Ludzie i style

Życie rodzinne z lodówką w tle

Lodówka świadczy o mnie

Hanna Gajos, dziennikarka i blogerka. Pełna lodówka czeka na córki. Hanna Gajos, dziennikarka i blogerka. Pełna lodówka czeka na córki. Leszek Zych / Polityka
Otoczeni przez przedmioty, pisze amerykański socjolog Grant McCracken, doświadczamy, kim jesteśmy, kim chcielibyśmy być. To my nadajemy im znaczenie, ale one zwrotnie kształtują także nas. Na przykład lodówka – wielkie pudło. Jak się ma do naszego życia?
Brygida Nowak z rodziną, Splot historii polsko-niemieckiej. W czasach młodości babci Hildegardy lodówka była równie niedostępna, co gwiazdka z nieba.Leszek Zych/Polityka Brygida Nowak z rodziną, Splot historii polsko-niemieckiej. W czasach młodości babci Hildegardy lodówka była równie niedostępna, co gwiazdka z nieba.
U Agnieszki lodówka bywa pusta. Może za bardzo wierzyła w ludzi, może pozwoliła, żeby coś wymknęło się jej z rąk.Leszek Zych/Polityka U Agnieszki lodówka bywa pusta. Może za bardzo wierzyła w ludzi, może pozwoliła, żeby coś wymknęło się jej z rąk.
Dla Dariusza Gzyry, weganina, lodówka jest miejscem symbolicznym.Leszek Zych/Polityka Dla Dariusza Gzyry, weganina, lodówka jest miejscem symbolicznym.
Rodzina-kapela Gorczyców w komplecie. Lodówka to u nich punkt kulminacyjny, jak bywało w czasach przedkomórkowych.Leszek Zych/Polityka Rodzina-kapela Gorczyców w komplecie. Lodówka to u nich punkt kulminacyjny, jak bywało w czasach przedkomórkowych.
Hanna Filipowicz, lekarz weterynarii. Lodówka może życie ratować, bez niej nie byłaby możliwa np. transplantacja.Leszek Zych/Polityka Hanna Filipowicz, lekarz weterynarii. Lodówka może życie ratować, bez niej nie byłaby możliwa np. transplantacja.

Przywykło się myśleć, że stół jest sercem domu. I był. Mebel uświęcony. Członkowie rodziny nie zasiadali do niego bez przebrania się w coś bardziej eleganckiego. Jeszcze w międzywojniu, jak podają Maja i Jan Łozińscy w książce o balach dwudziestolecia, ludzie z towarzystwa, nawet ci mieszkający samotnie, zmieniali ubranie, nim służąca postawiła na stole posiłek. Fason należało trzymać. Kto dziś się jeszcze przebiera do codziennych posiłków? Jest ktoś taki?

Sercem domu stał się telewizor. To przed nim na ławie, u stóp wypoczynku, stawia się coś, co przynosi się zimne z lodówki albo szybko podgrzane w mikrofali. Stół został zdetronizowany. Służy do przyrządzania posiłków: rodzaj blatu kuchennego. Lodówka także, choć ta spadła z wyżyn wyłącznie ustrojowych. Pojawiła się najpierw w Ameryce. Żaden wtedy cud techniki – skrzynia z metalu, obłożona warstwami lodu, który z czasem topniał i trzeba było ją lodowo reaktywować. Ale była stosunkowo mała i stała w mieszkaniu.

Europa podeszła do udogodnienia sceptycznie. Zwłaszcza że skrzynia lodowa kosztowała tyle, co dom. Kupowali ją więc majętni, gustujący w zbytkowych, acz niepotrzebnych, zdaniem Europejczyków, nowinkach. Szaraczkowie nadal budowali piwniczki i jamy. Na Wileńszczyźnie murowane ziemianki zwane były sklepami; przykryte grubą warstwą ziemi, trzymano w nich warzywa i owoce na półkach. Warzywa przechowywano też w jamach. Szynki i pożółkła słonina wisiały w domu, pod sufitem w spiżarni zapchanej na półkach mąką, grochem i kaszami z młyna. Suszyło się, wędziło, peklowało…

Wodzianka

Brygida Nowak z Pierunkowic pod Prudnikiem do dziś czuje na języku smak mięsa i kiełbasy zalewanej smalcem w wiadrze. Na co dzień jadło się wspaniałą wodziankę – wodę z czosnkiem, solą i pływającymi w niej kawałeczkami boczku. W wodziance moczyło się chleb. Gdy brakło chleba, Hildegarda, mama Brygidy, piekła placki i posypywała je cukrem. Chleb z cukrem też smakował niebiańsko. Frykasy były tylko na święta. Dwa razy w roku rodzina Brygidy robiła świniobicie. Hodowali kury, króliki, kaczki. Ale specjałów starczyło tylko na jakiś czas.

Mąż Hildegardy jako 10-letnie dziecko uciekł z transportu Niemców wysiedlanych po wojnie z ziem, które odtąd miały być polskie. Kiedy go w końcu rodzina z Niemiec odnalazła, już do nich nie wyjechał. W spółdzielni mleczarskiej, w której pracował, poznał Hildegardę. Jej rodzina też została w swoich stronach. Urodziło im się dziesięcioro dzieci. Nigdy nie chodziły głodne ani brudne. Hildegarda, ciężko pracując, miała jeszcze siły, żeby nocami prać w balii ubrania na tarze. W balii myli się też wszyscy po kolei. Lodówka była wówczas równie niedostępna, co gwiazdka z nieba.

Wszyscy zdrowo wyrośli. Babcia Hildegarda ma 23 wnucząt i armię prawnuków. Wodzianki nikt już jeść nie chce. Syn Brygidy, Piotr, stolarz, uwielbia na przykład krokiety. W kuchni pod fajerkami, na prawdziwym kaflowym piecu smażą się pieczarki na obiadokolację, którą zawsze starają się jeść wspólnie, kiedy mąż Hildegardy, taksówkarz, wróci z pracy, ich syn ze stolarni, w której pracuje, a córka Kinga ze szkoły gastronomicznej. Wyremontowali poniemiecki dom, niedawno położyli na dach blachę. Jest w porządku.

Babcia Hildegarda mieszka oddzielnie, niedaleko. Sama sobie gotuje codziennie coś gorącego. Czy mają lodówkę oni i babcia? Co za pytanie. Czy istnieje teraz ktoś, kto nie ma lodówki?

Na zapas

Metalowe pudło z lodem, kupowane przez snobów, poszło w diabły po rewolucyjnym odkryciu, że podgrzewane gazy pobierając energię z otoczenia wytwarzają chłód. W połowie XVIII w. podgrzewano eter etylowy. Pokazało się zimno. Na początku XIX w. próbowano chłodzić parą wodną. Kilkadziesiąt lat potem sprężonym gazem, wreszcie amoniakiem, który uznano za najbardziej odpowiedni ze względu na niższą temperaturę skraplania. Freon wkroczył później.

W 1913 r. ruszyła produkcja lodówek według projektu Freda Wolfa. W Ameryce nastał lodówkowy szał, choć wciąż nie były one tanie. Dopiero po drugiej wojnie stały się w zamożniejszych krajach Europy sprzętem dostępnym. Z biegiem lat zaczęły powszednieć. Lodówka była już tylko, jak pisze Katarzyna Krajewska w eseju „Lodówka”, kuchennym meblem zauważanym dopiero, gdy zaczynała ciec albo całkiem odmawiała posłuszeństwa.

Co się stało stosunkowo niedawno. Socjalizm wyniósł lodówkę do niebywałej potęgi. W blokach nie było spiżarek ani przedwojennych schowków pod oknami z mieszczańskich kamienic. Ówcześni słoikowi robili weki z mięsa przywożonego ze wsi i podsuszali swojskie kiełbasy.

PRL narastał. Lodówka stawała się dostępniejsza i była ratunkiem: pakowano do niej wszystko, co można było wystać, upolować, przytargać, kupić od baby chodzącej z cielęciną po blokach i zakładach pracy. Hanna Gajos, właścicielka portalu Fashionweare, dziennikarka i blogerka, kupiła naonczas przywiezione ze wsi przez kolegę męża pół świni. Położono ją na stole. Należało rozebrać i upchać kawałki do lodówki. Hannę, rodem z Warszawy i nieprzywykłą, mocno ścięło. Oraz męża. Ona, mąż i trzy córki zostali na pięć lat wegetarianami.

Lecz nie tylko z powodu świni, ale również na znak sprzeciwu wobec hegemonii kartek na mięso, których, jako rodzina pięcioosobowa, mieli dużo. Otoczeni wdzięcznością znajomych, którym kartki oddawali, zapełniali lodówkę serami, warzywami i owocami z prywatnej budki. Rolę myśliwego odgrywał mąż Tadeusz. Tylko on robił zakupy. Do tego stopnia, że kiedy raz Hanna poszła do warzywniaka, właścicielka powiedziała: Ależ takich śliwek, jakie pani chce kupić, państwo w ogóle nie jedzą. Hanna rozwinęła niebywałą kreatywność kulinarną, podziwianą do dziś, z tego, co przynosi nadal mąż – myśliwy.

Minął PRL, dzieci dorosły, a lodówka Gajosów nadal jest wypchana. Czeka na córki. Bo może wpadną z mężami i wnuczkami. Jeśli nie wpadają, z tygodniowych polędwiczek korzystają stali beneficjenci – psy i czarny Pankot.

Czasem pusta

U Agnieszki lodówka bywa pusta. Mąż pojechał do pracy i został na stałe w Niemczech. Alimenty na dwóch synów są niewysokie. Z drugiego związku Agnieszce urodziła się córeczka. Jej ojciec również płaci alimenty, na jakie go stać. Nie mieszkają razem. Zresztą niedługo Agnieszka w ogóle może nie mieć gdzie mieszkać. Kupiła mieszkanie na kredyt. Miała małą, lecz dobrze prosperującą firmę transportową. Żyła z dziećmi dostatnio. Pracowała w niej jej siostra i ich ojciec.

Może za bardzo wierzyła ludziom, może pozwoliła, żeby coś wymknęło się z rąk? Firma upadła. Pozostały długi. Jej ojciec i siostra także są bez pracy. Agnieszka nie jest w stanie spłacać kredytu za mieszkanie. Zostanie sprzedane przez bank na licytacji. Nie wie, gdzie się z dziećmi podzieje. W małym mieszkaniu rodziców mieszka siostra z dwojgiem dzieci.

Jakby tego było mało, przyplątał się nowotwór, na szczęście został w porę usunięty. Agnieszka usiłuje się nie poddawać. Ale wszystko ma swoje granice. Na święta pojechała z dziećmi do kuzynki, do domu pod Warszawą, gdzie się wychowała. Ma stamtąd szczęśliwe wspomnienia. Ale już tam nie mieszka. Rozdział zamknięty.

Z cienia

Dla Dariusza Gzyry, weganina, aktywisty stowarzyszenia Empatia, lodówka jest miejscem symbolicznym. Kiedyś myślał: pokaż mi swoje książki, będę wiedział, kim jesteś. Teraz, mówi Dariusz, to lodówka świadczy o człowieku. Przez 13 lat w jego lodówce nie było mięsa. Od siedmiu nie ma także jaj, mleka, sera, wszystkiego, co pochodzi od zwierząt. Co roku zabija się ich w Polsce i zjada 600 mln. Ludzie nie chcą wiedzieć o ich losie, a przecież są ładne, czujące, inteligentne. Świnie, uciekinierki z rzeźni, którym darowano życie, przywiązują się do człowieka, bawią się, mają różne charaktery. Dariusz Gzyra chciałby je wydobyć z cienia. Jeśli się kocha kota, psa, chomika, dlaczego na świnię patrzy się wyłącznie jak na chodzące kotlety?

Dzieci Dariusza Gzyry również są weganami. Poważny uczony powiedział kiedyś w telewizji: Weganizm to rodzaj morderstwa na dzieciach. Już się tak weganizmu nie traktuje. To po prostu wybór, nie dziwactwo. Człowiek nie musi jeść mięsa. Może sięgnąć w sklepie do innej półki. Zanieść do lodówki jedzenie bez ukrytego w nim bólu, rozpaczy, cierpienia.

O, proszę. Makarony bez jajek, pełnoziarniste, wieloziarniste, mleko sojowe, migdałowe, owsiane, moc kasz wszelkiego rodzaju, wiele gatunków olejów, warzywa, owoce. A zupy wegańskie! A sałatki warzywne! A bigos bez zanieczyszczeń zwłokami! Pasztety sojowe, pyszne ciasta!

Nie napycha lodówki. Pamięta PRL i ceni sobie to, że może mieć w niej trochę powietrza. Wystarczy pójść do sklepu. To też rodzaj wolności.

Wielorodzinna

Lodówka była ongiś węzłem komunikacyjnym, rodzinną tablicą informacyjną i pierwszym elementarzem. Tam się przyczepiało karteczki, że kartofle już obrane i nie zapomnij o dentyście. A także plastikowe literki dla dziecka, bo nie było nawału zabawek edukacyjnych, jak teraz.

Lodówkową komunikację zniszczyła komórka. Ale nie do końca. U Gorczyców na lodówce wisi rozkład zajęć dzieci w szkole muzycznej, żeby mama Katarzyna na czas je odebrała. Kiedy Michał ma lekcje z saksofonu, Magda fletu poprzecznego, Szymon klarnetu i kiedy są przedmioty niemuzyczne. Maciek chodzi jeszcze do przedszkola, a piąta, Zuzia, nie, bo w żadnym na warszawskiej Pradze nie było dla niej miejsca.

W lodówce jest wszystko, co rodzinie potrzebne. Niczego tam nie ma na krechę. Dzieci jedzą obiady w szkole. Mówią półżartem, że są pod specjalną opieką Opatrzności. Dopłaca do nich opieka społeczna. Wieczorami jedzą gorącą kolację. Zwykle jest zupa, bo lubi ją Zuzia. Dużo makaronu, kopytek, naleśników. Ich znajomi ze wspólnoty kościelnej mają jeszcze więcej dzieci: ośmioro, dziesięcioro. Też sobie radzą. Jeśli w domu nie ma patologii i ma się na zapleczu niezłą gminę, można poradzić.

Z gminy dostali 90-metrowe mieszkanie po remoncie. Przyszła w nim na świat Zuzia – pełne szczęście. Ale czynsz okazał się zabójczy – 1700 zł. Nie do udźwignięcia. Gmina zgodziła się do czynszu dopłacać. Odetchnęli.

No i nie mieli mebli, a o kupnie nie było co marzyć. Ale od czego ma się życzliwych we wspólnocie kościelnej? Przynieśli wszystko – od lamp pod sufitem do pianina dla dzieci. Ubrania są z ciucholandów. I z odzysku po innych dzieciach ze wspólnoty. Czasem dostaną zapomogę z opieki. Żaden wstyd. Po prostu pomoc. Zaoszczędzone w ten sposób pieniądze idą na dobrą książkę, bilet do kina, do filharmonii.

Zdarzyło się coś jeszcze wspaniałego – etat dla ojca rodziny w Caritasie. Etat! Stałe pieniądze, zamiast umowy w dawnej firmie, która się zresztą rozpadła. A było już bardzo krucho z finansami.

Poznali się na studiach teologicznych w dzisiejszym Uniwersytecie Stefana Wyszyńskiego. Zmarł wtedy Katarzynie jej ukochany brat bliźniak. Wpadła w głęboką depresję. Nie pomagały wizyty u psychologów. Aż poszła z pielgrzymką do Ostrej Bramy w Wilnie. Wróciła uzdrowiona. Skończyła studia. Więc wierzy, że wszystko ma w życiu jakiś sens, nawet nieszczęście.

Katarzyna chciałaby, jeśli Zuzia dostałaby miejsce w przedszkolu, pójść do pracy na pół etatu. W ośrodku pomocy społecznej skończyła kurs komputerowy. A jej mąż bardzo pragnie – ona może mniej – żeby się urodziło jeszcze jedno dziecko, a najlepiej kilkoro.

Jak żywa

Lodówka to gwarant natychmiastowej przyjemności, pisze Katarzyna Karpińska, przyzwyczaja do natychmiastowego zaspokojenia, sytości. Celebracja posiłków nabiera nowego znaczenia. Wszystko bowiem, co się w niej znajduje, możemy mieć na talerzu niemal natychmiast i w każdej chwili, niezależnie od pory dnia lub nocy czy jakiegoś ustalonego rytmu przygotowywania posiłków. Jedzenie staje się po prostu jedną z mechanicznie wykonywanych czynności.

Na szczęście nie zawsze. W modzie jest przecież pichcenie, szukanie smaków. Najbardziej trendy, gdy robi to mąż lub partner, ale razem też pięknie. Hanna Filipowicz, dziecko szczęścia, bawi się ze swym chłopakiem w gotowanie, a to jedzenie tajskie, a to chińskie, łyżka tego, szczypta tamtego. Z takich drobnych spraw też się lepi przyszłą wspólnotę – ciepły dom. W lodówce mają niedużo. Wszystko musi być świeże.

A dziecko szczęścia dlatego, że: śliczna, rozsądna, fajni rodzice, rok w liceum i matura w Stanach, ale nie chciała tam zostać, mimo oferowanego stypendium na studiach, tak jej było strasznie brak nawet polskich krzywych chodników. Dalej: studia weterynaryjne w Polsce, ukochany zawód, trudno by znaleźć piękniejszy. Chłopak, też weterynarz, dobry i przystojny. Praca, a teraz trudno o pracę dla weterynarza, od razu w przychodni z renomą. Kupione mieszkanie w starym domu, wysokość sufitów niebotyczna. Odbywa jeszcze studia podyplomowe. Ach, tylko żyć.

Lodówka może życie ratować. Bez niej, przenośnej, nie byłaby możliwa transplantacja. Chorzy na hemofilię trzymają w niej bardzo drogi preparat, który sprawia, że na określony czas uzyskują normalne krzepnięcie krwi, co zapobiega wylewom i krwotokom. Lodówka ma tysiące zastosowań. Domowych i poza.

Emancypuje się. Nie da się już wpychać w obudowę jak byle zmywarka do naczyń. Przybiera różne kształty i kolory. W Ameryce występuje w postaci dwustronnej. Pracownicy marketów wkładają do niej produkty, ba, sama lodówka informuje market, że kończą się w niej mleko, jajka i co tam jeszcze państwo muszą stale mieć, więc niech market przywiezie.

Jest i taka, która ma wbudowaną w sobie mikrofalówkę – mrozi i podgrzewa w jednym. Wyświetla terminy przydatności produktów i proponuje, co można ugotować z tego, co w środku ma. Na grubasów nakrzyczy, żeby się opamiętali, zadba o chudych i anemicznych. Strach będzie podejść. Jak żywa.

Polityka 17-18.2013 (2905) z dnia 23.04.2013; Na własne oczy; s. 156
Oryginalny tytuł tekstu: "Życie rodzinne z lodówką w tle"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną