Góry to miał być czas Majki i sukces przyszedł, choć z pewnym opóźnieniem. To zwycięstwo to trochę nagroda pocieszenia za nieudany wczorajszy dzień, kiedy Majka nie wytrzymał tempa narzuconego przez rywali, zwiększył straty w klasyfikacji generalnej, a jego odważne zapowiedzi o sprawdzaniu prawdziwej wartości rywali mocno zbladły.
Nie ma dwóch zdań, że w dzisiejszym wyniku pomogło odległe miejsce w klasyfikacji generalnej, bo z perspektywy dotychczasowej czołówki wyścigu urwanie przez Polaka kilku minut nie ma wielkiego znaczenia. Ale zwycięstwo było stylowe, przekonujące i brawurowe, jak to zawsze w przypadku samotnych ucieczek bywa. Premie punktowe do klasyfikacji górskiej są faktem – Majka znów ma się o co bić.
Majka trzeci raz wygrał etap na Tour de France, a każde takie zwycięstwo to cegiełka do budowy własnego pomnika. W tym roku musiał pogodzić się z tym, że z grupie Saxo Tinkoff ma być pierwszym pomocnikiem Alberto Contadora, ale już widać, że rozpisane przed wyścigiem role nie wytrzymują zderzenia z rzeczywistością.
Contador wprawdzie jest w czołówce wyścigu, ale nie ma widoków na to, by zagroził Chrisowi Froomowi, który jak na razie jedzie po francuskich drogach tak, że wielu kojarzy się z Lancem Armstrongiem, ze wszystkimi dwuznacznościami, jakie się z Amerykaninem wiążą.
Być może więc teraz w drużynie Majki akcenty się przesuną i dostanie więcej samodzielności. Przed kilkoma dniami Polak mówił, że czuje się mocny, odległe miejsce w klasyfikacji generalnej na pewno drażni jego ambicję, a teraz znów bliżej celu, czyli obrony koszulki dla najlepszego górala, więc niewykluczone, że w tej edycji jeszcze będzie o nim głośno. Na rolę pomocnika Contadora nigdy nie powiedział złego słowa, ale przecież wiadomo, że to nie szczyt jego marzeń.