Zaczęło się od „beki”. Czyli niewinnego „ubawu”. Słowa, które jeszcze dekadę temu oznaczało po prostu zabawną sytuację, kupę śmiechu. Dziś beka to już nie to samo. Raczej kpina, szyderstwo. „Mieć z czegoś bekę” to znaczy uważać to coś za pośmiewisko. Kiedyś miało się bekę z kimś, teraz – kręci się ją z kogoś. Wystarczy się rozejrzeć w internecie i zwrócić uwagę na grupy niechęci zawiązujące się pod kolejnymi hasłami. Beka z Poli Dwurnik (wzbudzającej niechętne reakcje malarki i felietonistki), beka z policji, beka z Eweliny Lisowskiej (tej, która w natrętnych reklamach „włączała niskie ceny”), beka z szafiarek, czyli blogerek modowych.
Beka przeszła więc na ciemną stronę polszczyzny. Tę diagnozę potwierdza „Laboratorium językowe”, ciekawy program naukowy prowadzony na Uniwersytecie Warszawskim. Uczniowie mazowieckich gimnazjów i liceów gromadzą cytaty ze swojego codziennego języka, pomagając zebrać, uporządkować, a potem zdefiniować to, czym nie zdążyli się jeszcze zająć językoznawcy.
To zresztą nie jedyne słowo, które nabrało ostatnio negatywnego charakteru. Podobnie jest z „cisnąć”. Jeszcze kilkanaście lat temu w języku potocznym pojawiało się raczej w kontekście toaletowym („Ale mnie ciśnie”). Było jeszcze „wciskanie kitu” jako nabieranie kogoś, opowiadanie mu bzdur. W ambitnych latach 90. „ciśnij!” mogło jeszcze oznaczać tyle co „przyj do przodu!”. Nie sugerowało jednak parcia na obrażanie. Tymczasem skończyło się na inwektywach – dziś „pocisnąć komuś” to tyle, co „wygarnąć mu od najgorszych”. Dokładniej definiuje słownik „Laboratorium językowego”: „Naubliżać komuś, powiedzieć lub napisać coś złośliwego, chamskiego, ale często też dowcipnego pod czyimś adresem”.