Ludzie i style

Na lodzie nie ma przebacz

Po co komu hokeistki

Hokej to gra , w której najważniejsze jest serce. Hokej to gra , w której najważniejsze jest serce. Filip Springer / Visavis.pl
Jest krążek, jest ostra jazda. Faceci siedzą na trybunach, a na lodzie same dziewczyny. Damski hokej. Po co to komu? Po co to im?
Żeby uprawiać kobiecy hokej w Polsce trzeba mieć dużo samozaparcia.Filip Springer/Visavis.pl Żeby uprawiać kobiecy hokej w Polsce trzeba mieć dużo samozaparcia.
Katarzyna Lepianka, bramkarka HUKS Warszawa i KTH Krynica, na co dzień studentka administracji na UW.Filip Springer/Visavis.pl Katarzyna Lepianka, bramkarka HUKS Warszawa i KTH Krynica, na co dzień studentka administracji na UW.
Oprócz zaciekłości kobiece pojedynki wyróżniają się nieprzewidywalnością.Filip Springer/Visavis.pl Oprócz zaciekłości kobiece pojedynki wyróżniają się nieprzewidywalnością.

Polskie hokeistki po raz pierwszy w historii wystartowały w Mistrzostwach Świata Hokeja na Lodzie Kobiet. I wygrały. Rozgrywki piątej, najsłabszej dywizji odbyły się w Bułgarii (14–19 marca). Polki zmierzyły się z gospodyniami turnieju oraz Hiszpankami, Irlandkami i Turczynkami. Towarzystwo jak na hokej dość oryginalne. Przestaje jednak dziwić, jeśli przyjrzeć się realiom polskich rozgrywek kobiecego hokeja.

Jedna w dwóch

Nie mamy wąsów ani przesadnie rozwiniętych muskułów, nie ważymy 120 kg. Jesteśmy całkiem normalne – mówi Katarzyna Lepianka, drobna szatynka z pomalowanymi na krwistą czerwień paznokciami. Na co dzień studiuje administrację na Uniwersytecie Warszawskim. Zajęcia na uczelni stara się godzić z obowiązkami bramkarki HUKS Warszawa i KTH Krynica. – No tak, można powiedzieć, że stoję w dwóch bramkach jednocześnie.

Hokejem zainteresowała się kilka lat temu, kiedy obserwowała trening męskiej drużyny. Postanowiła skrzyknąć koleżanki i znaleźć trenera. To pierwsze jej się udało, z tym drugim było więcej problemu. – Każdy pytał, co umiemy. A my nie umiałyśmy nic – nawet jazdy tyłem. Gdy im to mówiłyśmy, zaczynali się śmiać.

W końcu się udało, rozpoczęły treningi, po kilku miesiącach chciały wziąć udział w pierwszych poważnych zawodach. – Trener powiedział, że przegramy wszystkie mecze i stracimy tylko czas, pieniądze i zapał. Ale my się uparłyśmy. Znalazłyśmy innego, który zgodził się pojechać i nami zaopiekować. Bo żadna z nas nie była wtedy pełnoletnia.

To był 2006 r., mistrzostwa Polski. Kasia wspomina zwłaszcza jeden mecz z toruńską drużyną: – Świetnie nam wtedy poszło. Po raz pierwszy poczułam na lodzie sportową satysfakcję!

Wygrały? – Nie, ale przez jedną tercję udało nam się utrzymać remis. Potem dostałyśmy klasyczny łomot. W pozostałych meczach również.

Po mistrzostwach sporo dziewczyn zrezygnowało, ona została. Trenowała z chłopakami. Gdy przyjechała z pierwszego obozu szkoleniowego do domu, mama zabroniła jej dalszych treningów. – Cała byłam w sińcach. Mówiłam: Mamo, potrenuję tylko trochę i przestanę.

To „trochę” w jej wykonaniu oznacza tyle, że na co dzień gra i trenuje w warszawskim Hokejowym Uczniowskim Klubie Sportowym, a w weekendy wsiada w pociąg i jedzie na Śląsk, gdzie ligowe mecze rozgrywa jej drugi klub – Krynickiego Towarzystwa Hokejowego. Gdy sezon się kończy, łyżwy zamienia na rolki i gra w hokeja na kółkach. Niedawno zrobiła licencję, by móc także sędziować. – Jako jedyna w Polsce – mówi z dumą.

Naprzód Białe Jastrzębie

Na lodowisku Astor w Jastrzębiu trwa właśnie ślizgawka. Jest sobotnie przedpołudnie, na lodzie kłębi się przynajmniej setka dzieciaków. Jeżdżą w kółko, gdy ktoś upadnie, spiker ukryty w niewidzialnej budce wzywa go, by natychmiast wstał. Za chwilę rozlegnie się syrena, dzieci zejdą z lodu. Z szatni wyjdą zaś hokeistki lokalnego klubu Białe Jastrzębie. Na trybunach nie zostanie niemal nikt.

Ci, co przed chwilą kręcili piruety, mogliby chociaż na dziewczyny popatrzeć, pokrzyczeć, poklaskać. Wszystkim byłoby raźniej – mówi Stanisław Koszuta, emeryt, który żadnego meczu Białych Jastrzębi nie opuszcza. – Lepsze to niż siedzenie w domu i gapienie się w telewizor.

Pan Stanisław jest jednym z nielicznych, którzy zasiedli na trybunach dopingować jastrzębskie hokeistki. Poza nim przyszła garstka rodziców z kamerami i kilku chłopców, którzy będą dopingować swoje sympatie toczące walkę na lodzie. – One tam zostawiają całe swoje serce. Nie mogłoby mnie nie być – mówi pan Stanisław.

Jastrzębski zespół zmierzy się dziś z Cracovią Kraków. I wygra w pięknym stylu. Śląsk to centrum kobiecego hokeja w Polsce. W ogólnopolskich rozgrywkach, organizowanych przez Polski Związek Hokeja na Lodzie, bierze udział osiem zespołów. Z tego pięć pochodzi właśnie ze Śląska (Bytom, Oświęcim, Tychy, Jastrzębie, Katowice-Janów). Pozostałe drużyny reprezentują Kraków, Krynicę i Gdańsk. Bo na Śląsku hokej to często sport rodzinny. Pasja przechodzi z ojca na syna. Ale niekiedy trafia też na córkę i robi się kłopot.

Baba na lodzie? Z kijem? Dla niektórych to było nie do pomyślenia, ale szybko oswoili się z tą myślą – mówi Magdalena Szynal, czołowa jastrzębska napastniczka. W hokeja grali jej brat i kuzyn, więc ona także postanowiła spróbować. W zespole jest najstarsza, rocznik 1985. Pozostałe zawodniczki są od niej młodsze o 4–5 lat.

Drużyna istnieje od 2005 r.; one zaczynały przygodę już w kobiecej drużynie, ja musiałam kombinować – mówi Magdalena. Kombinowanie polegało na tym, że trzeba się było ubrać w cały ten hokejowy ekwipunek i przemycić do męskiej szatni tuż przed meczem. Tam zaprzyjaźniony trener dawał jej koszulkę z nazwiskiem zawodnika, który akurat się rozchorował, wsadzał na głowę kask i wysyłał na lód. – Obok sędziego przejeżdżałam gapiąc się pod nogi, żeby mnie nie rozpoznał. Nikt się na szczęście nie zorientował.

Co ważne, nie zorientowali się też jej przeciwnicy. – Po prostu nie dawałam sobie wejść na głowę.

Gdy w Jastrzębiu powstała kobieca drużyna, Magda studiowała akurat prawo w Katowicach. Miłość do hokeja była silniejsza niż bariera 60 km dzielących oba miasta. Trzy razy w tygodniu wsiadała w autobus i jechała na trening. Dziś mieszka w Jastrzębiu i robi aplikację adwokacką. Zapewnia, że kariera prawnika nie wyklucza walki na lodzie. Dziewczyny z zespołu dodają, że takiej zawziętości, jaką ma Magda, nie ma tutaj nikt. – Aż strach pomyśleć, co będzie, jak z tym charakterem wejdzie na salę sądową – śmieją się.

Bieda piszczy

To, że Magdalena Szynal musi zostać adwokatem, jest akurat dość pewne. Mimo że jest jedną z najlepszych zawodniczek w kraju. O ile bowiem z męskiego hokeja może utrzymać się w Polsce garstka zawodników, o tyle kobiety muszą gdzieś zarabiać. Żadna się nie łudzi, że kiedykolwiek z gry w drużynie będzie mogła się utrzymać. Honoraria i stypendia dla hokeistek to w polskich realiach rzecz co najmniej abstrakcyjna. Żeńskich zespołów jest w Polsce więcej niż tych grających w oficjalnych rozgrywkach. Kluby działają m.in. w Warszawie i Toruniu. Kłopot w tym, że nie stać ich na nic, o kosztownych wyjazdach nie wspominając.

W samej lidze nie jest lepiej. Hala wielokrotnych mistrzyń Polski, TMH Polonii Bytom, wygląda tak, jakby za chwilę miała się rozpaść. Zamiast krzesełek – murszejący beton, zamiast ścian – blacha falista, desperacko pomalowana w klubowe barwy. Funkcję szatni pełni tu ustawiony z boku barak. By się tam dostać w przerwie meczu, zawodniczki muszą zgrzane wyjść na mróz i przespacerować się kilkadziesiąt metrów.

 

Nikogo też już specjalnie nie dziwi, że mecze oficjalnych rozgrywek są odwoływane, bo jednej drużynie nie udało się uzbierać funduszy na wyjazd na mecz. Najgorzej jest z dojazdami do Gdańska. Wyprawa całej drużyny, koszty transportu i noclegi to blisko 7 tys. zł – kwota dla wielu klubów nieosiągalna. Dlatego hokeistki tamtejszego Stoczniowca dość często słyszą, że mecz się nie odbędzie, bo śląskich drużyn po prostu nie stać na przyjazd.

Część drużyn radzi sobie w ten sposób, że działa jako uczniowskie kluby sportowe. Dziewczyny to i tak w większości uczennice szkół średnich – wyjaśnia Sławomir Budziński, wiceprezes TMH Polonia Bytom. – To pozwala korzystać z dotacji oświatowych i miejskich. Gdyby nie to, kobiecego hokeja najprawdopodobniej by w Polsce nie było.

A to byłby prawdziwy dramat dla Ewy Kowalskiej, jednej z najbardziej doświadczonych zawodniczek w polskiej lidze. Na co dzień kieruje lokalną siecią sklepów spożywczych, wieczorami zakłada łyżwy i jako kapitan dyryguje bytomską drużyną. – Wcześniej trenowałam judo, sędziowałam też mecze piłki nożnej. Pewnego razu, gdy zakończyła się runda jesienna, brakowało mi ruchu, więc postanowiłam spróbować hokeja na lodzie. Spodobało mi się na tyle, że na piłkarskie boisko nigdy już nie wróciłam. Miałam wtedy 31 lat.

Hokeja uczyła się właściwie od podstaw, tyle że wcześniej radziła sobie z jazdą na łyżwach. Opanowanie kija i krążka zajęło jej jednak kilka dobrych miesięcy. Dziś na mecze przychodzi z kilkuletnim synem (– Ale on hokeistą nie będzie, woli pływanie) i mężem, który niedawno został kierownikiem żeńskiej drużyny i walczy o jak najlepsze warunki dla dziewczyn.

Kobiecy hokej to jest walka na okrągło – na lodzie i poza nim. A ja jako kapitan muszę być zawsze w pierwszym szeregu – mówi Ewa. W tej walce często brakuje miejsca na sentymenty, chociaż przepisy dotyczące kobiecego hokeja mówią wyraźnie, że brutalna męska gra ciałem jest zabroniona. – Czyli teoretycznie powinnyśmy grać delikatniej. Różnie bywa.

Same czarne konie

O tym, jak bywa, najlepiej wie Marta Zawadzka, jedna z siedmiu polskich sędzi rozstrzygających kobiece spory na lodzie. I jedyna z licencją międzynarodową. Jej ojciec przez 25 lat był sędzią męskiego hokeja. I ciągle namawiał córkę, by przejęła od niego pałeczkę. – A ja miałam okres buntu, nie chciałam robić tego, co on. Próbowałam grać w tenisa, koszykówkę, nawet hokeja. Gdy skończyłam 18 lat, przestałam się wygłupiać i poszłam na szkolenie dla sędziów PZHL. I tak już zostało – wspomina Marta.

Że sędziowanie to jej przeznaczenie, przekonała się grając jako zawodniczka w jednej z katowickich drużyn hokejowych. – Znałam wszystkie przepisy, bo tata od dziecka zabierał mnie na mecze. Gdy więc widziałam, że sędzia popełnia błąd, mówiłam mu to. W najlepszym wypadku lądowałam na ławce kar. W najgorszym obrażała się na mnie cała drużyna. Bo ja tego sędziego strofowałam nawet wtedy, gdy popełniał błąd na naszą korzyść.

Gdy poprosić Martę Zawadzką, by porównała męski i żeński hokej, odpowie krótko: – Panowie skaczą sobie do gardeł, żeby komuś coś udowodnić i pokazać. Panie robią to dlatego, że racja jest po ich stronie.

W czasie jednego z męskich meczów musiała rozdzielić walczących ze sobą zawodników. Prawie jej się udało, gdy jeden rzucił do drugiego: Co? Babą się zasłaniasz?! – I wszystko zaczęło się na nowo. Na kobiecym meczu czegoś takiego bym nie usłyszała. Co nie znaczy, że pań nie trzeba rozdzielać.

Odpuszcza dopiero wtedy, gdy na lodzie tłuką się ze sobą całe drużyny. Trójka sędziów niewiele może wtedy zrobić. – Powiedz, czy warto ryzykować i wchodzić między dziesięć wściekłych kobiet? – śmieje się.

Oprócz zaciekłości kobiece pojedynki wyróżniają się także nieprzewidywalnością. – Tutaj nie ma faworytów, są same czarne konie. Zdarzało się i tak, że na lód wychodziła utytułowana drużyna, która pokłóciła się w szatni i przez to przegrywała mecz z teoretycznie słabszym zespołem. I wszystko przez kobiece humorki!

Wymiana argumentów

Mistrzostwa Świata w Hokeju na Lodzie Kobiet rozgrywane są od 1990 r. Od początku prym wiodą Kanadyjki, za nimi są Amerykanki i Finki. To między tymi drużynami toczy się zawsze walka o najważniejsze medale. Mistrzostwa rozgrywane są w pięciu dywizjach, udział polskiej reprezentacji w imprezie okrzyknięto w rodzimym hokejowym światku największym sukcesem polskiego kobiecego hokeja. Mało kto jednak o tym sukcesie wie. Teraz, gdy wygrały w piątej dywizji, zaczną pewnie marzyć o innych międzynarodowych imprezach, może nawet o olimpiadzie.

Nie będzie im łatwo. W czasie ostatnich igrzysk w Vancouver prezes MKOl Jacques Rogge powiedział, że być może warto zastanowić się, czy kobiety powinny rozgrywać turnieje olimpijskie, gdyż poziom tych meczów jest jego zdaniem zbyt niski.

Ewa Kowalska, kapitan Polonii Bytom, ma dla prezesa MKOl jedną odpowiedź: – Zapraszamy tego pana na lód. Wymienimy się z nim argumentami.

Polityka 14.2011 (2801) z dnia 02.04.2011; Na własne oczy; s. 108
Oryginalny tytuł tekstu: "Na lodzie nie ma przebacz"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną