Ludzie i style

Człowiek, który spadł na ziemię

Felix Baumgartner: spec od ryzyka

Skok Felixa z helikoptera z międzylądowaniem na budynku Turning Torso (w chmurach po prawej) w szwedzkim Malmö, 2006 r. Skok Felixa z helikoptera z międzylądowaniem na budynku Turning Torso (w chmurach po prawej) w szwedzkim Malmö, 2006 r. Bernhard Spottel/Red Bull Content Pool
Panie i panowie, oto Felix Baumgartner, specjalista od zarządzania ryzykiem.
Synchroniczny wyczyn Felixa Baumgartnera (w śmigłowcu) i Kuby Przygońskiego (w aucie), czyli Red Bull Heli Drifting na lotnisku w Debrznie, sierpień 2015 r.Łukasz Nazdraczew/Red Bull Content Pool Synchroniczny wyczyn Felixa Baumgartnera (w śmigłowcu) i Kuby Przygońskiego (w aucie), czyli Red Bull Heli Drifting na lotnisku w Debrznie, sierpień 2015 r.

Felix skakał ze spadochronem z dachów najwyższych budynków świata i przeleciał kanał La Manche na skrzydle z włókna węglowego. Skacząc z ramienia Chrystusa w Rio de Janeiro, pobił rekord najniższego skoku ze spadochronem, a znowu skacząc ze stratosfery na planetę Ziemia – rekord najwyższego skoku. Wtedy padł także rekord najliczniej oglądanej transmisji internetowej: ponad 8 mln ludzi widziało, jak 39 km nad Ziemią malutka i samotna ludzka figurka w srebrnym kombinezonie zatrzymuje się na chwilę na progu kapsuły, a potem leci w otchłań z prędkością 863 km/h. To było dokładnie trzy lata temu, w październiku.

Od tego czasu jednym z najczęściej zadawanych Felixowi pytań jest: jak udało się panu trafić w Ziemię? Ludzie pytają we wszystkich językach świata, bo po skoku ze stratosfery Felix Baumgartner jest planetarnym bohaterem. Kolejne pytanie takie: jak facet, który rzucał wyzwanie Bogu i diabłu, może się znać na zarządzaniu ryzykiem?

Na torze

W hangarze starego wojskowego lotniska w Debrznie, w połowie drogi między Piłą a Bydgoszczą, mechanicy Elvis i Grzyb czekają, aż Baumgartner się wyżyje i zjedzie na zmianę opon i przegląd silnika. Poprzedniego dnia robili 12 zmian w jego aucie – 48 nowiutkich opon uleciało z dymem. Dziś rano kurier przywiózł 38 kolejnych opon, prosto od producenta.

Przychodzi Tomek Kuchar (QHR), wielokrotny rajdowy mistrz Polski, zaniepokojony. Chodzi o to, że samochód, na którym Felix się wyżywa, należy właśnie do Tomka. A Baumgartner chyba zapomniał, że miał zrobić trzy okrążenia toru, bo jest w trakcie ósmego. Debrzno to królestwo Tomka, kilka lat temu QHR kupił to lotnisko i założył tu Rallyland – Centrum Sportów Ekstremalnych. Mistrz Baumgartner w pisku i dymie kręci samochodem piruety i udaje, że mu wysiadło radio i nie słyszy wezwań o zjazd do bazy. Biedne Subaru Tomka, wczoraj Felix przywalił w stos opon i załatwił prawe drzwi. Potem z tym czarem „naszego starego kumpla-łobuza” napisał flamastrem na drzwiach, że jest mu przykro, i uznał, że sprawa załatwiona. Choć kto zna Felixa, wie, że wcale mu nie przykro.

QHR opowiada, że poznali się ponad 10 lat temu na jakiejś samochodowej imprezie w Europie i Tomek zaprosił Felixa do Polski na rajd uliczny. Baumgartner – wówczas sława nie-tak-planetarna, można powiedzieć: guru środowiska spadochroniarskiego z licencją kierowcy wyścigowego – przyjechał, wsiadł do Tomkowego auta, pojechał w rajdzie i auto rozwalił. Zaprzyjaźnili się więc z Tomkiem na całe życie. Felix bywa w Polsce kilka razy w roku, odwiedza Tomka i zawsze sobie u niego na lotnisku trenuje drift. Tym razem przyjechał na imprezę Verva Street Racing w Warszawie.

Kiedy się poznali, Baumgartner był ogarnięty swoją idée fixe: poleci balonem w kosmos, wyjdzie z kapsuły w kombinezonie astronauty i runie w kierunku planety Ziemia.

Na Ziemi

Felix Baumgartner ma 46 lat, jest Austriakiem, urodził się w Salzburgu w rodzinie bez sportowych tradycji, normalnej, skromnej; na przykład jego brat Gerard zawsze lubił gotować i jest teraz szefem kuchni w znanej restauracji. A Felix chciał latać. Mówi, że jako dzieciak właził na najwyższe salzburskie drzewa, żeby z ich czubków widzieć niezasłoniętą niczym przestrzeń. Jego marzenie: być ptakiem. Jego rysunki: latający ludzie. Ten chłopak był utrapieniem; grzebał we wnętrzach domowych telewizorów i mniejszych sprzętów AGD, żeby zrozumieć, jakim cudem działają. Więc oczywiście niektóre przestawały działać. Ale Felix ma tak do dziś; gdy coś się zepsuje w domu, planetarny bohater bierze pudełko ze śrubokrętami i naprawia sam.

Jest z zawodu mechanikiem motocyklowym i operatorem maszyn. Prowadził nawet swój własny warsztat naprawy motorów. Rodzina uznała, że ma uczciwą robotę, ale on jednak wciąż rozglądał się za możliwością latania bez samolotu. Opowiada, że interesował go wyłącznie szeroki obraz – uspokajające nerwy spojrzenie z góry. No i któregoś dnia, w połowie lat 80., ujrzał cud w telewizorze, tym razem od strony ekranu – ludzie wyskakiwali z samolotu wysoko nad ziemią i zanim rozłożyli spadochrony, bawili się w powietrzu jak dzieci. Fikołki, ślizgi, przeloty, kółko graniaste.

Tak właśnie Felix Baumgartner został wyczynowym spadochroniarzem – to znaczy musiał jeszcze poczekać, aż skończy 16 lat, żeby klub spadochroniarski pozwolił mu skoczyć zgodnie z prawem. Zanim mu starsi pozwolili, kazali najpierw długo patrzeć, jak sami skaczą, oraz setki razy kazali złożyć i rozłożyć spadochron na podłodze. Klął i składał, i rozkładał, i składał. Zanim pozwolili mi skoczyć pierwszy raz – mówi – ja już ten skok wyobraziłem sobie kilkaset razy. Byłem gotowy.

W domu

Wreszcie zjechał z toru na przegląd. Samochód gorący, w chmurze dymu z opon i jeszcze jakiegoś innego dymu, który powoduje, że Elvis i Grzyb kręcą głowami. Coś im tu Felix zagrzał w silniku, czegoś zdaje się nie spryskał wodą, kiedy się wyżywał na torze. Rajdowy samochód jest jak skorupa, w której można wymienić wszystko, także silnik, ale powiedz Felix: radio ci wysiadło, że nie zjechałeś po trzech kółkach, jak prosiliśmy? QHR wpatruje się w silnik swojego subaru, nieco skamieniały.

Natomiast Felix jest radosny, ponieważ mu w pędzie po lotnisku endorfiny uderzyły w krwiobieg – wyskakuje z auta, niewysoki, zwyczajny, z uśmiechem „naszego kumpla-ulicznika”, i drze się, że on tu musi trenować przed pieprzonym Verva Street, a to pieprzone auto mu się zagotowało. To takie żarty – kto zna Felixa, jak zna QHR, ten wie, że to tylko pieprzone żarty.

Bo teraz ten planetarny Baumgartner już przytula się do swojej pięknej przyjaciółki, rumuńskiej gwiazdy telewizyjnej i pisarki Mihaeli Schwartzenberg, i puszcza oko, i udaje najfajniejszego cwaniaka w całym gangu. To oczywiście działa na ludzi, Felix wie, że działa, i nawet Elvis z Grzybem spoglądają spod maski pieprzonego subaru mniej karcąco. W końcu to jest gość, który lecąc z nieba, trafił w Ziemię i przeżył – ile się można gniewać na mistrza świata?

Z Mihaelą są parą od roku. Ona robi cykl wywiadów telewizyjnych o mistrzach świata w najróżniejszych dyscyplinach, robiła wywiad z Baumgartnerem i już, koniec historii początku ich związku. Mihaela mówi, że on bywa jak mały chłopiec. Ambitny, czasem samolubny – ale w tym dobrym znaczeniu – jak każdy, kto z dołów społecznych rwie się do sławy. Mihaela to zna i rozumie, bo urodziła się w małym rumuńskim mieście za dyktatury Ceauşecu i też torowała sobie drogę do góry. Felix krąży po ich domu w Szwajcarii z pudełkiem śrubokrętów i naprawia sprzęty. Odkurza, sprząta. Felix nie jest uzależniony od adrenaliny, mówi Mihaela, normalny, ambitny facet, jeżdżący po świecie z wykładami na temat zarządzania ryzykiem. Kilka dni temu Felix wykładał tajniki ryzyka dubajskim szejkom naftowym. Potem poleciał do Kanady, bo Kanadę objeżdża właśnie jego kosmiczna kapsuła, z której skakał na Ziemię. Ludzie tłumem przychodzą zobaczyć kapsułę, a jeszcze tłumniej oglądają ją w komplecie z Felixem. Z Kanady Felix przyleciał do Debrzna i QHR pożyczył mu swoje auto.

Znów pojechał wyć na pieprzonym lotnisku Kuchara pieprzonym autem Kuchara.

W chmurach

Teraz, mówi Wojtek Sanecki (Sanczo) z firmy Red Bull, która od wielu lat sponsoruje wyczyny Felixa i płaciła za jego skok ze stratosfery, teraz Felix ma status legend, co oznacza, że Red Bull zasponsorowałby nawet wyścigi kosiarek do trawy, gdyby akurat Felix miał pomysł pościgać się na kosiarkach. Status legend ma także Adam Małysz, mówi Sanczo.

Baumgartner mówi, że po 10 latach spadochroniarstwa – wliczając w to sześć lat wojska, gdzie służył w brygadzie czołgowej, czekając na przyjęcie do skoczków – znów cud się zdarzył w telewizorze. Zobaczyłem gości skaczących ze skał w Yosemite Park w Ameryce, opowiada Felix, to było jeszcze bliżej mojego marzenia o swobodnym locie – ci goście zwyczajnie się rozpędzali i lecieli. Nazywało się to base jumping. Robili to nielegalnie, bo prawo karało za tak niebezpieczne zabawy – a to właśnie było piękne, że nielegalnie. W Austrii nikt tak nie skakał. Należało zdobyć zaufanie jakiejś grupy basejumperów, a przecież nie ogłaszali się w gazetach. Ktoś dał Felixowi namiary na Amerykanina mieszkającego w Monachium, który wie wszystko o skakaniu. Przez rok nosiłem jego numer w portfelu, mówi Baumgartner, już-już miałem zadzwonić, ale rozbiłem motor i całe moje pieniądze poszły na naprawę.

Wreszcie zadzwonił. Jasne, człowieku, wpadaj do mnie – usłyszał wyluzowany głos. W Monachium drzwi otworzył Felixowi Tracy, długowłosy i brodaty hipis – stał tam, trzymając w jednej ręce pieprzonego papierosa, a w drugiej piwo. Tracy nawet na ziemi był nieźle odleciany – na przykład nigdy nie spał, nie odczuwał potrzeby. Łaził we własnej chmurze. Ale o base jumpingu wiedział wszystko. Potem, kiedy Felix skakał z kosmosu w srebrnym kombinezonie, Tracy był w jego ekipie naziemnej. Stary, spytał Felix, jak ty to robiłeś, że wtedy w Monachium nigdy się nie kładłeś? Ciągle byłem najarany, powiedział Amerykanin.

No dobra, Felix przestał w końcu wyżywać się na subaru Tomka Kuchara, bo akurat Sanczo zamówił obiad na wynos z restauracji koło Debrzna – zupa i schabowy przyjechały do hangaru na lotnisku i wylądowały obok przechowywanych tam przez miasteczko rozbrojonych myśliwców z czasów Układu Warszawskiego. Debrzno ma z nich zrobić pomniki w stosownym czasie. A tymczasem astralny Felix podpisał się na rozbitych drzwiach auta, przywracając je w ten sposób z kategorii bezwartościowy złom do rangi bardzo drogich drzwi z samochodu rozbitego osobiście przez Felixa Baumgartnera. Elvis z Grzybem ładują auto na lawetę i holują do Wrocławia, gdzie QHR ma bazę. Auto ma być tip-top na warszawski rajd uliczny za kilka dni.

No i w oczekiwaniu na helikopter, którym miał polecieć do Warszawy, Felix dużo o Warszawie mówił. O tym, jak często tam bywał jako base jumper i jak mu się marzył Pałac Kultury; żeby skoczyć z iglicy. Pałac jest architektonicznie piękny, mówi Felix, do tego zawsze widziałem go z okna pokoju hotelowego i mnie kusił. Poszedł więc sprawdzić, czy się dostanie na dach – nic z tego, dobre zabezpieczenie. Natomiast drugim budynkiem, który go przywoływał samym swym istnieniem, był warszawski Marriott. Skoczyć by z pieprzonego Marriotta! Poszedł zobaczyć możliwość, odkręcił śrubokrętem co trzeba, wyszedł na dach i właśnie wtedy go zatrzymali. Zaprowadzili do menedżera hotelu, który okazał się kobietą – nie krzyczała, była przemiła. Skąd o mnie wiedzieliście? – spytał Felix. Z telewizji – odpowiedziała menedżerka, pan wspominał w wywiadzie, że zamierza skoczyć z naszego hotelu.

Nadrobił rzecz przy okazji następnego pobytu w Warszawie – w 2002 r. ze spadochronem i tym swoim pudełkiem śrubokrętów wyszedł na dach Marriotta, skoczył, wylądował na parkingu, spakował spadochron, wsiadł do samochodu i odjechał. Całe szczęście, że jest internet, bo nikt by o tym skoku nie wiedział, tak jak nie wiedziała polska policja. Felix i QHR zawsze się przekomarzają, jak się spotkają. Jeden udaje, że się trochę gniewa, kiedy drugi udaje, że się wścieka, i tak dalej. Ale to QHR pokazywał Felixowi Polskę i teraz Baumgartner uważa, że to jest kraj cudownych i przyjaznych ludzi. Kraj profesjonalistów – wbrew temu, co uważa o Polakach Zachód.

W Polsce Felix był już kilkadziesiąt razy, a w kosmosie raz. Tomek Kuchar pamięta ten skok – oglądali na żywo. Mała ludzka figurka w srebrnym albo białym kombinezonie staje na stopniu kapsuły. Ziemia jest pod nim taka mała. Nasz kumpel Felix skacze z pieprzonego kosmosu.

Nad Ziemią

Felix Baumgartner nie był pierwszym człowiekiem skaczącym z kosmosu na Ziemię. Pierwszy był Joe Kittinger, amerykański lotnik i baloniarz – skoczył z 31 km i przeżył; było to w 1960 r. W ten sposób Ameryka wyprzedziła ZSRR w kosmicznym wyścigu zbrojeń i dokonań. W 1962 r. po radzieckiej stronie wyścigu skoczył więc lotnik Piotr Dołgow; wychodząc z kapsuły w stratosferę na wysokości prawie 29 km nad Ziemią, przez przypadek uderzył hełmem w ścianę i rozhermetyzował się jego kombinezon. Piotr Dołgow został pośmiertnie odznaczony medalem Bohatera ZSRR.

Wiedziałem o tym wszystkim przed skokiem, mówi Baumgartner, przygotowania do skoku przez kilka lat były dla mnie jak pełen etat w pracy. Trenował w Ameryce, ale zanim zaczął, spotkał się ze swoim mistrzem – Josephem Kittingerem. Nie znali się wcześniej, siedzieli w barze hotelu na Florydzie i Joe, który ma świetne poczucie humoru, nie przestawał dobrotliwie żartować. Nagle przestał się uśmiechać i mówi: słuchaj, nie chcę się w to pakować, jeśli nie przeprowadzicie wszystkiego zgodnie z procedurami. Joe wiedział, co robi, mówi Baumgartner, kiedyś sam skoczył i przeżył, nie chciał, żeby ktoś zginął, robiąc to pół wieku później. Felix rozumie: zjawia się u starego wygi facet sponsorowany przez producenta napojów energetycznych i mówi, że chce skakać z kosmosu. Dość niepoważne na pierwszy rzut oka.

Tak w życiu Felixa pojawił się srebrny kombinezon kosmiczny, którego istnienie Felix musiał jakoś wytłumaczyć mamie. Mówił więc, że ma świetną ekipę naziemną, że on tylko poleci balonem w pewne dość wysokie miejsce i skoczy, i wyląduje, i będzie po wszystkim. Że kombinezon jest wymogiem stawianym przez organizatora. Przecież nie chcesz denerwować matki, no nie?, mówi Felix. Potem było powtarzanie w nieskończoność czynności: kapsuła, balon, test urządzeń, wznoszenie, opadanie, lata testów. Chodzi o to, żeby nie wpaść w histerię, bo na dole siedzi sztab ludzi, z których każdy ma coś do dodania na temat skoku, ale na górze jest samotność.

Zupełnie samotny wznosisz się cicho na orbitę, mówi Felix Baumgartner, z miejsc bezpiecznych człowiekowi przesuwając się w nienawistne. Krew się gotuje, skronie pulsują. Słychać wzmocniony przez zamkniętą kulę kasku własny oddech. Skupiony na oddechu samotny człowiek, usiłujący nie wpaść w panikę. Wychodzi na stopień kapsuły, rutynowe liczenie stopni, milion razy ćwiczone ruchy, szczególna ostrożność przy przenoszeniu głowy przez drzwi; pamiętajmy o Piotrze Dołogowie sprzed 50 lat. Spokojny, głęboki głos Joego Kittingera w słuchawkach.

Już, mówi Joe.

Nad Polską

Teraz odpoczywam, mówi Baumgartner w czteromiejscowym helikopterze lecącym z Debrzna do Warszawy, patrzę w dół i to mnie wycisza, latam.

Pilot Sebastian pozwala Felixowi przejąć stery. Im bliżej Warszawy, tym pochmurniej i ciemniej, zaczyna padać deszcz. W Baumgartnerze budzi się ekspert zarządzania ryzykiem, który przeprowadza takie rozumowanie: gdyby niedoświadczony pilot teraz wpadł w panikę i zwolnił lot, woda nie spływałaby z przedniej szyby, co ograniczałoby widoczność. Ograniczona widoczność spowodowałaby u niedoświadczonego pilota reakcję fizyczną – zacząłby się pocić, co spowodowałoby zaparowanie szyb i dalsze ograniczenie widoczności. Dlatego ruchy muszą być pewne, tysiąckrotnie ćwiczone. Teoretycznie człowiek wzbijający się w powietrze w jakikolwiek sposób ma 50 proc. szans na przeżycie. Ale to za mało. Wliczając procent ryzyka, należy tak pokierować okolicznościami, aby procent szans na przeżycie był dużo większy niż ryzyko śmierci. Śmierć i szczęście istnieją obiektywnie i zależą także od czynników niedających się przewidzieć. Są tacy, którzy liczą na szczęście, i niektórym nawet się udaje.

Felix Baumgartner, który skoczył z kosmosu na Ziemię, nie jest ryzykantem.

Polityka 44.2015 (3033) z dnia 27.10.2015; Ludzie i Style; s. 99
Oryginalny tytuł tekstu: "Człowiek, który spadł na ziemię"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną