Ludzie i style

Karol Mocny

Bielecki Karol

Bielecki nie wychodzi na boisko bez specjalnych gogli Bielecki nie wychodzi na boisko bez specjalnych gogli Wojciech Figurski / Newspix.pl
Utrata oka wywołała u Karola Bieleckiego przyrost zdrowego egoizmu, ale mistrzostw świata opuścić nie mógł. Jeszcze nie teraz.
Ile jednooki Bielecki jest wart, świadczy decyzja trenera reprezentacji Bogdana WentyMateusz Trzuskowski/CYFRASPORT/Newspix.pl Ile jednooki Bielecki jest wart, świadczy decyzja trenera reprezentacji Bogdana Wenty

Cetniewo, ośrodek przygotowań olimpijskich, pierwszy tydzień stycznia. Kadra piłkarzy ręcznych trenuje przed mistrzostwami świata, które ruszają w Szwecji w połowie miesiąca. Karol Bielecki, tak jak i inni szczypiorniści, przyjechał na zgrupowanie z marszu, po świątecznym maratonie spotkań w Bundeslidze.

Bielecki: rocznik 1982, ponad dwa metry wzrostu, ponad sto kilo wagi, góra mięśni, dłoń formatu A4, uścisk kowala. Pół roku temu podczas towarzyskiego meczu Chorwat Josip Valcić przypadkiem, w ferworze akcji, wsadził kciuk w lewe oko Karola. Wypłynęło na parkiet. Teraz Bielecki nie wychodzi na boisko bez specjalnych gogli, w cywilu często nosi przyciemniane okulary. Gdy ich nie ma, przez szparę lewej powieki szkli się proteza. – Prowizorka – informuje. – W trakcie drugiej operacji chirurdzy obszyli mi gałkę, wlali do środka silikon, żebym wyglądał jak człowiek. W maju, po sezonie, przejdę kolejną operację, dostanę protezę na stałe. Mówi głębokim basem szybko, na temat i bez owijania w bawełnę.

Wypadek zdarzył się 11 czerwca ubiegłego roku. Rhein Neckar Loewen (Lwy) to, obok THW Kiel i HSV Hamburg, najbogatszy klub piłki ręcznej w Niemczech. Dzień po wypadku po Bieleckiego przyleciał do Polski prywatny odrzutowiec Achima Niederbergera, jednego z właścicieli Lwów, by misję ratunkową powierzyć niemieckim okulistom. Ale w oku nie było czego ratować. Gdy pierwszy szok minął, przyszła pora męskich decyzji. – Wiesz, że interesuje nas gra tylko o wysoką stawkę, przydasz się. Lekarze nie widzą przeciwwskazań. Wracasz? – zapytali Bieleckiego. – Wracam – odpowiedział. Kilka tygodni przed wypadkiem Karol podpisał z klubem nowy kontrakt, do 2015 r. Według niemieckiej prasy, opiewa on na 300 tys. euro za sezon.

Złapać piłkę

Przełom czerwca i lipca to dla piłkarza ręcznego pora urlopu. Byle dalej od boiska, piłki i siłowni. Gdy koledzy wygrzewali spracowane ciała w ciepłych krajach, Bielecki rozpoczął indywidualne treningi. Miał miesiąc, by udowodnić trenerowi, że będzie z niego pożytek. Po dwóch operacjach i narkozach był cieniem siebie, więc musiał ostro trenować na siłowni, na wzmocnienie stosował akupunkturę. – A i tak na początku przygotowań odstawałem fizycznie od kolegów – mówi.

Po pierwsze, musiał odnaleźć się w nowej sytuacji. Nauczyć życia i gry tylko z prawym okiem. W towarzystwie rehabilitanta ćwiczył z piłkami. Małymi, dużymi, ciężkimi, lekkimi, różnokolorowymi. Okazało się, że złapać piłkę do szczypiorniaka mając jedno oko to nie to samo, co ją złapać, mając dwa. – Wydawało mi się, że już powinienem ją mieć w rękach, a ona dopiero dolatywała. Na początku był dramat. Miałem kłopoty z chwytaniem przedmiotów położonych na stole, a co dopiero z łapaniem piłki. W ramach rehabilitacji przekładałem klocki pomiędzy pojemnikami. Jak dwuletnie dziecko. Ale efekty były. Czułem się coraz pewniej – opowiada. Znajomi Karola twierdzą, że szybki powrót do sportu był dla niego na wagę złota. Nie było kiedy rozpamiętywać, użalać się, zazdrościć zdrowym.

W trudnych chwilach przyjaciele go nie opuścili, choć Bielecki nie jest z tych, co wiszą na telefonie godzinami, szukając wsparcia i motywacji. Koledzy z kadry dzwonili, ale większość rozmów się rwała, bo co w takiej sytuacji powiedzieć? Łatwiej przechodziło im przez gardło „trzymaj się”, znali przecież Karola nie od dziś i wiedzieli, że „będzie dobrze” działa mu na nerwy. Nikt przecież nie miał pojęcia, jak będzie. – Te wszystkie gesty były bardzo miłe, ale co mi po nich. Na końcu i tak zostaje się ze swoim problemem samemu i samemu trzeba sobie z nim poradzić – mówi Karol.

Gdy już było jasne, że chce wrócić, dostał od kibiców podziw i uznanie. Na przedsezonowe mecze Lwów przychodziło się oklaskiwać Bieleckiego na stojąco, władze klubu dziękowały i stawiały Karola za wzór. On wiedział jednak, że z biegiem czasu fala sympatii opadnie, a gdy zacznie się gra o punkty, sentymentów nie będzie. Bundesliga to najlepsza liga na świecie. Pełne hale, wysoki poziom, możni sponsorzy. – Albo jesteś dobry, albo nie ma cię w ogóle – wykłada prostotę tamtejszych realiów Karol. Ówczesny trener Lwów Ola Lindgren powiedział mu, że skoro zdecydował się wrócić, będzie go traktował jak każdego innego zawodnika; bez pytań w stylu: jak się czujesz. Bielecki zdawał sobie sprawę, że gra poniżej oczekiwań równa się pójściu w odstawkę. A i kontrakt ma przecież klauzulę o wypowiedzeniu.

Bez taryfy ulgowej

Polacy grający w Bundeslidze twierdzą zgodnie, że aby wywalczyć miejsce w zespole, trzeba być lepszym od Niemca. Jeśli poziom zawodników jest podobny, zawsze gra Niemiec. Tamtejsi szczypiorniści są faworyzowani ze względów sportowych (z myślą o reprezentacji), ale i marketingowych, bo koszulki z niemieckimi nazwiskami na plecach lepiej się sprzedają. Poza tym menedżerowie, żyjący na ogół z prowizji od zarobków piłkarza, nie przepuszczą żadnej okazji, by wepchnąć do zespołu kogoś ze swojej stajni, zapewnić mu lepszy kontrakt.

Więc Bielecki po powrocie musiał udowodnić nie tylko, że jest lepszy od czekających w kolejce konkurentów, ale również – że jest co najmniej tak dobry jak przed kontuzją. – Nie ma łatwo. Jak podczas meczu nie złapie piłki, wszystkim się wydaje, że to przez brak oka. Przed wypadkiem Karol też robił na boisku błędy, ale traktowano je jak normalną kolej rzeczy: przecież zdarzają się każdemu. Wydaje mi się, że świadomość skupiania na sobie zbyt wielu zbyt czujnych spojrzeń na początku go stresowała. Ale poradził sobie – uważa kolega z reprezentacji i klubu bramkarz Sławomir Szmal.

 

Powód, by traktować go na boisku po staremu, bez taryfy ulgowej, dał w drugiej kolejce ligowej. W meczu z Frisch Auf Goeppigen rzucił 11 goli. – Jeden z zawodników Frisch Auf mówił mi, że w tamtym meczu odpuścili Karola, pozwolili mu na więcej niż zwykle. Ale prawda jest taka, że byli bezradni, bo on rzucał jak natchniony, z 11 metra, ponad blokiem. W swoim stylu – opowiada obrotowy reprezentacji Bartosz Jurecki. Po meczu od sufitu hali Lwów odbijały się okrzyki „Karol, Karol”, a bohater dnia płakał z radości.

Do powrotu w tak hollywoodzkim stylu pasowałby ciąg dalszy o niekończącej się passie fenomenalnych występów, ale Bielecki mówi, że wszystko jest w normie: zdarzają mu się mecze świetne, ale są i takie, o których chciałby jak najszybciej zapomnieć. Trzyma poziom, jeśli chodzi o gole – na półmetku tego sezonu zdobywał ich średnio 4,5 na mecz, niemal identycznie jak w ubiegłorocznych rozgrywkach (4,7). Trenerzy i koledzy z zespołu są zdania, że Bielecki bez oka gra jak Bielecki z parą oczu, ale główny zainteresowany jest wobec siebie bardziej krytyczny. – Brakuje mi luzu, ciągle mam w głowie siebie sprzed kontuzji – twierdzi. W ataku czuje się pewnie. Gra na lewym rozegraniu, więc zdrowym okiem kontroluje, co dzieje się po jego prawej stronie. W obronie ograniczone pole widzenia staje się jednak problemem, tym bardziej że rywale są cwani i, jak mogą, uciekają poza zasięg wzroku Bieleckiego.

Trzeba być egoistą

Ile jednooki Bielecki jest wart, świadczy decyzja trenera reprezentacji Bogdana Wenty, który bez zastanowienia powołał Karola na zgrupowanie przed mistrzostwami. Wenta lubi twardych ludzi z charakterem i powrót Karola do sportu zrobił na nim wrażenie. Jakiś czas temu w jednym z wywiadów trener powiedział, że teraz drzwi reprezentacji zawsze będą dla Bieleckiego otwarte. Na wspomnienie tych słów Karol się krzywi: – Bogdan się nieco zagalopował. Za zasługi nikt do kadry nie trafia. Nie po to wróciłem do sportu, by męczyć się poczuciem, że jestem cieniem samego siebie albo zabieram miejsce tym, którzy bardziej na nie zasługują.

Wenta doprowadził polskich szczypiornistów do srebrnego i brązowego medalu mistrzostw świata, otacza go aura wodza, za którym idzie się w ogień i któremu się nie odmawia. Ale Bielecki mówi, że teraz decyzję o przyjeździe na zgrupowanie podjął sam. W klubie mu odradzali, bo od półtora roku nie był na urlopie, ma przeciążone barki, achillesy, pachwinę, mięsień dwugłowy uda. – Tym razem jeszcze jestem. Ale każdego dnia zadaję sobie pytanie, czy warto, czy wytrzymam. Prawdę mówiąc walczę, by mieć siłę tu być.

Na zgrupowaniu w Cetniewie było nerwowo, bo zawodnicy przyjechali wyczerpani sezonem i ostatnią rzeczą, o jakiej myśleli, były mocne treningi, serwowane przez Wentę. Większość szczypiornistów wyglądała jak zdjęta z krzyża, lekarze i masażyści mieli pełne ręce roboty.

Kalendarz piłkarzy ręcznych jest napięty do granic zdrowego rozsądku. Mistrzostwa Europy i świata organizowane są na zmianę co roku. To system naczyń połączonych – np. miejsce w pierwszej czwórce mistrzostw Europy zwalnia od udziału w kwalifikacjach do najbliższego mundialu. Z kolei niepowodzenie na którymś z turniejów ciągnie za sobą spadek w rankingu i trudniejszych rywali w kolejnych eliminacjach. Reprezentacja Polski przerabiała to całkiem niedawno. Na dobre wskoczyć do elitarnego grona udało się dopiero latem 2005 r., po sensacyjnym zwycięstwie nad Szwedami w barażach o mistrzostwa Europy.

To było już za kadencji Wenty i trener obsesyjnie dba o to, by z najwyższej półki nie spaść. Ma świadomość, że tak zdolna grupa zawodników drugi raz szybko może się nie trafić, więc wyciska z nich, ile się da. Karol mówi, że po czerwcowym wypadku coraz częściej łapie się na myśli, jak długo można gnać w takim tempie. – Biorę pod uwagę urlop od reprezentacji. Nawet jeśli organizm się nie zbuntuje, to boję się wypalenia, tego, że nie będę mógł patrzeć na piłkę. Ludzie myślą, że trening to formalność, tyle co pobiegać i poodbijać piłkę. A bez ognia w oczach nie ma tam czego szukać. Trzeba myśleć o zdrowiu, być w tym wszystkim egoistą – twierdzi.

W powszechnej opinii reprezentacja to świętość. Bielecki też coś o tym wie, bo gdy ponad dwa lata temu nie stawił się na jednym ze zgrupowań, podniosła się burza, że dla biało-czerwonych już nie chce mu się poświęcać. Karol w swoim stylu nie zamierzał się tłumaczyć postronnym, atmosferę podgrzał Wenta, który sprawiał wrażenie, że nieobecność Bieleckiego jest dla niego dużym rozczarowaniem. Teraz Karol ma ten komfort, że jakiej decyzji by nie podjął, wypada ją uszanować. Już niczego nie musi udowadniać.

Polityka 03.2011 (2790) z dnia 14.01.2011; Coś z życia; s. 92
Oryginalny tytuł tekstu: "Karol Mocny"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną