Nazwa Atlas Sound sygnalizuje siłowe rozwiązania, ale nic z tych rzeczy. Nowe piosenki Bradforda Coxa cechuje umiejętność wykreowania marzycielskiego klimatu i lekkość. Amerykanin z wielką pracowitością nagrywa ostatnio płyty pod dwoma szyldami: Deerhunter (z zespołem) i właśnie Atlas Sound (solo). Wydany pod tym drugim „Parallax” jest zdecydowanie najlżejszym, najbardziej przystępnym albumem w dorobku Coxa, który pewniej wypada tu też jako wokalista. To również najwłaściwszy moment, by dzięki piosenkowym formom zainteresować się tym, co kryje się głębiej.
A pod spodem mamy pięknie zaaranżowane plany dźwiękowe z syntetycznymi dźwiękami mistrzowsko wtopionymi pomiędzy gitary. To świat muzyczny artysty o niezwykłej wrażliwości, nieprzystosowanego, nawet fizycznie innego (Cox cierpi na zespół Marfana), z całą pewnością uciekającego od rzeczywistości, przyznającego przy okazji tej płyty, że jego pasja muzyczna odizolowała go od zwykłego życia. Nie mogę jednak przestać myśleć o tym, co robi, jako o nowej, mniej oczywistej odpowiedzi na wyszlifowane w studiu granie rockowe w stylu U2. W pracy nad brzmieniem Cox radzi sobie praktycznie bez niczyjej pomocy, więc może jednak Atlas?
Atlas Sound, Parallax, 4AD