Ludzie i style

Wraca nowe

Architektura sięga po średniowiecze

Mesa del Sol w Nowym Meksyku. Powstaną tu komfortowe fawele? Mesa del Sol w Nowym Meksyku. Powstaną tu komfortowe fawele? Roberto E. Rosales / Forum
Czy średniowieczne miasta powinny być wzorem dla projektantów miast XXI w.? Tak przynajmniej uważają twórcy tzw. nowego urbanizmu, a ich idee urzekają coraz to nowych inwestorów. Od niedawna także w Polsce.
Brytyjskie Poundbury. Tu świetnie czuje się każdy, kto szuka azylu, ale nie chce izolować się od innych.Stephen Spraggon/Getty Images Brytyjskie Poundbury. Tu świetnie czuje się każdy, kto szuka azylu, ale nie chce izolować się od innych.
Panorama brytyjskiego Poundbury.materiały prasowe Panorama brytyjskiego Poundbury.
Le Plessis-Robinson na obrzeżach Paryża. Europejski neotradycjonalistyczny odpowiednik miasteczka Celebration.materiały prasowe Le Plessis-Robinson na obrzeżach Paryża. Europejski neotradycjonalistyczny odpowiednik miasteczka Celebration.
Celebration na Florydzie. To połączenie Edenu z Orwellem, bajki z koszarami.Chip Litherland/The New York Times/EAST NEWS Celebration na Florydzie. To połączenie Edenu z Orwellem, bajki z koszarami.
Seaside na Florydzie. Jego projektem ekscytowali się architekci i urbaniści z całego świata. Stało się także popularne wśród zwykłych ludzi za sprawą wykorzystania przestrzeni miasteczka w filmie „Truman Show”.materiały prasowe Seaside na Florydzie. Jego projektem ekscytowali się architekci i urbaniści z całego świata. Stało się także popularne wśród zwykłych ludzi za sprawą wykorzystania przestrzeni miasteczka w filmie „Truman Show”.
Siewierz Jeziorna – polskie Seaside.materiały prasowe Siewierz Jeziorna – polskie Seaside.

U źródeł powrotu do przeszłości leżał bunt i zniechęcenie. Wrogiem, którego należało unieszkodliwić, był wielki Le Corbusier, a właściwie jego modernistyczne idee, których czarowi ulegali przez kilka dziesięcioleci architekci, urbaniści i planiści na całym niemal świecie. A że były to dekady prosperity, na całym świecie pozostawiły po sobie tysiące osiedli bez żadnych tradycyjnych ulic i placów, z domami luźno porozrzucanymi w rozległym terenie. Także całą Polskę gęsto upstrzono takimi gigantycznym „jednostkami mieszkaniowymi”, by przypomnieć choćby warszawskie Osiedle za Żelazną Bramą, katowickie Osiedle Tysiąclecia czy rzeszowskie Nowe Miasto.

Bunt dojrzewał powoli, a wybuchł ok. 1980 r. Jako pierwsi wzór domów pudełek odrzucili architekci, zastępując je gmachami ozdobnymi, kolorowymi, nawiązującymi do różnych historycznych stylów. Ów postmodernizm ośmielił do kontrataku urbanistów, którzy także zaczęli zerkać w przeszłość, inspiracji szukając w strukturze dawnych miast. Nowe idee najpierw upowszechniły się w USA, które we wszystkim lubią wyznaczać trendy. Ruch potężniał, otaczał się własnymi teoretykami (najbardziej znany to Leon Krier), aż w końcu w 1993 r. spisał swe zasady w „Karcie Nowej Urbanistyki”. A przede wszystkim zyskiwał coraz liczniejszych zwolenników. Dziś coroczne zjazdy gromadzą ok. 3 tys. uczestników, a w samych tylko Stanach Zjednoczonych zbudowano, buduje się lub planuje w najbliższym czasie ponad 600 miasteczek i osiedli spełniających standardy wyznaczone przez ten nurt.

Miasto przytulne i swojskie

Czym kusi nowy urbanizm? Przede wszystkim przeciwstawia się modernistycznej wizji rozwoju miast. Zimne, eleganckie i proste zastępuje ciepłym, przytulnym, swojskim. Wieżowce – domami jednorodzinnymi lub budynkami co najwyżej kilkupiętrowymi. Szerokie proste arterie – wąskimi, krętymi uliczkami. Porozrzucane bloki – karnie ustawionymi w szeregu, wzdłuż ulicy, domami.

Nowi urbaniści nie lubią samochodów, ale też nie traktują ich jak wrogów. Po prostu robią wszystko, by nie trzeba było siadać za kierownicą. Odległości są precyzyjnie zaplanowane i wyliczone. W odległości nie większej niż 200 m od każdego domu musi znajdować się placyk zabaw dla dzieci, a 400 m – lokalne minicentrum z najważniejszymi usługami i tranzytowym przystankiem komunikacji miejskiej. Do szkoły, do urzędu, do parku czy przedszkola jest zawsze na tyle blisko, by zamiast odpalać silnik, bardziej opłacało się przespacerować lub przejechać rowerem.

Dla kogoś, kto jak ja po raz pierwszy znalazł się w takim miasteczku, wiele rzeczy wydaje się szokujących. Ot, choćby to, że niemal nie ma tu świateł oraz znaków drogowych. Wszędzie można się zatrzymać lub skręcić. Parkingi są nieliczne i porozmieszczane na obrzeżach osiedla, a garaże ukryte zawsze na tyłach domów i dojeżdża się do nich specjalnymi, równoległymi do uliczek, alejkami. Nie ma też wielu innych bytów, do których przyzwyczaiły nas współczesne wielkie miasta: ścieżek rowerowych (po co, skoro ruch samochodowy jest niewielki i powolny?) czy hipermarketów. Firmy i biura zazwyczaj posadowiono na obrzeżach osiedli.

New Urbanism mutuje w różne strony. Jest nurt ekologiczny, zwracający przede wszystkim uwagę na kwestie ochrony środowiska, zieleń i stawianie domów zużywających jak najmniej wody i energii elektrycznej. Jest New Pedestrianism, który za cel główny stawia sobie maksymalne ograniczenie ruchu samochodowego na rzecz przemieszczania się piechotą. Czy orientacja socjalna, kładąca nacisk na to, by osiedla stawiane wedle reguł nowego urbanizmu pozwalały na zachowanie pełnego zróżnicowania mieszkańców na mniej i bardziej zamożnych, samotnych i rodziny wielodzietne, młodych i starszych itd. Z reguły jednak próbuje się sprawnie łączyć wszystkie te tendencje.

Nieracjonalny, nieopłacalny

Nowy urbanizm bywa atakowany, i to na kilku frontach. Po pierwsze, ideologicznym – z zarzutem, że ogranicza prywatną przedsiębiorczość jednostki, każąc jej dopasować się do rygorystycznych zasad panujących w miejscu zamieszkania. To wolny wybór, coś za coś – odpowiadają zwolennicy. Po drugie, ten typ budowania nie podoba się ekonomistom uważającym go za nieracjonalny, nieopłacalny, mnożący niepotrzebne koszty, przerzucane później na barki kupujących lokale. Odpowiedź – jak wyżej. I wreszcie estetyka. Trzeba przyznać, że nie przykłada się tu zbyt dużej roli do architektury. Dominują więc domki delikatnie nawiązujące do różnych historycznych, głównie wiktoriańskich, wzorów. Ma być spokojnie, sympatycznie, przyjaźnie, ale nie odważnie czy nowocześnie. Amerykański publicysta Alex Marshall nazwał nawet nowy urbanizm „konwencjonalnym podmiejskim rozrostem ukrywanym za fasadą nostalgicznych obrazów”.

Ale władzom coraz bardziej podoba się ów trend. W niektórych stanach USA jego zasady wpisano do oficjalnych programów polityki rozwojowej, rządowy Departament Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast przeznaczył zaś spore sumy na rozwój tego typu miasteczek. I USA zdecydowanie przewodzą w tworzeniu mieszkaniowych romantycznych namiastek przeszłości. O tyle ciekawe, że dzieje się to w kraju, w którym używanie samochodu jest podstawowym elementem stylu życia praktycznie wszystkich klas społecznych, a wolność osobista – wartością nadrzędną.

Miejscem najbardziej znanym jest Seaside na Florydzie. Jego budowę rozpoczęto w 1981 r., a siedem lat później ukończono pierwszy kwartał ulic. Projektem od początku ekscytowali się architekci i urbaniści z całego świata, ale po 1998 r. stało się ono także niezwykle popularne wśród zwykłych ludzi. A to za sprawą wykorzystania przestrzeni miasteczka w filmie „Truman Show” z niezapomnianą rolą Jima Carreya. Dziś liczy sobie 420 budynków, 42 sklepy i 12 restauracji oraz kawiarni.

Popularnością z Seaside konkurować może tylko Celebration, powstałe także na Florydzie, a zbudowane przez koncern Disneya (niedaleko znajduje się wielki park tematyczny tej firmy). Tu ideę „pięknego miasteczka” doprowadzono do perfekcji. Wszystko starannie zaplanowano, nawet w przydomowych ogródkach sadzić można tylko wskazane rośliny i we wskazanych miejscach. Połączenie Edenu z Orwellem, bajki z koszarami. Ale naśladowców nie brakuje, bo nie słabnie popyt, a kameralne z założenia osiedla i miasteczka zyskują iście amerykański rozmach. W Stapleton, powstałym na terenie zamkniętego lotniska w Denver, docelowo powstanie 30 tys. mieszkań, zaś w Mesa del Sol (Nowy Meksyk) ma być 38 tys. mieszkań i 100 tys. mieszkańców! Czy przy tej skali inwestycji ilość nie zabije jakości, a nowy urbanizm nie przerodzi się w komfortowe fawele? W każdym razie teoretycy ruchu mają nad czym główkować.

Europa adaptuje idee nowego urbanizmu znacznie bardziej wstrzemięźliwie. Może dlatego, że miasta na Starym Kontynencie nigdy nie rozlewały się aż tak bardzo jak w USA, a tradycyjnych historycznych przestrzeni do mieszkania zachowało się dużo więcej. Z nowych inicjatyw na pewno ciekawe jest Le Plessis-Robinson na obrzeżach Paryża, czyli europejski neotradycjonalistyczny odpowiednik Celebration City. Są pojedyncze realizacje w Belgii, Holandii, Szwecji, ale najsłynniejsze pozostaje Poundbury. Miasto powstało na terenach przekazanych przez księcia Walii Karola, sąsiadujących z Dorchester. Zaprojektował je przed 25 laty słynny urbanista Leon Krier. I od tego czasu niespiesznie rozwija się o kolejne osiedla. Dziś liczy sobie 1,4 tys. domów i 6 tys. mieszkańców, czyli ciągle jest skrojone na ludzką miarę.

By doświadczyć uroku Poundbury nie wystarczą zdjęcia. Trzeba się przespacerować jego uliczkami, zajrzeć w liczne zaułki, przysiąść na jednym czy drugim placyku lub skwerze. To miejsce zaprojektowano tak, że świetnie czuje się tu każdy, kto swój dom lub mieszkanie chce traktować jak azyl, wytchnienie od współczesnego pędu, a równocześnie nie chce izolować się od innych. Oczywiście i tu architektura nie rzuca na kolana; jest manierystyczna, pretensjonalna, powierzchownie romantyczna. W sumie wcale nie tak odległa od naszych gustów uwięzionych w pseudodworkach i tzw. domach całuśnych.

A skoro o naszym podwórku mowa… Po kilku dekadach modernizmu w najgorszym wydaniu i po kolejnych dwóch dekadach zauroczenia osiedlami grodzonymi i szeregami domów jednorodzinnych stawianych pod miastem w polu kapusty, idee nowego urbanizmu, trochę na zasadzie odtrutki, zdają się zyskiwać na atrakcyjności. Pewnych jego elementów doszukać się można w wielu stawianych w ostatnich latach osiedlach. W Miasteczku Wilanów, Zielonych Wzgórzach w Murowanej Goslinie pod Poznaniem, warszawskiej 17. Dzielnicy. Spore szanse na zbliżenie się do tego wzorca mają Nowe Żerniki we Wrocławiu, planowane „od zera” zjednoczonymi siłami miasta i lokalnego środowiska architektów oraz urbanistów.

Polskie Seaside

Realizacją, która ma największe szanse na tytuł polskiego Seaside jest niewątpliwie Siewierz Jeziorna. Zaplanowano ją z rzadkim rozmachem. Na 120 ha ma docelowo (to perspektywa kilkunastu lat) zamieszkać 10 tys. osób. Na razie powstał pierwszy kwartał ze 130 tzw. jednostkami mieszkaniowymi. Teoretycznie lokalizacja jest ciekawa: do miasteczka przylega jezioro, niedaleko jest do lotniska Pyrzowice, obok biegnie kilka ważnych krajowych dróg. Ale miasteczko ma służyć jako zaplecze mieszkaniowe dla metropolii śląskiej, a tu już sprawy się komplikują. Do Dąbrowy Górniczej jest 20 km, do Sosnowca – 22, a do Katowic aż 29 km (fakt, że wszędzie szybkimi trasami). Czy zatem da się tu ściągnąć mieszkańców? Jeśli tak, to nie ulega wątpliwości, że tylko dzięki niekonwencjonalnemu jak na rodzime warunki pomysłowi na organizację zamieszkania. Pionierzy właśnie się wprowadzają.

Odpowiedzialny za projekt architekt Maciej Mycielski skorzystał z najlepszych amerykańskich wzorów. Zanim wbito w ziemię pierwszą łopatę, odbyły się seminaria i konsultacje prowadzone przez socjologów, jak to wszystko w polskich realiach powinno wyglądać. Przewidziano więc budowę parków (aż 16 ha), placów zabaw, boisk sportowych, szkół, przychodni zdrowia, a nawet skateparku i przystani wodnej. Będzie tradycyjny rynek. A wszystko w odległości niedługiego pieszego spaceru. Zaplanowano systemy oszczędności wody (wykorzystanie deszczówki) i energii elektrycznej. Bez murów i płotów, tablic billboardowych i krzykliwych reklam na każdym rogu.

Jednak coś za coś. Siewierz Jeziorna jest zaplanowana także estetycznie. Podobne żywopłoty oddzielające domy od ulicy, kolory dachów i elewacji, a nawet skrzynek na listy. Nie można tu majstrować, stawiać dobudówek, przemalowywać, wymieniać. Dla wszystkich zmęczonych wizualnym kociokwikiem polskich miast to prawdziwa oaza, trochę w stylu angielskiej prowincji. Ale pojawiły się i głosy krytyczne.W „Gazecie Wyborczej” Małgorzata Goślińska uznała, że te ograniczenia stanowią zagrożenie naturalnych swobód obywatelskich. Wtórował jej prof. Bogdan Jałowiecki, zapewniając, że u Polaków, ceniących ponad wszystko wolność, to się nie przyjmie. Co ciekawe, w obronie projektu stanęło solidarnie wielu wybitnych polskich architektów i urbanistów, uważając go za bardzo cenną alternatywę dla plag, które spadły na kraj, takich jak pasteloza, zalew reklam, rozlewanie się miast itd.

Świat, doświadczony bezdusznością modernizmu, coraz bardziej przekonuje się do idei łączenia współczesnego standardu mieszkań z historyzującą otoczką. W czasie amerykańskiego krachu na rynku nieruchomości jedynie domy budowane w osiedlach nowego urbanizmu nie traciły na wartości. Z kolei 86 proc. mieszkańców walijskiego Poundbury jest zadowolonych z wyboru. Bo też tak budowane miasteczka mają wiele zalet. Przede wszystkim dają poczucie bezpieczeństwa. Gdy po 14 latach od otwarcia doszło w Celebration do pierwszego morderstwa, pisała o tym w tonie sensacji cała amerykańska prasa. Dużo łatwiej budować tu relacje międzyludzkie i sąsiedzkie. Nie mówiąc o prostej wygodzie życia; wszystko, co niezbędne do codziennej egzystencji, znajduje się na wyciągnięcie ręki. Jest cicho i przytulnie. Nieco staroświecko, ale może właśnie tej idylliczności rodem z filmowego świata Trumana Burbanka trochę nam dziś potrzeba.

Polityka 37.2015 (3026) z dnia 08.09.2015; Ludzie i Style; s. 92
Oryginalny tytuł tekstu: "Wraca nowe"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną