Ludzie i style

Kasa w kasku

Stoch liderem PŚ. Czy wielki sukces skoczka przekłada się też na zarobki?

Najcenniejszym polskim skoczkiem jest oczywiście Kamil Stoch. Najcenniejszym polskim skoczkiem jest oczywiście Kamil Stoch. Irek Dorożański / Forum
Kamil Stoch zdeklasował rywali i został liderem klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. To olbrzymie osiągnięcie wiąże się nie tylko z prestiżem, ale też wymiernymi korzyściami finansowymi. Bo ile właściwie można zarobić na skokach narciarskich?
Dochody reklamowe Piotra Żyły, szacuje się w branży na 200 tys. zł rocznie.Rafał Oleksiewicz/Press Focus/Newspix.pl Dochody reklamowe Piotra Żyły, szacuje się w branży na 200 tys. zł rocznie.
Kamil Stoch wygrał konkurs Puchar Świata w skokach narciarskich w Wiśle.Jakub Porzycki/Forum Kamil Stoch wygrał konkurs Puchar Świata w skokach narciarskich w Wiśle.

Kamil Stoch został pierwszym Polakiem, który wygrał konkurs Pucharu Świata w skokach narciarskich na obiekcie im. Adama Małysza w Wiśle Malince. To jego 18. zwycięstwo w karierze i trzecie w tym sezonie, dzięki czemu objął prowadzenie w klasyfikacji generalnej cyklu.

To olbrzymie osiągnięcie wiąże się nie tylko z prestiżem, ale też wymiernymi korzyściami finansowymi. Bo ile właściwie można zarobić na skokach narciarskich?

[Tekst ukazał się w POLITYCE 17.02.2015 roku]

Wyniki polskich skoczków na mistrzostwach świata w Falun nie będą dla nich reklamowym być albo nie być. Przeciętni mają stabilne wsparcie od miłośników tego sportu, a gdy już jest się Stochem, duże marki przychodzą same.

Ile można zarobić na skosach narciarskich?

Skoczek jako obiekt reklamowy podlega ścisłej reglamentacji. Nazwy sponsora pozyskanego dzięki wysiłkom własnym bądź menedżera nie można na przykład umieścić na kombinezonie ani na tzw. odzieży wierzchniej, gdyż jest to przestrzeń zarezerwowana dla oficjalnych partnerów Polskiego Związku Narciarskiego, którzy za to miano płacą grube miliony. Również narty wyłączone są z dyspozycji zawodnika – tam jest miejsce dla sponsorów pozyskanych przez klub, do którego zawodnik należy (w praktyce jest to jednak powierzchnia niewykorzystana, bo lokalnych działaczy pochłania organizacyjna proza życia i nie mają czasu na bieganie za sponsorami). Reklamowy kapitał skoczka ogranicza się więc do głowy, a ściślej rzecz biorąc – do kasku albo czapki. Skoczek Maciej Kot uważa, że to w porządku. – W końcu głowę w kamerach widać najczęściej – zauważa przytomnie.

Najcenniejszym polskim skoczkiem jest oczywiście Kamil Stoch. Jego ubiegłoroczne dochody (biorąc pod uwagę premie za miejsca w dziesiątce zawodów Pucharu Świata, liczne nagrody za dwa złote medale olimpijskie, jak również honoraria za udział w reklamach) szacuje się na co najmniej 1,5 mln zł, co w zestawieniu najlepiej zarabiających polskich sportowców (sporządzanym przez „Super Express”) daje mu miejsce na początku szóstej dziesiątki. Niedawno podpisał umowę z Atlasem, producentem materiałów budowlanych. Jej wartość oraz czas obowiązywania to tajemnica, ale mówi się, że tylko za trzy tegoroczne miesiące skakania (pierwszą część sezonu Kamil opuścił z powodu operacji kostki) z logo Atlasa na kasku Stoch mógł zgarnąć minimum 300–400 tys. zł.

Maciej Kot mówi, że pierwsze pieniądze z umowy sponsorskiej zarobił jako 14-latek, gdy był co najwyżej dobrze zapowiadającym się skoczkiem. Jednym z wielu. – To było jakieś 12 tys. zł miesięcznie. Dla mnie wówczas była to bardzo duża kwota – wspomina. Dziś zawodnik wchodzący w wiek seniora, dobrze rokujący, ale jeszcze bez znaczących dokonań w pucharowych zawodach, może z tytułu umowy sponsorskiej liczyć na 30 tys. zł rocznie. Dochody reklamowe najbardziej rozpoznawalnego poza Stochem zawodnika, czyli Piotra Żyły, szacuje się w branży na 200 tys. zł rocznie. Do tego dochodzą jeszcze bonusy niepoliczalne, acz znaczące, np. samochód oddany do użytku przez dilera. Kamil Stoch dostał do dyspozycji mercedesa, Piotr Żyła – hyundaia, Maciej Kot – subaru.

Na czym zarabiają polscy skoczkowie?

Ta wizja dobrobytu działa na wyobraźnię młodych ludzi. Stereotyp głosi, że skoki to jest sport dla dzieciaków z niebogatych domów. Maciej Kot mówi, że nawet jeśli pierwszym wyborem – tak jak w jego przypadku – było narciarstwo zjazdowe, to potem szybko się okazuje, że wychowanie alpejczyka przekracza finansowe możliwości większości rodziców. Więc przerzucają się na skoki. Zdaniem Krzysztofa Sobańskiego, trenera z zakopiańskiej szkoły mistrzostwa sportowego, ta motywacja finansowa u niektórych jest aż nazbyt widoczna oraz, niestety, zgubna. – Szarżują na skoczniach, wyrywają się z udowadnianiem, że są drugimi Stochami. Cud, że to się w niektórych przypadkach nie kończy nieszczęściem.

Tadeusz Szostak, prezes firmy Berdax specjalizującej się w szyciu kombinezonów narciarskich (swego czasu szył również dla kadry, ale ostatnio skoczkowie przerzucili się na towar oferowany przez manufakturę Marceliny Huli, żony Stefana, jednego z nich), zaobserwował, że ostatnio dostęp do większości skoczków stał się utrudniony. Odsyłają do pośredników, menedżerów, zagubieni w gąszczu zakazów i ograniczeń, jakie nakładają na nich kontrakty sponsorskie, na wszelki wypadek wolą się nie wypowiadać. – Instytucja menedżera w skokach narciarskich zaistniała wraz z pojawieniem się Ediego Federera u boku Adama Małysza. Wcześniej od interesów byli działacze – mówi Szostak.

Federer miał na mistrza z Wisły taki wpływ, że w praktyce to, co było po myśli tego tandemu, musiało być również dobre dla Polskiego Związku Narciarskiego. Tadeusz Szostak wspomina, że osobiście doświadczył bezkompromisowych metod Federera – gdy podczas igrzysk w Turynie na kombinezonie Małysza logo Berdax zastąpiły trzy paski globalnej marki. – Chciałem mu za to wytoczyć proces, ale przestał przyjeżdżać do Polski, a potem zmarł – wspomina Szostak.

Wydawało się, że owocna współpraca duetu Małysz-Federer, jak również coraz bardziej ugruntowana opinia o Polsce jako drugiej po austriackiej kuźni talentów w skokach na nartach sprawią, że wyścig o reprezentowanie interesów skoczków rozkręci się na dobre, a być może do gry wejdą nawet globalne marki. Tymczasem nic takiego się nie stało. Dawid Chylaszek, menedżer z firmy BMG SPORT, zwraca uwagę, że konkurencja w tej dziedzinie jest raczej niewielka. Na dobrą sprawę liczą się tylko dwaj gracze: oprócz BMG SPORT od niedawna działa też agencja Eve-nement, założona przez Ewę Bilan-Stoch, żonę Kamila. Zdaniem Chylaszka przyczyna jest prozaiczna – biznes kręci się na tyle niemrawo, że żadna firma nie mogłaby sobie pozwolić na spokojny byt, licząc tylko na prowizje od kontraktów reklamowych zawieranych przez skoczków. – Naszym głównym źródłem dochodów są prowizje od transferów piłkarzy. W porównaniu z nimi na usługach dla skoczków zarabiamy bardzo mało.

Taki stan rzeczy ma swoje uzasadnienie w marketingowych realiach – sportowiec to w dalszym ciągu nie jest u nas popularny słup reklamowy. W młodych zdolnych się nie inwestuje, bo przyszłość jest pisana palcem na wodzie. Medal olimpijski dość rzadko bywa przepustką do kariery na billboardach. Nawet popularność konkretnej dyscypliny sportu – jak u nas skoków narciarskich – nie przekłada się od razu na wysyp propozycji udziału w kampaniach. Kamil Stoch, będąc już mistrzem świata, nie miał menedżera – korzystał z marketingowego wsparcia fachowców z firmy 4F, która dostarczała mu odzież. Dopiero gdy umowa wygasła, dołączył do agencji założonej przez żonę. – Jako czwarty zawodnik – informuje Ewa Bilan-Stoch.

 

Ewentualni sponsorzy przyjmują proste kryterium własnego zaangażowania: rozpoznawalność obiektu. Tak było z Piotrem Żyłą. Gdy przed dwoma laty równolegle objawił talent do latania na nartach oraz intrygującą osobowość flegmatycznego naturszczyka (który nie boi się kamery i mówi, co myśli, zadając gwałt poprawnej polszczyźnie, a charakterystycznym „he, he, he” kwituje co drugie zdanie), na portalu społecznościowym do bólu swojskiego Piotrka polubiły setki tysięcy użytkowników. Reklamodawcy od razu ustawili się do Żyły w kolejce. Uznał wtedy, że obejdzie się bez pomocy fachowców i prowadzenie negocjacji powierzył żonie, a w dopinaniu formalności pomagał zaprzyjaźniony prawnik. W szczycie przedolimpijskiej gorączki Żyła reklamował paluszki i telefony, potem pojawiał się rzadziej. Nadal nie korzysta z pośrednictwa menedżera. Wychodzi z założenia, że gdy znów zrobi się o nim głośno, odda stery żonie.

Kto pilnuje finansów Stocha, Kota i Żyły?

Pilnowanie interesów związanych ze skakaniem na nartach to dziś biznes rodzinno-towarzyski. Dawid Chylaszek przyznaje, że o obecności jego firmy w życiu skoczków decyduje bardziej sympatia wynikająca z wieloletniej współpracy niż wizja zysków. Ewa Bilan-Stoch zajęła się menedżerką za namową kilku zawodników, kolegów Kamila z reprezentacji. Dla Jana Ziobry czy Dawida Kubackiego to był zresztą świetny ruch taktyczny – dawno wypadli z grona młodych zdolnych, ten sezon jest dla nich pasmem rozczarowań i pewnie nie byłoby im łatwo znaleźć menedżera, nie wspominając o intratnych kontraktach. A tak, u boku mistrza Kamila, wystąpili w reklamie operatora sieci komórkowej Play.

Według Ewy Bilan-Stoch reprezentowanie własnego męża w rozmowach o kontraktach reklamowych to nie jest zadanie łatwe, gdyż potencjalni sponsorzy patrzą na nią jak na żonę mistrza, a nie jak na osobę, która zna się na rzeczy. – Co potem obraca się na moją korzyść, bo gdy się okazuje, że jestem kompetentna, druga strona wpada w poczucie winy i stara się to jakoś zrekompensować – mówi Ewa, która zanim wynegocjowała dla Kamila umowę z Atlasem, negatywnie rozpatrzyła kilka innych propozycji.

Reklamowych partnerów cechuje też wierność. Dawid Chylaszek zwraca uwagę, że wokół skoków narciarskich od dawna kręci się kilkanaście tych samych firm. – Jeśli nie jest się Stochem, Małyszem albo mającym swoje pięć minut Żyłą, to duża marka, nastawiona na konkretny efekt, zysk tu i teraz, raczej się do współpracy nie przekona. Gdy trafia się już ktoś zainteresowany, to nie traktuje swojego zaangażowania jak kolejnego interesu do zrobienia, ale chce pomóc, bo sam jest przede wszystkim kibicem – podkreśla.

Obecnie odczuwa to m.in. Maciej Kot. Ten sezon ma kiepski, nie znalazł się w kadrze na mistrzostwa świata, poza tym z powodu własnej szczerości popsuł sobie relacje z trenerem kadry Łukaszem Kruczkiem. W jednym z wywiadów dał do zrozumienia, że letnie przygotowania tym razem nie dały efektów, a ostatnio powiedział wprost to, co wielu ma na końcu języka – że dobre występy Kamila Stocha tylko zagłuszają głęboki kryzys pozostałych kadrowiczów, którzy w tym sezonie nie potrafią się na skoczniach odnaleźć.

Tym niemniej Kot jest spokojny. Wprawdzie nieco boli brak premii za dobre miejsca w pucharowych zawodach (zwłaszcza przy dzisiejszym kursie franka, bo skoczkowie zarabiają w tej walucie), ale ważniejsze jest, że główny sponsor – producent pieczątek Wagraf – nie okazuje zniecierpliwienia. Wręcz przeciwnie – Kot odbiera od swojego dobrodzieja wyrazy wsparcia oraz zapewnienia, że wygasająca z końcem sezonu umowa po raz kolejny zostanie przedłużona.

Gdy Ewa Bilan-Stoch patrzy na mistrzostwa świata w Falun z pozycji menedżera, nie widzi powodów do zdenerwowania. Z jej doświadczeń wynika, że jedna impreza, nawet najważniejsza w sezonie, nie jest w stanie zachwiać współpracą. Z punktu widzenia sponsora większą wartością jest cykliczna obecność jego marki w telewizji, a sezon w skokach narciarskich to przecież tasiemiec, który ciągnie się od listopada do marca. Oczywiście ten sponsor wolałby widzieć swoje logo na kasku w dwóch seriach, a nie w jednej, ale o to akurat Ewa Bilan-Stoch nie musi się martwić. Przynajmniej jeśli chodzi o męża.

Polityka 8.2015 (2997) z dnia 17.02.2015; Ludzie i Style; s. 90
Oryginalny tytuł tekstu: "Kasa w kasku"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną