Trudno w to uwierzyć, ale Leo „Bud” Welch czekał na swój debiut płytowy aż 82 lata. Urodzony w 1932 r. w Missisipi gitarzysta i wokalista przez lata łączył działalność muzyczną z wykonywaniem innych, zgoła nieartystycznych zajęć, głównie przy wyrębie lasów. Myślał o prawdziwej, zawodowej karierze muzycznej i postanowił kiedyś spróbować swoich sił, biorąc udział w przesłuchaniach kandydatów do zespołu B.B. Kinga, ale nie wystarczyło mu pieniędzy na bilet do Memphis. Występował więc nadal na lokalnych imprezach, rodzinnych uroczystościach, w klubach i kościołach, prezentując publiczności swoją wersję bluesa zaprawioną elementami muzyki gospel. I tak pewnie zostałoby po dziś dzień, gdyby niespodziewany kontakt z niewielką wytwórnią płytową nie zaprowadził leciwego muzyka do studia. Dzięki temu dostajemy drugi już album Welcha „I Don’t Prefer No Blues”. To świetna, pełna surowej energii płyta, ukazująca bardziej bluesowe niż na „Sabougla Voices” wcielenie artysty. Garażowy „brudny” blues w najlepszym wydaniu, przywodzący na myśl klimat muzyki takich mistrzów, jak Junior Kimbrough czy R.L. Burnside.
Leo „Bud” Welch, I Don’t Prefer No Blues, Big Legal Mess