Cierpienia ikony popkultury
Recenzja spektaklu: "Persona. Tryptyk/Marilyn", reż. Krystian Lupa
W „Factory 2” Krystiana Lupy jest scena, w której grana przez Sandrę Korzeniak Edie Sedgwick tańczy, a reszta srebrnej Fabryki Andy'ego Warhola śmieje się, że Edie chce być drugą Marilyn Monroe. Rok później Sandra Korzeniak zostaje drugą Monroe – w kolejnym spektaklu Lupy „Persona. Tryptyk/Marilyn” wystawionym według jego scenariusza w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Gra jednocześnie trzy role: siebie – młodą polską aktorkę mierzącą się z rolą ikony popkultury.
Marilyn Monroe – mit, symbol swojej epoki, archetyp blondynki, najseksowniejszą kobietę świata. Oraz Marilyn Monroe grającą Gruszę z „Braci Karamazow” Dostojewskiego, rolę, w której widzi szansę ucieczki przed swoim medialnym wizerunkiem. Zamyka się w opuszczonej hali, w której ponoć przed laty kręcił filmy Charlie Chaplin, i leżąc w barłogu, paląc papierosy i pijąc whiskey szamocze się i dręczy, na przemian zdzierając kolejne maski i z powrotem chowając się za nimi. Jakby bała się zrobić ostateczny krok – może odkryć, że za każdą zerwaną maską jest tylko następna maska. Kobieta, dla której nagość była najwspanialszym kostiumem, swojego prawdziwego ja nie szuka w naturalności, tylko w roli – innej niż te, które grała dotąd, trudniejszej, ale jednak roli. Gra zresztą bez przerwy, tak naturalnie, jakby chodziło o oddech. Głupiutką blondynkę z komedyjek, w których ją obsadzano, królową seksu świadomą swojej urody, żądnego uwagi rozkapryszonego wampa, wulgarną dziwkę. I przekonuje się, że innej Marilyn nikt nie pragnie. Otaczających ją ludzi: żonę Lee Strasberga Paulę (Katarzyna Figura), fotografika André de Dienesa (Piotr Skiba), autystycznego dozorcę hali (Marcin Bosak) i psychoanalityka, doktora Greensona (Władysław Kowalski), fascynuje i pociąga jako symbol; jako człowiek nie ma dla nich żadnej wartości.
Najnowszy spektakl Krystiana Lupy jest koncertem jednej – wybitnej – aktorki. Partnerujący Sandrze Korzeniak aktorzy – poza fantastycznym Piotrem Skibą – tworzą tło. To, a także łopatologicznie wykładająca intencje autorów końcówka mocno osłabiają siłę tego momentami niesamowicie hipnotycznego, lunatycznego przedstawienia.