Bodaj pierwszym, który ze skwapliwie hodowanego kurzu uczynił dzieło sztuki, był Marcel Duchamp. Dla alergików mam jednak dobrą wiadomość; nikt w galerii nie gromadzi „kotów”, pyłów, osadów i innych antyhigienicznych materiałów, a tytuł został potraktowany symbolicznie. Kurz to coś, co słabo widoczne, ale dokuczliwe. Wszechobecne. Możemy z nim walczyć albo się do niego przyzwyczaić. Słowem: idealny, bo pojemny, punkt wyjścia do tworzenia wszelkich metafor i nawiązań. A przy okazji wystawa szczególna, jako że największa w tym roku w CSW i będąca poniekąd wizytówką nowej szefowej galerii Małgorzaty Ludwisiak.
Jak wypadła ta autoprezentacja? Jej walorem jest bez wątpienia otwarcie na sztukę dotychczas lekceważoną, a zatem i słabo u nas znaną, pochodzącą głównie z krajów Azji i Bliskiego Wschodu. Docenić także wypada dbałość o to, by wybrane prace dotyczyły spraw istotnych, a nie marginalnych. Słabością natomiast jest... zbyt wyrafinowany poziom ekspozycji. Galeria wydała 50-stronicowy przewodnik po wystawie. I dobrze, bo bez zamieszczonych tam egzegez w większości trudno pojąć, o co chodziło autorom prac. Brakuje czegoś, co bezpośrednio działałoby na emocje, poruszało, wkurzało, wzruszało czy choćby samo z siebie, bez dodatkowych wyjaśnień, zmuszało do przemyśleń. Sztuka wymagająca tłumaczenia namnaża się (nie tylko na tej wystawie) niczym kurz i niczym kurz irytuje.
Kurz, wystawa zbiorowa, CSW Zamek Ujazdowski, Warszawa, wystawa czynna do 15 listopada