Podkreślmy na początku, że problem nie jest błahy – nasze fejsbukowe (internetowe w ogóle) aktywności bywają, przynajmniej w Stanach Zjednoczonych, argumentem podczas rozpraw sądowych, najczęściej rozwodowych właśnie. Być może kiedyś zyskają nawet status dowodów. Poza wszystkim to element naszej codzienności.
Bo współczesne rozstania – przynajmniej dla pewnych grup wiekowych – wyglądają na ogół tak: rozstajemy się w sposób bezpośredni, twarzą w twarz, a później, niejako dla porządku, informujemy o tym innych ludzi. Niekoniecznie najbliższych – stosowną decyzję wypada bowiem przypieczętować na Facebooku, aktualizując tzw. status związku.
Są zalety takiego rozwiązania – za jednym zamachem o naszej aktualnej sytuacji uczuciowej dowiadują się wszyscy, którzy dowiedzieć się powinni. Tematu nie trzeba wałkować przy okazji kolejnych spotkań towarzyskich, sprawa wydaje się jasna – tak, zerwaliśmy, nie było nam po drodze. Co niektórzy przyczyny rozstania roztrząsają nawet publicznie, w serwisach społecznościowych, w komentarzach.
Są i ciemne strony zrywania w sieci – w naszych związkach mają bowiem rozeznanie ludzie nie zawsze nam bliscy, a czasem wręcz zupełnie nieznani.
Szczegóły ze swojego życia – o ile nie wprowadzimy stosownych ustawień prywatności – ujawniamy jednocześnie członkom rodziny, kolegom z pracy i osobom znanym nam wyłącznie z widzenia (albo wcale). Jednym to nie przeszkadza, innych wpędza w dyskomfort.
I aspekt trzeci – zasadniczo nieograniczony dostęp do danych naszych byłych partnerów. Rozstanie nie oznacza, że definitywnie zrywamy kontakt czy znajomość. Nadal mamy dostęp do informacji na swój temat, o ile wcześniej nie usunęliśmy ekspartnera z grona wirtualnych znajomych. Jeśli nawet rozstajemy się w pokoju, zachowania naszych dawnych bliskich mogą ranić. Nowe zdjęcia, nowy związek, zmiana nazwiska – jakieś emocje jednak wywołują, odnawiają.
Facebook chce nam to ułatwić, wprowadzając nowe narzędzie. Narzędzie to – jak tłumaczą jego twórcy – ma pomóc uporządkować relacje po rozstaniu. Jakie daje możliwości?
1. Posty naszych byłych partnerów nie będą się nam pojawiać w głównym strumieniu wiadomości – Facebook zadba, żeby twarz, imię i nazwisko naszych dawnych ukochanych nie rzucały nam się przesadnie w oczy.
2. Imię czy nazwisko naszego byłego partnera nie będzie nam sugerowane w polu wiadomości ani w dowolnym innym miejscu na Facebooku – na przykład na zdjęciach, które zdarza nam się tagować. Innymi słowy: Facebook pominie je w funkcji autouzupełniania treści.
3. Byli partnerzy będą mieli ponadto ograniczony dostęp do naszych zdjęć, materiałów wideo czy postów.
4. Serwis udostępni nam poza tym wszystkie starsze posty, w których występowaliśmy jako para – statusy, zdjęcia itp. Dzięki temu szybciej ustalimy, czy chcemy je zachować, usunąć czy ograniczyć krąg ich adresatów.
Wszystko to naturalnie w ramach indywidualnych ustawień. O ile zechcemy je wdrożyć – co niektórzy zamiast unikać kontaktu z ekspartnerami lubią od czasu do czasu sprawdzić, jak sobie bez nich radzą. Im także, paradoksalnie, Facebook może pomóc – uzmysławiając, że pewien etap życia się zakończył i należy ruszyć naprzód, zamiast oglądać się wstecz i wracać pamięcią do poprzednich związków.
„Dążymy do tego, żeby ułatwić funkcjonowanie tym, którzy przeżywają trudne chwile – tłumaczy Facebook. – Chodzi o większy komfort i większe poczucie kontroli”.
Narzędzie jest na razie w fazie testowej. Czy Facebook koniec końców oszczędzi nam bólu? Jeśli nie, zawsze można zawrócić na drogę tradycyjną, rozstając się (i wiążąc) poza siecią.