Ludzie i style

Kamil skok

Mistrz Stoch z Soczi

Kamil Stoch na podium w Soczi. Kamil Stoch na podium w Soczi. Michael Dalder/Reuters / Forum
Złoty medal Kamila Stocha w skokach narciarskich sprawił, że Polacy przychylniej spojrzeli na igrzyska w Soczi.
AN
AN
AN

Sukces Kamila Stocha wyglądał na lekki, łatwy oraz przyjemny i choć do olimpijskiego konkursu przystępował w roli faworyta, jako lider Pucharu Świata, pewności co do szczęśliwego zakończenia być nie mogło. W końcu skoki to skoki – dyscyplina z jednej strony do bólu precyzyjna i niewybaczająca błędów, a z drugiej wciąż nie do końca wolna od przypadku, mimo że już od kilku dobrych lat jest w sportowym życiu skoczków pewna sprawiedliwość.

System czujników rozmieszczonych na obiektach działa, stosowne algorytmy przeliczają podmuchy wiatru na punkty dodatnie lub ujemne, ale do ideału daleko, o czym wspominał zresztą po olimpijskim konkursie trener Łukasz Kruczek: niekorzystnego z punktu widzenia Stocha wiatru nie wzięto pod uwagę, bo tak się dziwnie złożyło, że suma czujników dała zero.

Lęk przed zawiedzionymi nadziejami brał się jednak głównie stąd, że etykieta żelaznego faworyta z reguły sportowcom przeszkadza, a doświadczenia polskiego kibica w tym względzie są dość bolesne. To, że każdy potencjalny mistrz spod flagi biało-czerwonej nie potrafi sobie poradzić z presją, jeszcze nie jest regułą, ale niestety zdarza się na tyle często, że sformułowanie „przegrał po polsku” kojarzy się wyrobionym kibicom jednoznacznie.

Ucieczka Kamila od presji była tak banalna, że aż nierzeczywista – w typowym dla siebie nieco flegmatycznym stylu przekonywał, że olimpijski konkurs jest dla niego po prostu jednym z wielu i traktuje go jak zwykłe pucharowe zawody.

Nawet poranny stan podgorączkowy nie wywołał paniki – Kamil przyznał wprawdzie, że w pierwszym odruchu pomyślał o tym, czy nie zrezygnować i dojść do pełni sił przed konkursem na dużej skoczni (która mu bardziej odpowiada), ale z pomocą lekarzy oraz dzięki delikatnej perswazji trenera Łukasza Kruczka sytuacja została opanowana i spokój wrócił.

Mistrzowska metamorfoza

Kto pamięta Stocha z początków kariery, jeszcze jako dziecko, ten wie, że w osobowości mistrza zaszła metamorfoza. Młody Kamil miał duże poczucie własnej wartości, oparte przede wszystkim na wrodzonym braku strachu przed lataniem – gdy niektórzy koledzy z klubu rezygnowali ze skakania, bo na większych obiektach zjadał ich stres, 10-letni Kamil wyrywał się na zakopiańską Wielką Krokiew, gdzie zdarzało mu się latać imponująco. Ale ambicja była też wrogiem, rozpamiętywał każde niepowodzenie.

Jeden z jego pierwszych trenerów Stanisław Trebunia-Tutka wspominał, że gdy w okresie szybkiego nastoletniego wzrostu Kamil zgubił wyrobione wcześniej nawyki i na treningach psuł skok za skokiem, w złości rzucał kaskiem po kątach, krzyczał, że do niczego się nie nadaje.

Dziś już wiadomo, że okres burzy i naporu Kamil przetrwał w dużej mierze dzięki pomocy rodziców. Zawodowy wkład w uspokojenie głowy miał przede wszystkim tata Bronisław, na co dzień psycholog sądowy.

Ale na skoczniach nie wszystko układało się tak, jak Kamil sobie zaplanował, i legendę o jego wielkim talencie coraz częściej brano z przymrużeniem oka. Gdy na mistrzostwach świata w Libercu, przed pięciu laty, zajął w konkursie indywidualnym czwarte miejsce, dominowały opinie, że stało się tak tylko dlatego, że na skoczni rządził wiatr, a Stoch akurat miał fart, bo dobrze powiało.

Pułap oczekiwań wyznaczał Adam Małysz, który też miewał okresy lepsze i gorsze, ale jemu wybaczano więcej. To wciąż były jeszcze czasy, gdy na zakopiańskie konkursy Pucharu Świata jechało się, dodając: „jadę na Małysza”. Cień mistrza z Wisły był wielki i wcale nie było pewności, czy wraz z jego odejściem nie przeminie w narodzie miłość do skoków. Gdy Małysz żegnał się z zawodowym sportem (bo o tym, że odnajdzie się jako rajdowiec, wiedziało tylko wąskie grono wtajemniczonych), opowiadał, że zasypano go esemesami. Jeden z nich brzmiał: „Panie Adamie, telewizor już mi nie będzie potrzebny. Wyrzucam go”.

Pewności, że telewizor warto na przyszłe transmisje zachować, nie było również z powodu dość powszechnego przekonania, że skoki narciarskie są przesiąknięte metafizyką, a Małysz wspiął się na szczyt, bo był samorodnym talentem, który trafia się raz na kilka pokoleń. Opowieści o tym, że na fali małyszowego boomu tworzy się przy wsparciu naftowego koncernu Lotos system, dzięki któremu już za chwilę sypnie talentami, nie brano poważnie. Zresztą trudno się temu dziwić, bo teorie o narodzinach polskiej szkoły skoków trzeba było zaczynać od wątków chałupniczych – borykających się z finansami klubach, ze sprzętem dziedziczonym z zawodnika na zawodnika, podtrzymywanych przy życiu dzięki determinacji ludzi dobrej woli: rodziców oraz trenerów pracujących po godzinach za groszowe wynagrodzenie. Kamil też tak zaczynał, więc utarło się, że ta początkowa skaza przesądza o tym, że ciągle nie jest w stanie zaspokoić oczekiwań.

Buty po Małyszu

Patrząc na rozwój jego kariery z dzisiejszej perspektywy, trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że najbardziej szkodziło mu wpychanie w buty po Małyszu. Z wiekiem dojrzał, był coraz bardziej opanowany, ale porównania z mistrzem z Wisły niezmiennie Kamila irytowały. Tak samo jak poczucie, że on oraz koledzy z jego pokolenia są w kadrze jakby na doczepkę.

Małysz był w kadrze na specjalnych prawach – w razie załamania formy przysługiwał mu przywilej indywidualnych treningów pod okiem Fina Hannu Lepistoe, a tymczasem nad dojrzewaniem młodych miał czuwać Łukasz Kruczek. Jego współpraca z Małyszem nie wypaliła, więc pojawił się pretekst, by traktować go jak trenera drugiej kategorii, który młodych zepsuć nie zepsuje, ale cudów się po nim nie należy spodziewać.

Tak się złożyło, że wersja Kamila 2.0 narodziła się, gdy Małysz był już jedną nogą na emeryturze, w pierwszych miesiącach 2011 r. Na dobrą sprawę nie wiadomo, czy tyle trwało dojrzewanie Stocha w szkole Kruczka czy Kamil po prostu złapał oddech, wiedząc, że niebawem już on będzie numerem jeden.

Było w tej zmianie warty zresztą trochę symboliki – Stoch wygrał pierwsze w karierze zawody Pucharu Świata w Zakopanem, akurat gdy Adam w swoim ostatnim konkursie przed polską publicznością upadł po lądowaniu i skocznię opuszczał na noszach. Potem było jeszcze wzruszające przekazanie władzy podczas ostatniego pucharowego konkursu w Planicy – Stoch wygrał, Małysz był trzeci, obaj paradowali pod zeskokiem ubrani w góralskie stroje, a mistrz z Wisły wykonał przed swoim następcą elegancki ukłon, jakby chciał powiedzieć: o przyszłość polskich skoków można być spokojnym.

Właściwie od tamtej pory dla Kamila każdy sezon był lepszy. Coraz więcej punktowanych miejsc, coraz częściej obecny na podium, a pucharowych zwycięstw już nikt nie śmiał traktować jak dzieła przypadku – do tej pory uzbierał ich 11. Kulminacją były ubiegłoroczne mistrzostwa świata w Predazzo, gdzie w konkursie indywidualnym Kamil zdobył złoto, a drużyna wywalczyła brąz. Mistrz Małysz zresztą był na miejscu, autentycznie cieszył się z sukcesów młodszych kolegów. Nie tylko z powodu zasłużonego poczucia, że to od niego wszystko się zaczęło.

Jeszcze wtedy należące do niego miano polskiego skoczka wszech czasów było niezagrożone. Teraz, po złocie Kamila w Soczi, pytanie staje się otwarte. Zresztą sam Małysz przyznał, że swoje cztery olimpijskie medale (trzy srebra i brąz) zamieniłby bez zastanowienia na złoto, bo w końcu co mistrz, to mistrz. Chętnych do porównań karier dwóch najwybitniejszych polskich skoczków ostatnich lat na pewno nie zabraknie, ale odpowiedzieć na pytanie, czyje sukcesy są bardziej wartościowe, nie jest łatwo. Małysz przebijał się znikąd, przez lata całe skoki nosił na własnych nogach, bo jego ówcześni koledzy z drużyny, w tym trener Kruczek, grali drugorzędne role.

Perfekcjonizm Kruczka

Stoch na pewno miał łatwiej w tym sensie, że do kadry przychodził na gotowe, bez zmartwień o to, skąd wziąć sprzęt albo gdzie trenować. Miał przede wszystkim nie zmarnować potencjału, który w nim tkwił.

Znawcy skoków twierdzą jednak, że dziś o sukcesy trudniej, bo odkąd coraz więcej jest w nich racjonalności, analitycznego podejścia i komputerowych wyliczeń wykorzystywanych podczas treningów, czołówka jeszcze bardziej się wyrównała. Poza tym właściwie w każdym sezonie pojawiają się jakieś sprzętowe nowinki, co z kolei wymaga od zawodników elastyczności, umiejętności dostosowania się do zmieniających się mód. Jeśli chodzi o polską ekipę, to akurat mocna strona. Kiedy słucha się Kruczka, wydaje się, że jest przygotowany na każdą ewentualność i nic nie jest w stanie go zaskoczyć, poza pogodą.

Być może największa siła Kruczka tkwi jednak w tym, że nie traktuje własnego warsztatu oraz swojej grupy jak dzieł skończonych. Najlepiej widać było to w jego reakcji na złoto Kamila – jego drugi skok ocierał się o perfekcję, sypnęło maksymalnymi notami od sędziów, a Kruczek wypalił, że jemu jednak błędy nie umknęły. Można to brać za czepianie się, ale ci, którzy trenera dobrze znają, powtarzają, że za takim podejściem stoi jego chorobliwy perfekcjonizm. Na razie wszyscy dobrze na nim wychodzą.

***

Stoch złoty i inne olimpijskie memy

XXII Zimowe Igrzyska Olimpijskie dzielą się w polskiej sieci na dwie ery: przed Stochem i po Stochu. Era pierwsza to czas bezlitosnych drwin z dysonansu pomiędzy mocarstwowymi ambicjami organizatorów a twardą rzeczywistością Soczi, w postaci hotelowych niedoróbek, koedukacyjnych toalet czy wpadek technicznych na uroczystości otwarcia. Cóż, lubimy poczuć się mądrzejsi i fajniejsi od wszystkich nacji, a co dopiero od Rosjan, którzy przypadkiem oddali nam (przynajmniej na czas prezentacji towarzyszącej ceremonii otwarcia) obwód kaliningradzki… Natomiast era po Stochu, a właściwie po złotym skoku Kamila, to już czysta euforia: miasto nazywa się Stochi, obowiązującą w nim walutą jest Stoch złoty, a gaz… cóż, jego cena podobno ma podskoczyć.

Polityka 7.2014 (2945) z dnia 11.02.2014; Ludzie i Style; s. 92
Oryginalny tytuł tekstu: "Kamil skok"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną