Piotr Sarzyński: – Nie ma chyba powszechnie przyjętego polskiego określenia na to, czym się pani zajmuje?
Zuzanna Skalska: – Jest za to mnóstwo angielskich, takich jak trendwatcher, trendhunter czy trendspotter. Uczestniczyłam w konferencji grupy La Futura, która skupia 250 osób z krajów Beneluxu i Niemiec, zajmujących się podobnymi zagadnieniami. Poproszono nas o zapisanie na kartce tego, co każdy ma na wizytówce. Efektem były dziesiątki przeróżnych nazw.
W Polsce najpopularniejsze to trendsetter.
Proszę, tylko nie trendsetter. Jeśli ktoś deklaruje, że uprawia taki zawód, to się ośmiesza. W ten sposób określamy postawę, a nie profesję. Polega na upowszechnianiu w społeczeństwie nowości i mód w ubraniach, gadżetach, stylu bycia itd. Ale przecież nie trendsetterzy wymyślają owe nowinki, tylko infekują nimi otoczenie. Są drugim szczeblem, nie kreatywnym, ale – przyznaję – najbardziej narażonym na krytykę. Akurat tę grupę ludzi świetnie charakteryzuje bardzo ładny, XIX-wieczny, osadzony już w polskim języku termin: dandys. Oni „pracują” głównie w modnych kawiarniach. Dla mnie trendsetter to firma lub marka, która inwestuje w szeroko pojętą innowację.
Rozumiem, że panią zajmuje ten pierwszy szczebel.
Tak, bo pierwszy szczebel analizy trendów to tzw. megatrendy. Te, które mają miejsce w polityce, ekonomii, społeczeństwie, środowisku naturalnym czy technologii. To właściwie żmudna praca analityka; trzeba czytać codziennie raporty wielkich firm, grzebać po internetowych stronach, studiować opiniotwórczą prasę. Wyłapywać ważne wydarzenia i zastanawiać się, do jakich konsekwencji prowadzą.