Zakrętami życiorysu i zakamarkami osobowości Beth Hart mogłaby obdzielić sporą grupę wielbicieli mocnych wrażeń. Kalifornijska piosenkarka wielokrotnie porównywana była do Janis Joplin, nie tylko z racji życiorysu, ale także chropowatego głosu czy też niezwykłej ekspresji wokalnej. Miłośnicy jej talentu z pewnością oczekiwali, że te same emocje przyniesie najnowszy album artystki, „Better Than Home”. I tu małe zaskoczenie. Pierwszy utwór, „Might As Well Smile”, bez szalejących gitar, rozdzierającego wokalu, ale za to z rasową sekcją dętą, stylowymi chórkami, jakby wydobytymi z soulowych archiwów lat 60. wytwórni Stax. Dalej też nie ma eksplozji, są za to orkiestrowe aranżacje, smyczki, klawisze i niemal popowe klimaty. Dopiero „Trouble” przypomina o blues-rockowych możliwościach Beth Hart. Wokalistka wydaje się jednak bardziej wyciszona, pogodniejsza, ale też niezmiennie fascynuje swoją sztuką.
Beth Hart, Better Than Home, Provogue
Ocena: 4,5/6