Joe Bonamassa to muzyk, który imponuje pracowitością. Jego fani nie nadążają z zapamiętywaniem tytułów jego kolejnych płyt, śledzeniem dat i miejsc, w których występuje i gdzie gościnnie pojawia się, towarzysząc innym wykonawcom. Mogłoby się wydawać, że taka aktywność w końcu musi odbić się negatywnie na jakości produkcji artysty, ale w przypadku Bonamassy ten moment jeszcze nie nastąpił. Dowodem niech będzie najnowsza jego płyta „Blues of Desperation”. Tytuł jest dość mylący, gdyż sugeruje muzykę depresyjną, nurzającą się w rozpamiętywaniu wszelakich nieszczęść. Tymczasem to 11 doskonałych, mieniących się nastrojami, autorskich utworów. Gitara Bonamassy niezmiennie zachwyca, a wokal z każdą płytą robi się dojrzalszy. Ten album to blues-rock w najlepszym światowym wydaniu. Zazdrośnicy, zacierający po cichu ręce w oczekiwaniu na oznaki wypalenia, muszą przełknąć gorzką dla nich prawdę. W przypadku tego artysty ilość i jakość wciąż idą w parze.
Joe Bonamassa, Blues of Desperation, Provogue