Pani Justyna nie jest najlepszego zdania o daczposiadaczach. Akurat odnawia z pracownikami trawnik na działce rekreacyjnej, okolice Warszawy, promień do 100 km. Działek przylegających do siebie płotami jest tu kilkadziesiąt. Z punktu widzenia właścicielki profesjonalnej firmy ogrodniczej zjawisko wygląda dramatycznie: Polak nie ceni fachowca, jak go już w ogóle bierze, to patrzy, żeby tanio wyszło, albo zrobi po swojemu; wydaje mu się, że naturalnie i samoobsługowo będzie mu ta działka rosła i kwitła. Słowem – branża usług ogrodniczych jest popsuta. A na działkach – chaszcze na chaszczach, iglak na iglaku, błąd ogrodniczy na błędzie, ślady lekceważenia okoliczności przyrody, np. tego, że rzeka wylewa.
Pani Justyna dostrzega niepokojące dowody chwilowych mód, o, np. niedawno przez trzy dni wycinali katalpę bigoniowatą, egzotyczne drzewo – hit, niepodejrzewane o to, że gdy osiągnie wielkość docelową, będzie w stanie podkopać fundamenty daczy. Obecnie branża szydzi, ale musi akceptować russkij manior (manieryzm rosyjski), co jest aluzją do tak dziwacznie strzyżonych iglaków, że wyglądają one jak wystawowe pudle.
Dają się nabrać daczposiadacze nieuczciwym handlarzom bazarowym, wtóruje pani Justynie właścicielka pobliskiej szkółki (16 lat doświadczenia, 10 tys. sadzonek rocznie, głównie iglaki). Modna robi się pinus ponderosa (sosna żółta); myślą, że kupują za grube pieniądze sadzonki ponderosy, a to zwykła sylvestris, bo niedouczeni, że ponderosa ma po trzy igły w kupce, a zwykła – tylko dwie.
Fenomen drugiego domu (skąd się to bierze)
Kolonizacja turystyczna, kontrurbanizacja, semiurbanizacja, urbanizacja sezonowa – teoretycy zachodni już od lat 60. zjawisko tzw. drugiego domu próbują usystematyzować i przewidzieć, co z tej masowej migracji miasta na wieś wyniknie.