To drugie, po „Madame Curie” Elżbiety Sikory, dzieło z serii Opera Gedanensis – oper zamawianych przez Gdańsk. W pierwszym wypadku z miastem związana jest sama kompozytorka; tym razem gdańszczanką jest bohaterka Stanisława Przybyszewska, która mieszkała tu przez swe ostatnie lata w nieopalanym baraku, zażywając morfinę i tworząc kolejne dzieła o rewolucji francuskiej. O Olimpii de Gouges, działaczce z czasów rewolucji, w rzeczywistości nie pisała, ale autorzy libretta (Krystyna i Blaise de Obaldia) i kompozytor postanowili te postacie połączyć, widząc je jako wzajemne lustrzane odbicie: obie skonfliktowane z ojcami, obie walczyły o ideały wolności i niezależność kobiet (Olimpia naprawdę, Stanisława piórem). Przybyszewska była niemal miłośnie zafascynowana postacią Robespierre’a, architekta rewolucyjnego terroru; w operze w finale odrzuca go na rzecz Olimpii. Akcja dzieje się w miejscu zamieszkania bohaterki, ale równolegle – w jej majakach. Poza rewolucjonistami (śpiewającymi po francusku) odwiedza ją ojciec Stanisław Przybyszewski, z którym łączy ją trudna więź. Muzyka Krauzego, utrzymana w charakterystycznej dla niego stylistyce, złożona jest z urywanych, niespokojnych motywów, posępna i gwałtowna. Znakomici są soliści, zwłaszcza rewelacyjna Anna Mikołajczyk (Stanisława), Monika Ledzion (Olimpia), Stanisław Kierner (Przybyszewski) i Jan Jakub Monowid (Robespierre) – do tej ostatniej postaci głos kontratenorowy bardzo pasuje (ponoć prototyp miał piskliwy głos). Przejrzysta jest inscenizacja Jerzego Lacha, muzyczne kierownictwo leży w sprawnych rękach młodej dyrygentki Mai Metelskiej.
Zygmunt Krauze, Olimpia z Gdańska, reż. Jerzy Lach, Opera Bałtycka w Gdańsku