Ludzie i style

Nowe reakcje na Facebooku – co tak naprawdę wyrażają?

mat. pr.
Z pewnością więcej niż „Lubię to”. Nie wyczerpują one jednak całkowicie gamy odczuwanych przez nas emocji.

Oto są – nowe reakcje na Facebooku. Mark Zuckerberg ugiął się pod ciężarem próśb o przycisk inny niż „Lubię to”. Użytkownicy domagali się bowiem od dawna znaku odwrotnego – czyli kciuka w dół. Szef Facebooka zdecydował się jednak repertuar reakcji poszerzyć. Trochę zresztą w obawie, że „nielubienie” będzie dominować, a serwis nieco sposępnieje, co nie pasowałoby do jego ogólnie przyjętej filozofii.

Dla równowagi mamy więc reakcje pozytywne – jak „wow” czy „super”. Pod każdym wpisem czy zdjęciem wyświetlają się ostatecznie trzy najczęściej wybierane emocje. Wybieramy zaś spośród sześciu. Chodziło o to – tłumaczy Geoff Teehan, jeden z projektantów narzędzi na Facebooku – żeby wszystkie nowe reakcje były jak najbardziej uniwersalne i jak najwięcej wyrażały.

Jak zadecydowano, że do wyboru będą takie, a nie inne reakcje? W oparciu o jednowyrazowe komentarze użytkowników serwisu. Właśnie „yay”, „haha”, „wow” czy „sad” występowały pod postami najczęściej. Dlatego zostały włączone do repertuaru. Opierano się również na tym, jakie zdjęcia czy ikony (tzw. naklejki) dołączano do komentarzy, badając ich emocjonalny charakter (a docelowo: jakie emocje przeważają w serwisie). Co ciekawe, reakcje testowano w Irlandii i Hiszpanii, bo mieszkańcy tych krajów rzadko miewają w gronach znajomych ludzi spoza granic swych krajów. Grupa musiała być maksymalnie szczelna, żeby każdy w jej obrębie nowe narzędzia mógł zobaczyć i sprawdzić.

Zuckerberg słusznie zauważył, że nie każdą wiadomość ma się ochotę „polubić”. Nie do każdego komentarza da się zaś dołączyć naklejkę, jeśli korzysta się z Facebooka w telefonie (co praktykuje już półtora miliarda osób). Pięć nowych opcji pozwala zareagować – na dowolnym ekranie – inaczej, trochę różnorodniej. Ale przede wszystkim – jak już być może zauważyliście – zniechęca do milczenia. Do niedawna posty, które w naszej ocenie nie zasługiwały na „lajka”, można było zauważyć, ale zlekceważyć. Teraz „wrr” załatwia sprawę. Albo choćby „przykro mi”.

A to dla fejsbukowych algorytmów nie bez znaczenia. Wybranie którejkolwiek reakcji oznacza zaangażowanie – im intensywniejsze (więcej różnych reakcji), tym większa szansa, że post dotrze do kolejnych odbiorców. A nam wyświetlą się informacje wywołujące podobne emocje co te, które wybieramy najczęściej. Teraz zamiast liczby polubień widzimy więc ogólną liczbę reakcji, które stanowią miarę naszego zaangażowania.

Na szczęście reklamodawcy nie będą mieli do owych algorytmów dostępu (przynajmniej na razie), zatem nie dostosują swoich reklam do naszych nastrojów. Z pewnością jednak nawet nerwowe reakcje ściągają wzrok (ze względu na walor estetyczny, kolor) – segment reklamowy też pewnie na tym jakoś skorzysta.

Nowe reakcje – wirtualny savoir-vivre

Pięć reakcji, które mają nie tyle wyprzeć, ile dopełnić klasyczne „Lubię to” – nie wyczerpuje gamy różnorodnych uczuć. Jak je zatem interpretować? Amerykański dziennik „Washington Post” proponuje tak:

Lubię to: Czyli wieści odnotowane, zauważone, niekoniecznie angażujące (emocjonalnie). Lajki – wyjaśnia „Washington Post” – to reakcje chłodne, zdystansowane. Wciskam kciuk w górę, ale sam post nie zajmuje mnie zanadto. Kto wybiera „Lubię to”, ten w zasadzie nie dba o nowinki na Facebooku (w rodzaju nowych reakcji). Wystarczą mu dostępne narzędzia. I życie pozainternetowe.

Love (po naszemu: Super): „Lubię to”, ale z uczuciem. Dowód entuzjazmu (czy wręcz euforii), optymizmu, pozytywnego nastawienia (względem posta czy zdjęcia). W przypadku wydarzeń tragicznych, jednoznacznie negatywnych – dodatkowo przejaw empatii, współczucia, wsparcia i troski.

Ha ha: Wybieramy, gdy mamy ochotę zaśmiać się w głos. A przynajmniej szeroko uśmiechnąć (choćby ironicznie). Jest cienka granica między entuzjazmem a uznaniem (love) – uważa „Washington Post”, doradzając administratorom różnych stron uważne dobieranie treści do swoich postów. W końcu chodzi o pewną adekwatność nastroju posta i użytkowników serwisu.

Wow: Wybierany w reakcji na newsy fałszywe, mało wiarygodne, takie, w które nie chce się wierzyć. A ponadto na treści szalenie popularne, gdy na przykład nie rozumiemy ich fenomenu. I na kolejne newsy od naszych znajomych, którzy w naszej ocenie zanadto się w sieci odsłaniają, informując o każdej, nawet drobnej zmianie w ich życiu. „Washington Post” widzi w „wow” dowód pewnego sceptycyzmu. To „wow” w znaczeniu: „czyżby?”, „serio?”, „doprawdy?”, nie zaś „wow!”. Wykrzyknik czyni tu różnicę…

Sad (Przykro mi): Odnosi się do przeżyć osobistych i nastrajających przygnębiająco. Na przykład do wieści o czyjejś śmierci, tragedii, gdy „Lubię to” wydaje się nietaktem. Z drugiej strony – powiada „Washington Post” – już chyba lepiej wybrać serce. Wszak i „przykro mi” wymawiamy niekiedy z przekąsem.

Angry (Wrr): Gniew, niezgoda (na sytuację, rzeczywistość), ale wyrażona bez przemocy (połączona nierzadko z poczuciem zażenowania). Wybieram „wrr”, bo nie uznaję czyjejś pomyłki, nie po drodze mi z kimś. Albo ktoś popełnił gafę, którą trudno wytłumaczyć czy wybaczyć.

Użytkownicy nadadzą nowym ikonom zapewne własne znaczenia. Tak jak wciąż usiłują rozgryźć, jak odczytać rozbudowane emotikony – tzw. emoji. Ale taka już uroda kultury obrazkowej, która zaczyna w przestrzeni publicznej dominować.

Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną