Gdańskie przedstawienie nie ma w sobie spektakularności filmowej adaptacji Jerzego Kawalerowicza z 1965 r., z Jerzym Zelnikiem, dziś jednym z filarów pisowsko-kościelnej wizji kultury, wówczas zaś charyzmatycznym odtwórcą roli młodego władcy, który próbuje wyrwać bankrutujące państwo spod władzy kasty kapłańskiej. Na obstawionej rdzewiejącą blachą pustej scenie nudnawe obrazki z życia uczuciowo-romansowego młodego władcy sąsiadują ze scenami rodem z thrillera politycznego. Walki stronnictw, przebiegli lobbiści i nieczyste zagrania stawiają „Faraona” obok „Gry o tron” czy „House of Cards”, a temperaturę spektaklu dodatkowo podnosi powrót tematu walki świeckiej i kościelnej koncepcji państwa do debaty publicznej. Część kwestii kapłanów z epoki Ramzesa XII brzmi, jakby zostały wyjęte z aktualnych wypowiedzi hierarchów polskiego Kościoła. Niestety, główny bohater – polityk, który śmiało stanął po stronie wartości świeckich i rozdziału państwa od Kościoła – nie ma w dzisiejszej Polsce swojego realnego odpowiednika. Może koniec młodego Ramzesa działa odstraszająco? Adam Nalepa i dramaturg Jakub Roszkowski streszczają powieść Prusa, od siebie dodając akcenty – podkreślają np. podatność na perswazję ludowych mas czy opinii publicznej, tu uosobionej przez swoisty chór. Jakub Mróz w roli zbuntowanego władcy reformatora jest przekonujący. Gratuluję twórcom także oryginalnego pomysłu na pokazanie zaćmienia słońca, naprawdę robi wrażenie...
Bolesław Prus, Faraon, reż. Adam Nalepa, Teatr Wybrzeże w Gdańsku