Ludzie i style

ImiGrecja

Skąd w polskim rocku tylu Greków

Milo Kurtis, jeden z założycieli grupy Maanam. Milo Kurtis, jeden z założycieli grupy Maanam. Darek Golik / Forum
Miało być o nich cicho, ale stało się głośno – głównie za sprawą ich muzycznych talentów. W czasach gdy emocje wywołuje Syriza, warto przypomnieć, że z grecką lewicą powinniśmy być za pan brat.
Kostas Georgakopulos, muzyk, dyrektor artystyczny wrocławskiego festiwalu Avant Art.Roland Okoń Kostas Georgakopulos, muzyk, dyrektor artystyczny wrocławskiego festiwalu Avant Art.
Wokalista Jorgos Skolias, śpiewał m.in. na płytach zespołów Krzak i Dżem.Bogdan Krężel/Przekrój/Forum Wokalista Jorgos Skolias, śpiewał m.in. na płytach zespołów Krzak i Dżem.

Ekonomiczne problemy Grecji stały się właśnie symbolem kryzysu unijnego Południa. Ateńskie władze dolewały oliwy do ognia, odmawiając spłaty zaciągniętych kredytów. Z takiego obrotu spraw cieszyli się eurosceptycy, ale nie tylko oni. Problemy Grecji leczyły nas wszystkich z kompleksu ubogich krewnych Zachodu. Zainteresowanie sytuacją finansową kraju Hellenów wzrosło jeszcze po ostatnich wyborach parlamentarnych. – O Grecji znów się mówi, dzięki Syrizie – twierdzi Kostas Georgakopulos, muzyk, dyrektor artystyczny wrocławskiego festiwalu Avant Art. – Po raz pierwszy w powojennej historii Europy Zachodniej rządzi ugrupowanie, które jest raczej ruchem społecznym niż partią polityczną. Może oni właśnie wyznaczyli kierunek dla tej biednej, spróchniałej Europy? Nie jestem socjalistą, brzydzę się polityką, ale jestem dumny, że to się tam teraz dzieje.

Nic dziwnego, że polityka nie kojarzy się Georgakopulosowi zbyt dobrze. Sam jest synem jednego z 14 tys. uchodźców, którzy w całkowitej tajemnicy zasiedlali opuszczone powojenne miasta Dolnego Śląska i Pomorza Zachodniego. Imigranci przez lata nie mogli mówić, kim są. Zaczęli więc śpiewać.

Nie jest to historia, która przystaje do szarego obrazu stalinowskiej Polski, ale jeszcze w latach 40. komuniści wyciągnęli rękę do greckich partyzantów, pokonanych w wojnie domowej. Pod osłoną nocy i w całkowitym sekrecie organizowano im transport do krajów demokracji ludowej. Ze względu na politykę „trzeciej drogi” jugosłowiańskiego przywódcy Josipa Broza-Tito morska przeprawa była najpopularniejszą drogą ucieczki. – Wiodła z portów albańskich przez Morze Śródziemne i kanał La Manche do Polski – tłumaczy Sebastian Górski, który pisze pracę doktorską o greckiej imigracji na Dolnym Śląsku. – Bardzo często uchodźcy nie wiedzieli, dokąd płyną i co będzie ich portem docelowym. W prasie również nie pojawiały się żadne informacje na temat przyjazdu Greków i Macedończyków do Polski. Ci, którzy się nimi opiekowali (np. wychowawcy dzieci), mieli zakaz rozmawiania na temat swojej pracy i swoich podopiecznych. Pierwsze wzmianki pojawiły się dopiero w połowie lat 50.

Imigranci trafiali więc na Ziemie Odzyskane – do opustoszałych, często niezniszczonych miast, w których łatwo było zniknąć. Na pewien czas „stolicą” Greków był Zgorzelec – peryferyjne, wymarłe miasto przy granicy z NRD. Komuniści dbali jednak o niejawność cudzoziemców do tego stopnia, że gdy podpisywano układ zgorzelecki, część z nich natychmiast ewakuowano. – Latem pojechali na kolonie do Polic i już nie wrócili – mówi Górski.

Choć mieli niewiele do powiedzenia, Grecy nie narzekali na swój los. – Komuniści mieli pomysł, żeby osadzać Greków w Bieszczadach, no bo góry, owce – znajomo – mówi Georgakopulos. – Oczywiście, jak to zwykle bywa, wyszło zupełnie inaczej. I Grecy to chyba lubili, bo wylądowali w miejscu, gdzie społeczności dopiero się budowały. Dzięki temu czuli się swobodniej, bo tu wszyscy byli nowi, niezależnie od tego, czy przyjechali z Ukrainy, Białorusi czy Kielecczyzny, jak moja matka.

Główna siedziba Związku Uchodźców Politycznych z Grecji w Polsce znajdowała się we Wrocławiu, ale uchodźcy osiedlali się niemal w każdym miasteczku regionu: Zgorzelcu, Świdnicy, Jeleniej Górze, Bielawie czy Kłodzku. Z jednej strony przybysze z Bałkanów wprowadzili pewną egzotykę w życie tych społeczności, z drugiej był to obszar mozaikowaty kulturowo – zamieszkiwany przez Kresowiaków i Łemków, ale także repatriantów z rumuńskiej Bukowiny czy terenów dzisiejszej Bośni. Grecy dobrze wspominają przyjęcie przez Polaków i wieloletnią z nimi koegzystencję.

Mieliśmy grecką świetlicę, znajdowała się w pięknym zameczku w centrum Bielawy: starzy spotykali się tam na zebraniach, a młodzi grali w bilard – wspomina wokalista Jorgos Skolias. – Było to też miejsce, gdzie odbywały się różne uroczystości. Pojawiało się na nich sporo ludzi, bo podobna diaspora zamieszkiwała pobliski Dzierżoniów.

Aż do czwartej klasy szkoły podstawowej dzieci imigrantów uczyły się w greckiej szkole, po czym przenoszono je do klas polskich. Od tego czasu na zajęcia z greki chodziły po lekcjach. Nauczycieli nie trzeba było długo szukać.

Spora diaspora

Grecy, którzy trafili do Polski, spędzili większość swojego życia na walce. – Moja matka nie zdążyła nawet ukończyć szkoły podstawowej, bo w wieku 14 lat znalazła się w partyzantce – wspomina Skolias. – Najpierw walczyła przeciwko Niemcom i Włochom, a później przyszła wojna domowa. Wielu Greków trafiło do Polski w ciężkim stanie. Do tego stopnia, że w Dziwnowie powołano dla nich tajny szpital chirurgiczny.

Pomimo traumatycznych przejść często pozostawali niezachwiani w swoich poglądach. – Nasi rodzice byli komunistami, ale byli też dość biedni – zauważa artysta Milo Kurtis. – O tym się w Polsce mało mówi, ale nie wszyscy szli do partii dla korzyści materialnych. Ci Grecy naprawdę wierzyli w ideę.

W Polsce nie robili jednak karier politycznych. Także dlatego, że początkowo nie mogli wstępować do PZPR. Zanim im na to zezwolono, dopadała ich proza życia, jakże oczekiwana po wieloletnim dramacie.

Mój ojciec pochodził z dobrej, dość majętnej rodziny – mówi Georgakopulos. – Jego zwrot w stronę trockizmu był świadomym posunięciem. W Grecji jako młody chłopak skończył szkołę oficerską, więc w Polsce prowadził nawet jakieś zajęcia. Postanowił jednak nie udzielać się politycznie. Ostatecznie został introligatorem i całe życie robił coś, co mu nie pasowało. Taka była logika systemu.

Podobnie było z ojcem gitarzysty SBB Apostolisa Anthimosa: – Mój ojciec wierzył w komunę całym sercem, ale gdy poznał peerelowskie realia, bardzo szybko mu przeszło.

Grecy dobrze się odnaleźli w nowej rzeczywistości. Uczyli się języka i bardzo szybko podejmowali prace w lokalnych zakładach. – Pierwsze pół roku mieszkaliśmy w baraku socjalnym, ale później dostaliśmy mieszkanie – wspomina Anthimos. – Wszystko jakoś się poukładało.

Pomimo powojennego chaosu świetnie funkcjonował też grecki Związek. Jego członkowie wiedzieli o swoich rówieśnikach na drugim końcu kraju: urządzali wspólne imprezy, pomagali sobie nawzajem. – Gdy jeździłem w trasy z Niemenem, na koncertach pojawiało się sporo Greków – wspomina Anthimos. – Zwłaszcza gdy graliśmy we Wrocławiu czy Zgorzelcu. Przy okazji często ze sobą jammowaliśmy i podczas takich sesji poznałem wielu zdolnych muzyków. Gitarzysta SBB był dla polskich Greków postacią kultową. Zdolnych muzyków tej narodowości można było jednak spotkać w każdym większym mieście. – W pewnym momencie byłem związany z kieleckim klubem jazzowym – wspomina Skolias. – Znalazłem się tam dzięki mojemu przyjacielowi i wybitnemu perkusiście Sarandisowi Juwandisowi.

Granice szczęścia

Jak twierdzi Górski, PZPR nie chwaliła się przyjęciem Greków także dlatego, że oferowała im lepsze warunki niż wielu polskim obywatelom. Uchodźcy płacili za to jednak pewną cenę – byli notorycznie inwigilowani, a jedynym dokumentem, jaki posiadali, była karta stałego pobytu. – Za granicą to było nic – wspomina Anthimos. – Jeździliśmy przez Pagart i esbecja z wielką łaską dawała mi w końcu jakąś wizę wyjazdową. Pamiętam, że kiedyś jechałem z Niemiec do Danii na paszport kolegi, bo Duńczycy nie przyjmowali takich bezpaństwowców jak ja. Bali się, że u nich zostaną. Na szczęście nikt tego nie sprawdził.

Wielokrotnie dopiero podczas próby opuszczenia kraju młodzi Grecy orientowali się, że całe życie legitymowali się nic niewartym świstkiem wystawionym przez lokalny urząd. Wielu z nich pozostawało bezpaństwowcami aż do lat 80., kiedy mogli wrócić do swojej ojczyzny.

Nie wszyscy mieli dość szczęścia, by utrzymać kontakt z rodziną, która została w Grecji. – Dostawałem od nich paczki: pomarańcze, orzechy, cieciorkę – wspomina Anthimos. – Gdy zmarł mój ojciec, na pogrzebie pojawili się jego bracia i siostry. Nie było problemu ze strony władz albo ja o tym nie wiedziałem, bo byłem mały. Listy do ojczyzny pisał również Skolias, który dzięki temu wiedział, gdzie szukać po latach swojej nigdy niepoznanej rodziny. – Po omacku dotarłem do siostry mojej nieżyjącej mamy, która okazała się jej bliźniaczką. Nasze spotkanie było dość dramatyczne i pełne łez.

Przyjmuje się, że w latach 1976–90 nawet 80 proc. uchodźców wróciło do Grecji. Wielu zdecydowało się na podwójne obywatelstwo. – Wyjechałem w 1981 r. i mieszkałem tam przez 27 lat – mówi Anthimos. – Przeżyłem tam pół swojego życia i bardzo za tym tęsknię. Aktualnie częściej bywam w Polsce, bo tu mam więcej zajęć. Rozdarty jestem.

Ojczyznę przodków odwiedził także Milo Kurtis, który wyrobił sobie dokumenty, po czym wrócił do Polski. Dzięki greckiemu paszportowi mógł wreszcie bez problemu ruszać w trasy po świecie. – Pamiętam, że miałem pewną satysfakcję, gdy te eleganckie panie, patrzące na mnie z wyższością na lotniskach, czekały w kolejce, a taki hipis jak ja bez sprawdzania przechodził wszystkie odprawy.

Ucho uchodźcy

Biorąc pod uwagę rozmiary greckiej imigracji, zaskakujący jest jej wpływ na losy polskiej sceny muzycznej. Anthimos współtworzył SBB, czyli najważniejszy polski zespół rocka progresywnego, a także grał z Czesławem Niemenem; Milo Kurtis był jednym z założycieli grupy Maanam, udzielał się też w Osjanie i Izraelu; Skolias ma na koncie liczne albumy z pogranicza jazzu, ale śpiewał także na płytach zespołów Krzak i Dżem; Georgakopulos wreszcie miał swoje awangardowe Kostas New Progrram. A przecież była jeszcze Eleni, urodzona w Bielawie wokalistka, której popowe hity, czerpiące z greckich tradycji, rozpalały rzesze słuchaczy. Autorka takich przebojów, jak „Do widzenia mój kochany” czy „Chcę kochać” ma na koncie liczne Złote Płyty, a kolejne zwycięstwa w plebiscycie „Lata z Radiem” przyniosły jej oficjalny tytuł Królowej Polskiej Piosenki.

Popularność takich zespołów jak Prometheus nie napawała dumą wszystkich Greków. – Na płycie zespołu Krzak zaśpiewałem utwór „Kosma”, który miał grecki tekst i melodykę – wspomina Skolias. – Nie grałem jednak muzyki greckiej, bo mierziły mnie kapele greko-disco.

Co ciekawe, po prześledzeniu karier polskich Greków, można dojrzeć pewien wzór. W młodszych latach wybierali rockową ścieżkę, czerpiąc z wpływów kultury anglosaskiej, jednak z biegiem lat zaczynała się o nich upominać tradycja. – Stosunkowo niedawno zakochałem się w Grecji, więc moja sztuka nie wypływała z tej kultury – mówi Georgakopulos. – Dopiero w ostatnich latach zacząłem się jej uczyć i robić projekty z nią związane. W takim Osjanie mogłeś usłyszeć wpływy tej tradycji, ale to była przede wszystkim hipisowska muzyka amerykańska. Tak, to jest dobra teza. Rzeczywiście, coś takiego jest – drugie życie artysty. Musisz przejść przez pewien etap, by dojść do tego, co chcesz robić. Sam obecnie myślę o operze opartej na dramatach Ajschylosa.

Podobnie ze Skoliasem, który przyznaje, że dopiero po latach usłyszał w sobie tę muzykę i włączył ją do swoich nagrań. W teorię wpisuje się też orkiestra Naxos – podejmująca wątki śródziemnomorskie supergrupa z Milo Kurtisem, Kostkiem Joriadisem (znany m.in. z Izraela, Human i Papa Dance) i Apostolisem Anthimosem, której debiut polecaliśmy w ubiegłym roku na łamach POLITYKI.

Wśród licznych hipotez, tłumaczących artystyczne zacięcie polskich Greków, najciekawszą podaje Georgakopulos: – Mam taką teorię, że moja osobowość i muzyka wynikają z podwójnego pochodzenia, z bycia pomiędzy. Już na starcie byłem wyróżniony nazwiskiem. Byłem znany jako ten, który się dziwnie nazywa. Przyzwyczaiłem się do tego, że się wyróżniam, i to zbudowało moje potrzeby i moją osobowość.

Europejska stolica kultury greckiej

Ten idylliczny obraz koegzystencji Greków i Polaków pogorszył się w ostatnich latach. – Z niechęcią zetknąłem się dopiero niedawno, kiedy w mediach pojawił się temat kryzysu ekonomicznego – przyznaje Kurtis. – Wmówiono ludziom, że każdy Grek to leń, oszust i złodziej. Pamiętam, że kiedyś w kolejce do kiosku jakaś pani, odbierając gazetę, powiedziała do sprzedawcy: Widzi pan, jak ci Grecy kradną! Przestrzegłem ją, żeby uważała na portfel, bo jeden z nich stoi za nią. Bardzo mnie później przepraszała.

Georgakopulos tłumaczy takie podejście brakiem refleksji na temat narodu, który w samym XX w. ucierpiał w wyniku dwóch wojen światowych, wojny domowej i tureckich prześladowań. – Grecy ostatecznie sami się z tego wydźwignęli, weszli do Unii Europejskiej i otrzymali miliardy na rozwój. Jak w końcu dostali tego lizaka, to zaczęli lizać aż do plastiku. I trudno się dziwić.

Szansą na lepsze zrozumienie Greków będzie projekt organizowany w ramach Europejskiej Stolicy Kultury, poświęcony aktorce Melinie Mercouri oraz kompozytorowi Iannisowi Xenakisowi. – Chcemy pokazać trzy projekty poświęcone Mercouri i aż 12 – Xenakisowi – mówi Georgakopulos. – Od małych form perkusyjnych po orkiestrę symfoniczną, która zagra w Narodowym Forum Muzyki. Ten pozornie egzotyczny wybór kuratorski można odczytywać na wielu poziomach. Mercouri to nie tylko gwiazda filmowa, ale także Greczynka, która głośno przeciwstawiała się faszystowskim rządom Czarnych Pułkowników, a jako polityk zainicjowała powstanie Europejskiej Stolicy Kultury. Xenakis zaś był nie tylko jednym z największych kompozytorów XX w., ale także żołnierzem, który ciężko ranny uciekł z ogarniętej wojną domową Grecji. Gdyby w partyzantce spędził jeszcze kilka lat, do Wrocławia mógłby trafić 60 lat wcześniej – osobiście.

Polityka 16.2015 (3005) z dnia 14.04.2015; Ludzie i Style; s. 92
Oryginalny tytuł tekstu: "ImiGrecja"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną