Ogromne prace Raucha zobaczyłem po raz pierwszy na Biennale w Wenecji w 2001 r. Zaintrygowała mnie w nich przede wszystkim dezynwoltura, z jaką przekraczał granice konwencji; śmiałe, ale i dziwaczne połączenie poetyki komiksu z pop-artem i realizmem socjalistycznym. A przy tym kompletne zaburzenie proporcji, miniaturyzacje lub przeskalowania, pozorny chaos treści, przeładowanie. Nie wiadomo było, na czym zatrzymać wzrok, który wątek śledzić, a wszystko, choć cudownie poplątane i bez krzty logiki, układało się ostatecznie w jakąś całość.
Podobno artysta maluje swoje sny. Jeśli to prawda, to tylko pozazdrościć ich bogactwa, niemalże na skalę Alicji w krainie czarów. Tyle że zamiast Kapelusznika czy kociego uśmiechu, mamy tu symbole, przedmioty, sytuacje bardzo nam bliskie, często usadowione w zaskakująco bliskiej nam historii. Rauch, pochodzący z Lipska i w tym mieście do dziś mieszkający, to absolutna czołówka niemieckiego malarstwa. Popularny jest przede wszystkim w USA, gdzie miał wystawy w największych muzeach, ale też w domu Brada Pitta. W 2001 r. można było oglądać jego prace w Krakowie, ale jego sztuka była wówczas u nas praktycznie nieznana. Teraz powraca jako gwiazda z 30 pracami powstałymi w ostatnich dwu dekadach. Jego malarstwo może się podobać lub nie, ale nie sposób się przy nim znudzić.
Neo Rauch, Begleiter. Mit realizmu, Galeria Zachęta, Warszawa, wystawa czynna do 15 maja