Ludzie i style

Mamy na medal

Sportsmenki też rodzą dzieci

Kinga Polonez. Szczypiornistka. Mama 3-letniej Amelki. Mąż Wojciech Grzyb jest piłkarzem. Kinga Polonez. Szczypiornistka. Mama 3-letniej Amelki. Mąż Wojciech Grzyb jest piłkarzem. Krzysztof Mystkowski / KFP
Sportsmenki muszą znaleźć na ciążę „okienko”, a w kolejce czekają już koleżanki.
Sylwia Gruchała. Florecistka. Mama 8-miesięcznej Julki. Mąż Marek Bączek jest szermierzem.Piotr Małecki/Polityka Sylwia Gruchała. Florecistka. Mama 8-miesięcznej Julki. Mąż Marek Bączek jest szermierzem.
Julia Michalska. Wioślarka. Mama 9-miesięcznej Zosi. Mąż Michał Płotkowiak jest byłym wioślarzem.Archiwum Julia Michalska. Wioślarka. Mama 9-miesięcznej Zosi. Mąż Michał Płotkowiak jest byłym wioślarzem.
Agnieszka Wieszczek. Zapaśniczka. Mama 4-letniej Gabrysi. Mąż Arkadiusz Krokus jest zapaśnikiem.Mariusz Forecki/5shots Agnieszka Wieszczek. Zapaśniczka. Mama 4-letniej Gabrysi. Mąż Arkadiusz Krokus jest zapaśnikiem.

Wcisnąć dziecko w sportowy harmonogram nie jest prostą sprawą. Najpierw są treningi, potem zgrupowania, wyjazdy, mecze, zawody, kwalifikacje, jedne mistrzostwa, drugie mistrzostwa, wreszcie obowiązkowy urlop – bardzo często połączony z odwlekanymi operacjami, byle tylko do nowego sezonu przystąpić w pełnej gotowości bojowej. I tak rok po roku. Sylwia Gruchała: – Od dziecka wpajano mi, że sport jest w moim życiu numerem jeden. Że nie posmakuję sukcesów, jeśli nie poświęcę się bezwarunkowo. Rodzina? Dziecko? W swoim czasie. Najpierw wynik.

Wynik jest końcem jednej drogi, ale początkiem kolejnych. System finansowania polskiego sportu działa tak, że dotacje idą za medalami. Działacze szybko się do dobrego przyzwyczajają, a żeby strumień pieniędzy nie zmalał, trzeba się wciąż wykazywać. Czyli zwozić z mistrzostw kolejne medale. Póki jest koniunktura, łowi się sponsorów, wystawiając medalistów na przynętę. Jeśli się uda, trzeba dalej grać sportową heroskę, a nie uciekać w macierzyństwo. – Bardzo łatwo wpędzić się w poczucie wdzięczności, a nawet długu wobec ludzi, którzy pomagają ci w karierze. Trenerów, działaczy, koleżanek z drużyny, sparingpartnerek. Co oczywiście wiąże się również z poczuciem winy, jeśli postawisz prywatne potrzeby na pierwszym planie – dodaje Sylwia.

Najgorzej jest w sportach zespołowych – tam ma się wryte w świadomość myślenie w kategoriach „my”. Zdarzają się kolejki do ciąży – by trener wiedział, jak budować zespół i gdzie szukać zastępstw. Oraz konflikty, gdy któraś z zawodniczek wejdzie innej w paradę. Kinga Polenz: – Normą są klauzule, że w razie ciąży kontrakt automatycznie przedłuża się o rok. Trzeba tę przerwę odpracować i ja to nawet rozumiem. Ale są kluby, w których wymusza się na dziewczynach podpisywanie oświadczeń straszaków. Że jeśli zajdą w ciążę, z dnia na dzień umowa zostanie rozwiązana bez prawa do grosza odprawy.

Brutalna rzeczywistość nie ominęła Kingi – gdy grając w Piotrcovii, oznajmiła przełożonym, że jest w ciąży, dostała miesiąc na opuszczenie służbowego mieszkania. Pozwała klub do sądu, spór zakończył się ugodą. Jeszcze głośniejsza była sprawa jej koleżanki z reprezentacji Katarzyny Duran. Gdy działacze SPR Lublin dowiedzieli się, że spodziewa się dziecka, wymogli na niej zgodę na mniejsze zarobki. Wstawiła się za nią ówczesna minister ds. równego traktowania Elżbieta Radziszewska, a minister sportu Mirosław Drzewiecki wystosował nawet do związku piłki ręcznej list, w którym przypomniał, że dyskryminowanie zawodniczek z powodu spodziewanego macierzyństwa jest niezgodne z prawem.

Kalendarzowy przymus

Oprócz problemów natury lojalnościowej występują też fundamentalne. Jak znalezienie partnera na dłużej. Zdarzają się trenerzy, którzy sabotują związki swoich podopiecznych, bo widzą w nich zagrożenie dla własnego autorytetu albo dla pieczołowicie rozpisanych szkoleniowych planów. A nierzadko chcą uzależnić zawodniczki od siebie. Również prywatnie. Poderwać. Zazdrośni, potrafią zniszczyć dziewczynę, wypominając jej przy każdym potknięciu: ta miłość ci szkodzi.

Poza tym sportsmenki to przeważnie mocne osobowości, chłopczyce, w domu raczej goście, do przesady dyspozycyjne zawodowo. Odstraszają silniejszą płeć. No i żyją trochę jak w koszarach. Kinga Polenz: – Nasze życie towarzyskie właściwie nie istnieje. Obracamy się w środowisku sportowym, więc siłą rzeczy krąg potencjalnych partnerów jest niewielki. Ja długo szukałam swojej drugiej połowy. A właściwie to Wojtek wypatrzył mnie.

Okienko ciążowe otwiera się po igrzyskach olimpijskich – to czas zwalniania obrotów, ratowania zdrowia nadszarpniętego kieratem olimpijskich przygotowań. Dziecko wyrywa ze sportowego życiorysu co najmniej rok. W praktyce trzeba więc urodzić najpóźniej w sierpniu, wrześniu, by potem trochę malucha odchować, a z nowym rokiem zgłosić pełną sportową gotowość. I wpisać się w plany szkoleniowe.

Ten kalendarzowy przymus to pro­blem, bo ciało zaprogramowane na trening, przemęczone, rozregulowane hormonalną antykoncepcją (bo najpewniejszą) nie działa na rozkaz. Jedna, druga, trzecia nieudana próba i sports­menki rezygnują, tym bardziej że w tyle głowy cały czas kołacze im się strach przed sportowym skreśleniem. A to nie daje spokoju, zwłaszcza jeśli na fali poolimpijskich rozliczeń idzie nowe i modne stają się rewolucyjne hasła stawiania na młodych oraz dokręcania śruby. Sylwia: – Przerabiamy to teraz w szermierce. Obecny trener kadry jest za skoszarowaniem zawodniczek. Na to nie pójdę, nie poświęcę rodziny. Najbardziej pasowałby mi indywidualny program przygotowań, ale nie spełniam warunków. Ja już jestem sportowo spełniona, jednak dziewczyny, które wciąż marzą o olimpijskim medalu, są trochę bez wyjścia.

Sukces znacznie ułatwia wybory. Bo póki go nie ma, żyje się w obłędnym poczuciu misji, która spycha wszystko na dalszy plan. Julia Michalska mówi, że ten, kto nie zrobił sobie przerwy od sportu, nie ma pojęcia, jak świetny to reset dla psychiki. – Obawiałam się, że jak nie zrobię przerwy, znienawidzę wiosła. Ciąża mogła się trafić albo nie. Obie z Magdą zdawałyśmy sobie sprawę, że osada prawdopodobnie na jakiś czas się rozpadnie i że te igrzyska to może być nasza ostatnia szansa. Dlatego tak bardzo chciałyśmy medalu. Magda wypruła z siebie żyły, mimo że w dniu startu obudziła się z takim bólem pleców, że ledwo mogła się ruszać.

Połączenie etatów

Powroty nie są łatwe. Agnieszka Wieszczek: – Jeszcze do niedawna kojarzyłam urodzenie dziecka ze sportową emeryturą. W środowisku zdominowanym przez mężczyzn panuje przekonanie, że ciąża to choroba, z której się długo wychodzi. Albo wcale.

Agnieszka chciała szybko wrócić do sportu. W ciąży dbała o siebie, była aktywna, starała się trzymać blisko zapaśniczego towarzystwa. Gdy już z widocznym brzuchem przyjechała na zgrupowanie kadry i chciała trochę poćwiczyć (– Rzecz jasna, bez tarzania się po macie – zaznacza), trenerzy ją zakrzyczeli, że zrobi krzywdę dziecku. – Kolejny stereotyp, to że w czasie karmienia piersią trzeba unikać ostrych ćwiczeń fizycznych, bo zatruje się mleko. Ja w cztery miesiące po urodzeniu wróciłam do konkretnej roboty i nie tylko wykarmiłam Gabrychę, ale w razie potrzeby zostawało dla Mańka, synka Zośki Klepackiej – śmieje się.

Klepacka, mistrzyni windsurfingowej klasy RS:X, to zresztą w środowisku wzór skutecznego połączenia etatów matki i sportowca. Gdy Maniek się urodził, zabierała go ze sobą wszędzie, nawet na drugą stronę globu. Sportowo nie odpuściła i dwa razy została wicemistrzynią świata, a na igrzyskach w Londynie zdobyła brąz. Ubiegłego lata urodziła córkę Marysię, a po kilkudziesięciu dniach wróciła na wodę. Znów trudno ją zastać w kraju, szykuje się do startu na igrzyskach w Rio.

Jak się okazuje, wszystko jest do pogodzenia. W dziewiątym miesiącu życia Zosi Julia Michalska, mieszkająca od niedawna w Londynie (przyjechała do męża pracującego w City), już wpasowała swoje potrzeby w codzienność. Gdy małą zajmuje się niania, Julia ma trening. Razem chodzą do dzielnicowego Children’s Center – dla Zosi jest tam żłobek, dla Julii językowe zajęcia przygotowujące do certyfikatu. Żłobek jest również na siłowni, a poza tym sprzęt pierwszej potrzeby – rower stacjonarny, ergometr, piłki i gumy do treningów rozciągających – Julia ma w domu i ćwiczy, podczas gdy Zosia się bawi. Michał w tygodniu dużo pracuje, ale w weekendy jest wolny, więc Julia nadrabia treningowe zaległości.

Agnieszka Wieszczek ma do pomocy męża oraz mamę, która po narodzinach wnusi akurat przeszła na emeryturę i jeździła na zapaśnicze zgrupowania, gdzie niańczyła Gabrysię. Zdarzało się, że za wózek łapał w wolnej chwili któryś z trenerów. Kinga pochodzi z Tczewa, rodzice cały czas tam mieszkają, więc w razie potrzeby przyjeżdżali do Elbląga, za miedzę, z odsieczą. – Ale najbardziej pomagał mi Wojtek. Jak miałam mecz, to wstawał do Amelki w nocy. To, że oboje jesteśmy sportowcami, wiele ułatwia. Rozumiemy swoje potrzeby. Tak właśnie, w moim odczuciu, wygląda partnerski związek – uważa Kinga.

Przypływ sił

Sport może się znudzić na chwilę, ale kilkanaście lat życia w tym zakonie uzależnia. Od adrenaliny, od emocji, od zdrowego zmęczenia. Poza tym zwłaszcza ostatnie miesiące ciąży to dla zawodowych sportsmenek, przyzwyczajonych do tego, że ciało jest im posłuszne, stan dziwny oraz irytujący. Więc decyzji o powrocie nie odkłada się dłużej niż to konieczne.

Kinga mówi, że miło jest poczuć się potrzebną, a w jej przypadku zapewniały to regularne telefony od trenera kobiecej kadry Kima Rasmussena. Mimo że była bez klubu. – Pojechałam na zgrupowanie reprezentacji cztery miesiące po narodzinach Amelki. Oczywiście z nią. Kim nie widział w tym żadnego problemu. To był fantastyczny gest z jego strony – wspomina Kinga.

Po jakimś czasie odkryła to, o czym słyszała od fizjologów sportu – że niedługo po narodzinach dziecka kobieta może przenosić góry. – Grałam wtedy chyba najlepiej w karierze. Nic, tylko dzieci rodzić – śmieje się. Agnieszka ten przypływ sił też poczuła, ale sportowo na tym nie zyskała, bo przeszkodzili działacze – na mistrzostwach świata zabronili startu z obawy, że jej ewentualna porażka utnie federacji ekstrafinansowanie z Ministerstwa Sportu. – Przy dziecku włączają się rezerwy, o których istnieniu wcześniej nie miałam pojęcia. Mówią, że podstawa regeneracji to długi sen. A z Gabrychą nieraz musiałam wstawać bladym świtem i jakoś dawałam radę na treningach – opowiada.

Sportsmenki wiedzą, że nie będzie wobec nich taryfy ulgowej i żadna ściema ani odwalanie roboty na pół gwizdka się nie ukryje, bo podczas zawodów wszystko wyjdzie. Julia: – Nie ma lekko. Wracam po treningu padnięta, normalnie walnęłabym się spać, a tak muszę jeszcze wykrzesać energię do tworzenia młodego człowieka. Oczywiście czasami łapię się na myśli, że pewnie w Polsce, gdzie są rodzice, miałabym łatwiej. Ale rozstanie byłoby złe dla mnie, dla Michała, dla Zosi i w efekcie dla mojego wiosłowania. Więc na razie próbujemy. Wchodzę właśnie w drugi tryb zmęczenia, ale spokojnie. Mam cztery.

Latem czekają Julię królewskie regaty w Henley. Wystartuje na jedynce. Sylwia myśli o przyszłorocznych igrzyskach wojskowych – armia objęła ją opieką kilka lat temu, dała etat, więc dług wdzięczności trzeba spłacić. Na razie jest pochłonięta rozkręcaniem w Gdyni szkoły floretu dla wychowanków domów dziecka i rodzin zastępczych. Kinga zagrzała miejsce w Elblągu, a po zeszłorocznych mistrzostwach świata, na których polska ekipa z nią w składzie była rewelacją i zajęła czwarte miejsce, wciąż wierzy, że z reprezentacją można jeszcze ugrać coś wielkiego. Agnieszka w kwietniu wraca na matę po ponadrocznej przerwie spowodowanej zerwaniem więzadeł w kolanie. I myśli o drugim dziecku. Ale to zostawia już sobie na po igrzyskach w Rio.

Polityka 16.2014 (2954) z dnia 15.04.2014; Ludzie i Style; s. 114
Oryginalny tytuł tekstu: "Mamy na medal"
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną