Kilka lat temu hiszpańska Sewilla postanowiła zafundować sobie bibliotekę autorstwa słynnej architektki Zahy Hadid. Kiedy prace już pochłonęły 4 mln euro, budowę nakazał wstrzymać sąd. Przychylił się do skargi mieszkańców, którym nie spodobało się, że gmach „połknie” tereny miejskiego parku.
Problemy w Hiszpanii miał też inny architekt supergwiazda – Santiago Calatrava. Musiał zapłacić wysokie odszkodowanie Walencji, bo z fasady zbudowanego kilka lat wcześniej Pałacu Sztuki zaczęły odpadać ciężkie ceramiczne elementy. W Hiszpanii, która jeszcze do niedawna zapraszała najsłynniejszych architektów z całego świata, epoka architektonicznych gwiazd skończyła się niesmakiem. Ale to właśnie z Hiszpanii i Ameryki Łacińskiej płyną dziś najciekawsze recepty na to, jak architektura może wynaleźć siebie samą na nowo.
Carla Juaçaba to jedna ze wschodzących gwiazd brazylijskiej architektury. Nowojorski magazyn o architekturze „Pin-Up” nazwał ją „liryczną poetką architektury”. Nie pracuje w wielkiej skali, nie robi gigantycznych projektów. Jedna z jej najsłynniejszych prac to pawilon Humanidade, który postawiła w Rio de Janeiro na szczyt ONZ w 2012 r. Obiekt, w którym pokazywana była wystawa na temat zrównoważonego rozwoju, zbudowała w całości z dostępnych na miejscu rusztowań. Skonstruowany został z używanych materiałów, które po rozbiórce mogły służyć dalej. W żaden sposób nie naruszył otoczenia, w którym się tymczasowo pojawił.
„Nie rozumiem, dlaczego pawilony, które mają być czymś »na chwilę«, zwykle buduje się z betonu” – mówiła Juaçaba, która za Humanidade otrzymała międzynarodową nagrodę arcVision przyznawaną architektkom.
Jej projekt ma coś wspólnego z pomysłem ZIPZIP Hiszpana Rodrigo Garcíi. García stworzył projekt składanego budynku, łatwego do postawienia i złożenia, rozciąganego lub zmniejszanego w zależności od potrzeb. Idealnego, by ulokować w nim tymczasowych pracowników, uczestników kongresów, igrzysk albo ofiary kataklizmów lub innych ludzi pilnie potrzebujących dachu nad głową.
Juaçaba i García to dwoje z kilkunastu architektów, których prace prezentował organizowany przez Instytut Cervantesa projekt Freshlatino2 poświęcony „nowej” architekturze z Hiszpanii i Ameryki Łacińskiej.
Freshlatino (cvc.cervantes.es/artes/freshlatino) to rodzaj internetowego archiwum gromadzącego informacje o architekturze, która, jak mówią kuratorzy projektu Ariadna Cantis i Andrés Jaque (hiszpański architekt nagrodzony w 2014 r. Srebrnym Lwem na Biennale Architektury w Wenecji), „oddaliła się od sporów formalnych i estetycznych, by całkowicie zanurzyć się w tym, co społeczne”. Odtrutka – tak można nazwać to, czym na pierwszy rzut oka jest młoda hiszpańska i latynoska architektura. Odrutka na przerost ego, na kolosalne projekty o gigantycznych kosztach, na nadmierną eksploatację zasobów. Nowym bohaterem wyobraźni staje się street-architect, architekt uliczny, działający w mikroskali, odpowiedzialny społecznie, architekt przewodnik. „Do niedawna architektura była zawodem luksusowym – mówiła Ariadna Cantis magazynowi „PD Colombia” – teraz sprzyja społecznym innowacjom i politycznej krytyce”.
Coś, które nadeszło
O luksus zresztą coraz trudniej. Architektura w Hiszpanii to branża, która padła ofiarą wielkiego kryzysu. Bez pracy (według danych Sindicato de Arquitectos – związku zawodowego architektów) jest dziś co trzeci hiszpański architekt. W ciągu ostatnich kilku lat zamknięto połowę biur architektonicznych. W Hiszpanii straszy dziś – jako pozostałość po epoce budowlanego boomu – 3,5 mln pustych mieszkań i miast widm, jak nazwano niezamieszkane dziś w większości nowe suburbia. Wielu hiszpańskich architektów stawia dziś budynki w Brazylii, Dubaju czy Pekinie. Inni próbują robić architekturę na miejscu, ale po swojemu.
Najsłynniejszym przykładem nowego typu architekta jest Santiago Cirugeda – ikona alternatywnej architektury. Ucieleśnienie słów socjologa Marka Krajewskiego, który w książce „Coś, które nadchodzi. Architektura XXI wieku” (2011 r.), wydanej przez Fundację Bęc Zmiana z okazji wystawy pod tym samym tytułem, mówił o kategorii architektów porównywalnej z twórcami mody ulicznej, których projekty „wyrastają z życia codziennego, niezgody na uniformizację i woli życia po swojemu, ale również z potrzeby pokazania dysfunkcjonalności oficjalnych, mainstreamowych projektów”.
Cirugeda – założyciel kolektywu Recetas Urbanas (Miejskie Recepty/Przepisy) – od kilkunastu lat wznosi nielegalne place zabaw, ławki, tymczasowe budynki na niewykorzystanych, stojących „odłogiem” pustych placach i działkach w centrach miast. Wspólnie ze swoimi studentami z wydziału architektury w Sewilli postawił aulę wykładową zbudowaną z materiałów pochodzących z rozbiórki innego budynku. Władze stawia zwykle przed faktem dokonanym: najpierw wznosi budowlę, która jest z takiego czy innego powodu potrzebna mieszkańcom, potem dąży do jej zalegalizowania.
– Zaha Hadid czy Dominique Perrault tworzą piękne budynki na zamówienie polityków, ale nie myślą o funkcjonowaniu miasta – mówił mi kilka lat temu. – Politycy chcą nowej opery, ale nie stawiają placów zabaw i ławek. A jakość życia mieszkańców nie poprawi się dzięki Muzeum Guggenheima.
Z Cirugedą współpracuje prezentowana na Freshlatino2 Todo por la Praxis, multidyscyplinarna grupa, nazywająca swoje działania architektoniczną partyzantką, i Zoohaus, kolektyw architektów realizujący projekty z pogranicza architektury, miejskiego planowania, sztuki i ekonomii. Na ich stronie (inteligenciascolectivas.org) można znaleźć przykłady inteligentnych, funkcjonalnych technik konstrukcyjnych z różnych miejsc na świecie i innych przejawów sprytnego wykorzystania lokalnych zasobów – w rodzaju mioteł z palmowych liści na Kanarach i motowózków z Maroka.
Wszyscy oni mają niewiele wspólnego z tradycyjnym obrazem architekta pracującego nad planami w biurze projektowym. Jak to ujął nestor chilijskiej architektury Enrique Browne: łatwiej niż w biurze można ich spotkać na mieście. Eksperymentują w miejskim laboratorium. Ich prace są przewrotne i „nieposłuszne”, sygnalizują społeczne problemy.
Szkoła za 200 dol.
W Hiszpanii takie podejście do architektury to stosunkowo nowe zjawisko, wyrosłe jako reakcja na „niezrównoważony rozwój” epoki bonanzy. Inaczej jest w Ameryce Łacińskiej. Kontynent, który dał światowej architekturze Oskara Niemeyera i Linę Bo Bardi (choć ta ostatnia była z pochodzenia Włoszką), od dawna jest laboratorium nowych społecznych, politycznych, ale także architektonicznych trendów.
Jednym z ciekawszych zjawisk jest tu ekwadorski kolektyw Al Borde (Na krawędzi). Jego członkowie pracują z materiałem, który mają pod ręką, łączą nowoczesność z tradycyjnymi technikami, a końcowy efekt interesuje ich tak samo jak uwolniona po drodze społeczna energia.
Jeden z ich najbardziej znanych projektów, prezentowany także w ramach Freshlatino2, to szkoła Nueva Esperanza (Nowa Nadzieja) w Puerto Cabuyal na północy Ekwadoru. Wspólnota rybaków o dużym odsetku analfabetów pilnie potrzebowała nowej szkoły, ale nie miała na nią pieniędzy. Odpowiedzią Al Borde była wybudowana w tydzień i za 200 (!) dol. mikroszkoła nad brzegiem morza, zbudowana przy użyciu tradycyjnych lokalnych technik, kryta dachem z palmowych liści, otwarta na morze i świat, a dzięki temu wspomagająca proces nauki – w przeciwieństwie do bloków z betonu z kratami w oknach, które dominowały w okolicy. Tania, bo zbudowana wspólnymi siłami, z udziałem lokalnych wolontariuszy. „Zanim zaczął się nagłośniony w mediach światowy kryzys, my od dawna w nim tkwiliśmy – mówili członkowie Al Borde portugalskiemu czasopismu „Estudo Prévio”. – Niepewność, której doświadczamy w Ekwadorze, stała się codziennością całego świata”.
Podobnie mówią też członkowie wenezuelskiej grupy Lab Pro Fab: architekt to zawód społecznego zaufania. Nie chodzi o to, by czekać na zlecenie od klienta, ale znaleźć rozwiązanie dla istniejących problemów.
Sztandarowym projektem Wenezuelczyków jest centrum kultury La Tiuna w dzielnicy Valle w Caracas. Nie było zlecenia, był za to pusty, nieużytkowany plac i dużo problemów. Członkowie Lab Pro Fab ruszyli tam bez wstępnego planu, za to wyposażeni w mikrofon, by udzielić głosu mieszkańcom. Z procesu partycypacyjnego wyłonił się pomysł na dom kultury, również budowany na zasadzie projektowania partycypacyjnego, czyli z wykorzystaniem wiedzy, umiejętności i pomysłów przyszłych użytkowników. W ruch poszły materiały z recyklingu: kontenery, opony, rusztowania. Zajmujące wielki plac, fantazyjnie rozmieszczone i pokryte graffiti kontenery oferują dziś zajęcia dla 500 dzieci i nastolatków dziennie.
Orędownik projektowania partycypacyjnego chilijski architekt Alejandro Aravena, założyciel grupy Elemental, twierdzi wręcz, że „rozwiązanie tkwi w slumsach i fawelach”. I przekonuje, że te w rzeczywistości są dużo bardziej funkcjonalne niż wielkie, bezosobowe osiedla.
Jego najsłynniejszym projektem są „niedokończone” domy socjalne – projekt pozostawiający pole do popisu i aktywizujący samych mieszkańców. To domy o niewielkiej (40 m kw.) powierzchni, do których – w miarę potrzeb i posiadanych środków – mogą oni stopniowo dobudowywać drugą połowę. Taki proces rozbudowy to zresztą norma w ubogich dzielnicach, gdzie kwitnie kultura robienia czegoś z niczego.
Butelki zamiast cegieł
Prezentowana w ramach Freshlatino2 architektura sygnalizuje problemy, ale dużo w niej też zabawy i przekory, ironii, eksperymentu. „Architektura to nie tylko budynki, to również sytuacje i zdarzenia, jakie mają w nich miejsce. Można tworzyć architekturę, posługując się wyłącznie murem oraz szkłem, można jednak tworzyć ją za pomocą obrusów, pomidorów i wina” – piszą kuratorzy. Hiszpan Rodrigo García i polski architekt Maciej Siuda przekonują, że można ją też robić z „powietrza, ludzi i plastikowych butelek”.
Wspólnie powołali do życia projekt Devebere, którego nazwa pochodzi od włoskiego tłumaczenia imienia ludzika Michelina. Wykorzystują w nim jako budulec najbardziej znienawidzone tworzywo współczesnego świata, czyli plastikowe butelki.
Projekt – kilkudniowa interwencja, którą przeprowadzili między innymi podczas Biennale Architektury w Wenecji w 2012 r., Paryżu, Liège, Wrocławiu i Kielcach, polega na zebraniu – wraz z grupą wolontariuszy – dużej ilości plastikowych butelek, zapakowaniu ich w plastikowy worek, a następnie odessaniu z nich powietrza. Powstaje w ten sposób niezwykle wytrzymała konstrukcja, pełna zaskakującego uroku. Butelkowe arkady postawione w Wenecji i Kielcach dały uczestnikom projektu i publiczności sporo radości. – To próba odwrócenia tendencji do pozbywania się śmieci w ich twórcze wykorzystanie – mówił Maciej Siuda.
A to nie koniec eksperymentów z plastikiem. Rodrigo García jest też wynalazcą i wśród jego projektów znajdziemy Gotella/Ooho, czyli jadalne opakowanie na wodę w formie dużej kapsułki, stworzone dzięki technice sferyfikacji, używanej w kuchni między innymi przez słynnego kucharza Ferrana Adriá. – Może mógłbym pomyśleć o tradycyjnej drodze architekta, ale po prostu nie mam wyjścia – mówił na spotkaniu w Instytucie Cervantesa w Krakowie. – Jak znajdę pracę w kraju, gdzie stoi dziś 3,5 mln pustych mieszkań?
Projekty takie jak Devebere skłaniają do pytań, czy to jeszcze architektura. A jeśli tak, to czy oznacza to koniec wielkiego budowania i budżetów, recykling i ulepszanie zamiast dodawania? Jak zwraca uwagę Marek Krajewski w zbiorze „Coś, które nadchodzi”, streetarchitekci bywają też niegroźną w gruncie rzeczy dla systemu tubą, przez którą „słychać to, na co warto zwrócić uwagę, by uczynić projekt nowoczesnym, na czasie”, i co potem można zaaplikować do projektów przynoszących duże pieniądze. Może więc już niebawem zamiast o „efekcie Guggenheima” będzie się mówiło o „efekcie Cirugedy”?