Można na tę płytę patrzeć w dwojaki sposób. Po pierwsze, jako na potężną produkcję popową opartą na wrzynających się w głowę rytmach, pompatycznych motywach syntezatorów i mocno manipulowanych w studiu partiach wokalnych. Swoją drogą Frank Ocean, wschodząca gwiazda R&B, sprawdza się na tej płycie nieźle, a piosenka z udziałem Beyoncé przebija całą zawartość ostatniej płyty tej wokalistki. Kanye West jest na fali i sam fakt, że w dziewięć miesięcy po własnym imponującym wydawnictwie stał się dominującą siłą gwiazdorskiego duetu, budzi respekt. Podobnie jak to, że „Watch the Throne” nie brzmi jak okazyjna współpraca dwóch gwiazd rapu, ale jak spójny zestaw nagrań tworzonych przez długie miesiące z pełnym zaangażowaniem.
Jest i druga strona medalu. Efektowne brzmienie albumu – jak w wypadku wielu nowoczesnych produkcji – bywa efekciarskie i krzykliwe. Coraz trudniej też patrzeć na to jako na hip-hop. Oto uliczny, spontaniczny i stojący w naturalnej opozycji do mainstreamu gatunek ostatecznie sam zmienił się w mainstream. Przewidywalny, wypolerowany i dworski. Lady Gaga wygląda i brzmi przy tym jak kuchta.
Jay-Z and Kanye West, Watch the Throne, Roc-A-Fella/Def Jam