Jeśli cena nie gra roli, to wiadomo, że on tam będzie. Ostatnio w Chinach, bo tamtejsi milionerzy odkryli sprawdzony sposób na trwonienie własnych fortun i bez opamiętania zasysają głośne nazwiska z europejskiego rynku. Jacksona Martineza, kolumbijskiego napastnika ze stajni Mendesa, kupili właśnie za 42 mln euro.
Z Chińczykami u boku – niedawno sprzedał 20 proc. udziałów w swojej agencji GestiFute spółce kontrolowanej przez Guo Guangchanga, 11. biznesmena na liście chińskich miliarderów – Mendes planuje teraz nowe podboje. Wyczucie rzadko go zawodzi. W Europie robił interesy z największymi: Realem Madryt, Chelsea, Manchesterem United, Paris Saint-Germain. Potrafił owinąć wokół palca oligarchów szukających ujścia dla własnego ego w budowie futbolowych potęg. Właścicielowi Monako Dmitrijowi Rybołowlewowi, marzącemu o rzuceniu wyzwania szejkom z PSG, sprzedał równocześnie Jamesa Rodrígueza (dzisiaj już gra w Realu) i Radamela Falcao za ponad 140 mln euro.
Jako pierwszy człowiek w branży sprzedał piłkarzy za ponad miliard euro (z powodu tajemnic dotyczących kwot odstępnego nie ma jasności, kiedy dokładnie to się stało). Swój własny transferowy rekord pobił po mundialu w Brazylii, wpychając Manchesterowi United argentyńskiego skrzydłowego Angela di Marię za 75 mln euro. Ale perłą w koronie Mendesa jest ten, który nie jest na sprzedaż, czyli Cristiano Ronaldo. W kontrakcie z Realem Madryt Mendes umieścił dla swojego asa klauzulę odstępnego w wysokości miliarda euro. To kwota symbol. Wartości Ronaldo dla Realu, ale też może nawet bardziej więzi łączącej menedżera i piłkarza.
Dla Ronaldo, wielkiego samotnika i odludka, Mendes jest jednym z najbliższych przyjaciół. – To zdecydowanie coś więcej niż tylko relacja biznesowa. Specjalnie dla Cristiano Mendes zamieszkał w Madrycie – uważa Norberto Lopes, dziennikarz sportowy „Jornal de Notícias”.