Ludzie i style

Gaz nurka

Rozmowa z instruktorem nurkowania z Egiptu

„Nurkowanie nie jest sportem ekstremalnym ani nawet szczególnie trudnym. Nie jest też niebezpieczne, pod warunkiem przestrzegania ogólnie przyjętych zasad nurkowania”. „Nurkowanie nie jest sportem ekstremalnym ani nawet szczególnie trudnym. Nie jest też niebezpieczne, pod warunkiem przestrzegania ogólnie przyjętych zasad nurkowania”. David Peart / Getty Images/Flash Press Media
Mam jedną z najfajniejszych baz na Morzu Czerwonym, swoich wiernych klientów i jedną z najlepszych robót na świecie. Ale płacę rozłąką z rodziną i tym, że moje życie prywatne jest zrujnowane - mówi POLITYCE Krzysztof Hrynczyszyn.
„Nurkowie techniczni muszą bardzo precyzyjnie zaplanować swoje nurkowanie i być w stanie je zrealizować bez niespodzianek”.Borut Furlan/Getty Images/Flash Press Media „Nurkowie techniczni muszą bardzo precyzyjnie zaplanować swoje nurkowanie i być w stanie je zrealizować bez niespodzianek”.
Krzysztof Junior Hrynczyszyn – instruktor PADI, nurkowania technicznego i gas blendingu TDI, właściciel polskiej bazy nurkowej w Marsa Alam w Egipcie.Krzysztof Junior Hrynczyszyn/Materiały prywatne Krzysztof Junior Hrynczyszyn – instruktor PADI, nurkowania technicznego i gas blendingu TDI, właściciel polskiej bazy nurkowej w Marsa Alam w Egipcie.

Agnieszka Sowa: – Pamięta pan swojego pierwszego, jak wy to mówicie, nura?
Krzysztof Hrynczyszyn: – Mam na koncie około 6 tys. nurkowań, a ciągle pamiętam swój pierwszy, długo wyczekiwany oddech pod wodą, to było wspaniałe uczucie: nie trzeba wracać na powierzchnię, wreszcie oddycham, nieważne, że maska cieknie, jest zimno, ale jest oddech, nie muszę płynąć do góry, czuję się tu świetnie i wcale nie chcę się wynurzać. Kiedyś, dawno temu matka natura wykopała nas z wody, może część z nas chce tam wrócić? Zrozumiałem, że hasło agencji, której teraz jestem instruktorem, „wynurzamy się tylko dlatego, że musimy”, jest w stu procentach prawdziwe.

Jest pan instruktorem nurkowania, ale także gas blenderem. Co to za specjalizacja?
Blender to osoba, która przygotowuje mieszanki gazów do nurkowania technicznego. 10 lat temu pracowałem w pierwszej polskiej bazie nurkowej w Egipcie, Planet Divers w Dahabie na Synaju, blisko granicy z Izraelem. To był czas ogromnego boomu na nurkowanie techniczne, powstało zapotrzebowanie na profesjonalne mieszanie gazów. Doskonale w tym się odnalazłem, studiowałem na Politechnice Warszawskiej.

Co to jest nurkowanie techniczne?
To nurkowanie poza granicami nurkowań rekreacyjnych, czyli z dekompresją (usunięciem gazów nagromadzonych w organizmie nurka podczas oddychania w warunkach podwyższonego ciśnienia), z sufitami, czyli bez możliwości wynurzenia się na powierzchnię. W jaskiniach, pod lodem albo z wirtualnym sufitem dekompresyjnym, jeżeli nurkuje się głębiej niż 40 m.

Do takiego nurkowania nie wystarczy butla ze sprężonym powietrzem?
Nie, absolutnie. Azot i tlen pod pewnymi ciśnieniami stają się narkotyczne, a tlen także toksyczny, dlatego musimy odpowiednio przygotować proporcje gazu, aby organizm był w stanie go tolerować na dużej głębokości. Przy nurkowaniu technicznym zawsze trzeba też zdublować gazy, przygotować ich bardzo dużo – i to różnych, w zależności od głębokości i od tego, do czego nurek jest przyzwyczajony. Taki nurek ma na sobie do 9 butli, dookoła całego ciała. Więcej się na człowieku nie mieści. To są różne mieszanki tlenu, azotu i helu lub tlenu i azotu albo czysty tlen.

Co sprawia, że Dahab jest takim dobrym miejscem do głębokich nurkowań?
Nurkowanie techniczne jest tam bardzo łatwe. Po pierwsze, nietrudno z brzegu złapać głębokość. Jest tam słynna Blue Hole, dziura w rafie, po prostu studnia, dość zresztą szeroka i bardzo blisko brzegu. Mówi się, że jest bezdenna, to oczywiście mit. Blue Hole ma od ok. 75 do ok. 110 m – z wyjściem łukiem na otwarte morze. Łuk zaczyna się wewnątrz na 55 m, a kończy na zewnątrz studni na ok. 130 m. Ważne jest też to, że w Dahab nie ma ogromnego zagrożenia związanego z falami, prądami, nieprzewidywalnością morza, bo ta głębia jest tuż przy brzegu.

Nurkowie techniczni muszą bardzo precyzyjnie zaplanować swoje nurkowanie i być w stanie je zrealizować bez niespodzianek. Dahab jest też relatywnie tanie w stosunku do innych takich miejsc na świecie. Ciągle tam ktoś bije rekordy albo próbuje. W zeszłym roku Krzysztof Starnawski zszedł na głębokość 283 m, ustanawiając rekord świata w nurkowaniu na obiegu zamkniętym tzw. re­breatherze, czyli systemie odzyskiwania powietrza, oraz rekord Polski w nurkowaniu głębokim. Zejście i wyjście na powierzchnię trwało ponad 9 godz.

Co można zobaczyć na 100 m? Czy nurkowie techniczni schodzą tylko dla głębokości, dla rekordu?
Prawdopodobnie odpowiedzi będzie tyle, ilu jest nurków. Jako instruktorzy nurkowania technicznego uczymy, że głębokość jest najgorszym z możliwych celów. Ja zanurkowałem w Blue Hole, żeby zobaczyć niesamowity widok z dna. Z miejsca pod łukiem widzi się dziurę, łuk i otwarte morze. Nurkowałem wiele razy w granicach 90–100 m na zewnątrz kanionu, dla kolejnego kanionu, który tam jest. Każdy z nas ma własny cel nurkowania głębokiego. Dla wielu moich kolegów najważniejsza jest cyfra (sama głębokość – przyp. red.), dla mnie osobiście – nie.

Podobno był pan blenderem Nuno Gomeza, który rekord świata pobił właśnie w Dahab na gazach mieszanych przez pana?
To prawda. W dodatku byłem pierwszą osobą na świecie, która mieszała gazy na rekord świata, nie robiąc tego rekordu. Do tej pory nurek, który szedł na rekord, zawsze sam sobie przygotowywał gazy. Nuno Gomez po przyjeździe do Dahab też miał taki zamiar. Ale po paru dniach poprosił, bym przygotował gazy dla niego i jego ekipy. Zrobiłem to dwukrotnie. W 2004 r. próba się nie udała, osiągnął 272 m, miał problemy ze sprzętem i musiał się wynurzyć. Rok później poprawka, tym razem rekord świata udany: 318,25 m, do dziś aktualny.

Dlaczego wcześniej przystępujący do bicia rekordów nie korzystali z gas blenderów? Nie mieli zaufania?
Być może. Poza tym nie było nas wielu. W bardzo dobrze wyposażonych bazach obsługujących nurków technicznych często nie było profesjonalnych „mieszaczy”, a ci, którzy byli, potrafili zepsuć robotę. Problem polega na tym, że kiedy ktoś płaci kilkaset euro za gazy na daną głębokość, nie może dostać innych niż te, które zamówił. Nie będę ukrywał, że jestem dumny, że udało nam się – mnie i moim kolegom – uczynić gas blending sztuką, która jest doceniana, a gas blenderzy nie są już bezimienni. Doskonałym przykładem był rekord Polski osiągnięty przez Jacka Musiała, który zszedł na 235 m, a później próba bicia rekordu świata przez Darka Wilamowskiego. W obu przypadkach gas blenderzy byli wymienieni z imienia i nazwiska.

 

Nie miał pan poczucia, że pozostaje pan w cieniu wielkich? Ochoty, żeby też spróbować pobić rekord?
Mówiłem już, ja nie nurkuję po cyfrę. Schodzę głęboko, jeżeli jest tam coś, co chcę zobaczyć. Podziwiam i szanuję rekordzistów, jestem dumny, że mogłem pracować z Gomezem, ale nie mam tej pasji, co oni. Pewnie też i takich umiejętności.

To dlatego zostawił pan Dahab?
Planet Divers to była taka studencka przygoda. Nie bez przyczyny w Dahab dostałem przydomek Junior. Miałem dobrą pracę, jeszcze można było wrócić do normalnego życia w Polsce. Ale już dawno świtał mi w głowie pomysł, żeby przenieść się do Marsa Alam, oddalonego o 300 km na południe od znanego kurortu – Hurghady, na wybrzeżu egipskim. Trzeba było coś wybrać, powrót do Polski, normalne życie, normalne w powszechnym rozumieniu, także mojej rodziny, czy Egipt już na stałe. Projekt dojrzewał dobre cztery lata i w 2008 r. opuściłem Dahab, mając mnóstwo doświadczenia instruktorskiego i troszkę doświadczenia menedżerskiego w zarządzaniu centrum nurkowym.

Nie żałuje pan tej decyzji?
Nie umiem jednoznacznie odpowiedzieć. Mam jedną z najfajniejszych baz na Morzu Czerwonym, swoich wiernych klientów i jedną z najlepszych robót na świecie. Ale płacę rozłąką z rodziną i tym, że moje życie prywatne jest zrujnowane. Tu naprawdę ciężko Europejczykowi założyć rodzinę.

Ze względu na niestabilną sytuację polityczną?
Także z tego powodu. Rewolucja w Egipcie tak naprawdę jeszcze do dzisiaj się nie skończyła. Ale najgorsze były dwa pierwsze miesiące, kiedy w Marsa Alam nie było w ogóle turystów. Nie było lotów, bo nie było chętnych, i – powiedzmy sobie uczciwie – zdychaliśmy z głodu. Do Hurghady i Sharm turyści wrócili po dwóch tygodniach, a tu nie było nikogo.

Marsa Alam wydaje się końcem świata.
To nie jest kurort, jak Hurghada czy Sharm El Sheikh. W Marsa Alam są tylko hotele jak getta, w których turyści mają do dyspozycji wszystko, w hotelu są sklepiki, bary, baza nurkowa, all inclusive. Przeciętny turysta nie ma potrzeby wychodzenia poza hotel. Więc na zewnątrz żyje się tu ciężko. Zakupy robimy w Hurghadzie, a to kawał drogi stąd. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym tu mieć dziecko. Gdzie by chodziło do szkoły?

To dlaczego właśnie Marsa Alam?
Po pierwsze, Hurghada i Sharm El Sheikh to obłożone miasta, zgiełk, walka do krwi i kości o każdego klienta, każdego dolara. To nie do końca mieści się w moim światopoglądzie. A Marsa Alam było na mapie turystycznej Egiptu ciągle dziewiczym rejonem. No i tego, co tu można zobaczyć pod wodą, nie znajdzie się na przepływanych rafach Synaju czy Hurghady. W Dahab pierwszego żółwia zobaczyłem po pół roku. Tu siedzą w hotelowych zatoczkach.

I teraz pokazuje je pan tym, którzy nurkują z panem. Woli pan pływać z ludźmi, których fascynuje podwodny świat, czy nurkującymi dla adrenaliny?
Przyrodnicy są na ogół spokojniejsi i bardziej przewidywalni. Pamiętam taką parę, bardzo dobrych nurków z długim stażem, objechali cały świat nurkując zawsze w określonym celu: zobaczenia i sfotografowania konkretnego zwierzęcia. Tu polowali na diugonia, czyli krowę morską. Nic innego ich nie interesowało. Ale najbardziej lubię uczyć ludzi, którzy chcą nurkować. I drugorzędną dla mnie sprawą jest dlaczego. Najważniejsze, że mają pasję, a ja zrobię wszystko, żeby pokazać im, jak fajne jest nurkowanie. Ale jeśli ktoś ma tylko i wyłącznie parcie, żeby osiągnąć głębokość i pójść dalej do innego sportu, nie do końca sprawia mi to frajdę. Albo jeżeli ktoś robi tzw. intro dive, czyli nurkowanie za rączkę, po to, aby pokazać znajomym – taka pamiątka z Egiptu. OK zrobimy to, ale…

 

Ale przecież intro to podobno najlepszy biznes?
Tak, jeżeli to masówka. 40 osób na dwóch łodziach. Moja koleżanka zrobiła kiedyś 22 intro jednego dnia, każde po 15 minut. A jeszcze robi się po dwie osoby, tzn. jeden dive master (przewodnik nurkowy) i dwóch klientów, nurek płynie nad nimi, trzymając ich za kurki od butli – to się u nas nazywa rydwany ognia. Czasem nie ma wyjścia. Jak się ma grupę 40-osobową i oni wszyscy jednego dnia muszą zanurkować, bo taki jest plan wycieczki, to wtedy to robimy.

Nurkowanie to był kiedyś sport dla wybranych. Dziś każdy może. Czy to dobrze?
Oczywiście. Nurkowanie nie jest sportem ekstremalnym ani nawet szczególnie trudnym. Nie jest też niebezpieczne, pod warunkiem przestrzegania ogólnie przyjętych zasad nurkowania i nieprzekraczania własnych umiejętności. Przykro to powiedzieć, ale większość wypadków wynika z bezgranicznej głupoty. Zdrowotnych przeciwwskazań do nurkowania jest naprawdę niewiele. Nie trzeba być nawet bardzo wysportowanym, pod wodą pływa się bardzo powoli. Mój najstarszy kursant miał 78 lat. Mówię oczywiście o spokojnych, rekreacyjnych nurkach. Nie za głębokich, w miejscach, gdzie nie ma silnych prądów.

Dużo ludzi robi uprawnienia i potem nurkuje rekreacyjnie, ale pan zdecydował się z hobby zrobić sposób na życie.
Na samym początku nie było to takie oczywiste. Na studiach, po zrobieniu pierwszego kursu OWD (Open Water Diver), wiedziałem, że chcę robić kolejne kursy, zdobywać specjalizacje, brnąć dalej w nurkowanie. Pierwszy wyjazd do Egiptu był jak ten pierwszy oddech pod wodą. W kraju studiowałem budownictwo, trochę się to przedłużało, bo pracowałem już jako kierownik budowy. Pieniądze, naprawdę spore, które wtedy zarabiałem, nie były w stanie zrekompensować tego, że czułem się fatalnie na myśl o tym, że tak ma wyglądać całe moje życie. Postanowiłem zostać na dłużej w Egipcie, z nurkowania spróbować zrobić sposób na życie, na razie na przeżycie. Moja rodzina była przerażona, nie wiedziała naprawdę, co zamierzam, ja sam zresztą też nie. Wiedziałem tylko, że chcę jechać do zaprzyjaźnionej bazy i tam zostać i nurkować.

A skąd w ogóle pomysł z nurkowaniem?
Wodę kochałem od zawsze i od kiedy pamiętam, pływałem. Miałem trzy, może cztery lata i tata mnie zabierał po przedszkolu na basen. Pierwszą maskę i płetwy dostałem, gdy miałem siedem lat, byliśmy w Bułgarii i rodzice pozwalali mi siedzieć w morzu godzinami, oglądać to, co jest pod wodą, byłem zafascynowany, nie miałem w ogóle zielonego pojęcia, czym jest nurkowanie, ale patrzyłem z zazdrością na ludzi z butlami, wtedy jeszcze w większości żółtymi.

Potem przez wiele lat jeździliśmy na Mazury pod namiot i tam uprawialiśmy coś, co dzisiaj nazwalibyśmy free­divingiem. Czyli schodzeniem pod wodę bez butli, z maską, fajką i płetwami. Ktoś mi powiedział o przedmuchaniu się, ktoś dał parę wskazówek, nigdy nie zrobiłem kursu freedivingu, nawet nie było wtedy czegoś takiego, po prostu pływałem sobie godzinami. Dość późno, bo dopiero 12 lat temu, zrobiłem patent.

Jeszcze w Polsce?
Tak, w 2000 r. na Mazurach. Najpierw półroczne pływanie na basenie i kurs teoretyczny, później tygodniowy obóz nad jeziorem i egzamin.

Czyli taki rzetelny kurs? Dziś nurkiem zostaje się w pięć dni na urlopie w Egipcie...
To też może być rzetelny kurs, wszystko zależy od instruktora i od ucznia. I nie mówię tego dlatego, że sam takie kursy prowadzę. Z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć, że godzina tygodniowo na basenie przez pół roku dużo mi dała, ale potem w jeziorze, gdzie jest zimno i ciemno, w wodzie spędziłem zdecydowanie mniej czasu, niż dzisiaj spędzam na kursie już jako instruktor z osobą, którą szkolę. Z drugiej strony, jeśli ktoś nauczy się nurkowania w jeziorze, na pewno poradzi sobie w przejrzystym Morzu Czerwonym. Idealne byłoby połączenie obu kursów, solidny trening basenowy, trening w jeziorze, a potem morze i rafy koralowe – na deser.

Krzysztof Junior Hrynczyszyn – instruktor PADI, nurkowania technicznego i gas blendingu TDI, właściciel polskiej bazy nurkowej w Marsa Alam w Egipcie.

Polityka 35.2012 (2872) z dnia 29.08.2012; Ludzie i Style; s. 89
Oryginalny tytuł tekstu: "Gaz nurka"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną