Ludzie i style

Szał room

Szał room. Polskie pokoje wściekłości

Pokój Furii Furiat we Wrocławiu Pokój Furii Furiat we Wrocławiu Mieczysław Michalak / Agencja Gazeta
Do dyspozycji mamy młotek, kij bejsbolowy, pałkę teleskopową czy łom. Można nimi rozwalić wszystko, co się da: od szklanek po komputer. I sporo za to zapłacić.
Zdzisław Hoffmann, współwłaściciel pierwszego w Polsce pokoju wściekłości w ŁodziAndrzej Zbraniecki/EAST NEWS Zdzisław Hoffmann, współwłaściciel pierwszego w Polsce pokoju wściekłości w Łodzi

Artykuł w wersji audio

Gdybyśmy wprost tłumaczyli angielski termin rage room (lub anger room), wyszedłby „pokój wściekłości”. To miejsce, gdzie wyładujemy złość za pieniądze – wcale niemałe, bo jednoosobowe, półgodzinne wejście do pokoju to koszt powyżej 100 zł. Obcojęzyczna nazwa to ślad historii rage roomów, które zakładano od lat w Stanach Zjednoczonych, we Włoszech, w Serbii czy Rosji. Dodatkowy rozgłos niszowe dotąd zjawisko zdobyło w październiku ubiegłego roku, kiedy media obiegła informacja, że sam Kanye West – amerykański raper i producent muzyczny, a prywatnie mąż Kim Kardashian – stworzył sobie prywatny anger room, w którym może się bez przeszkód odstresować.

W Polsce pokojów wściekłości jest kilka, m.in. we Wrocławiu, w Katowicach czy Warszawie. Pierwszy otwarto w listopadzie ub.r. w Łodzi. – Syn mojego męża był w Stanach Zjednoczonych i tam usłyszał o tego typu miejscu – opowiada Anna Karolczak-Hoffmann, właścicielka tamtejszego rage roomu, który działa pod szyldem EXITchampions. – Kiedyś zupełnie przypadkiem w rozmowie opowiedział nam o nim, co potraktowaliśmy wtedy jak ciekawostkę, ale ziarno zostało zasiane.

Rage room otworzyli najpierw na próbę. To był dodatek do escape roomów (pokoje, w których ludzie dają się dobrowolnie zamknąć, by samodzielnie odkryć sposób ucieczki – por. POLITYKA 18/15), które prowadzi ta sama firma. – Na naszych klientach przeprowadzaliśmy testy, czy podoba im się taka zabawa. Oni przychodzili do escape roomu, a my pytaliśmy, czy chcą zobaczyć, jak to jest rozbić telewizor.

Czasem decyzja o otwarciu takiego miejsca wypływa z własnej potrzeby odreagowania złości. Tak było z Rafałem Płonkowskim, założycielem Pokoju Furii Furiat we Wrocławiu. – Pomysł narodził się dwa lata temu, kiedy sfrustrowany podczas remontu stwierdziłem, że chętnie wybrałbym się do miejsca, w którym mógłbym jakoś odreagować, niszcząc przedmioty. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, jak się nazywa, a potem usłyszałem, że w Toronto otworzyło się tego typu miejsce – mówi.

Niszczenie na zamówienie

Jak wygląda taka odstresowalnia? To po prostu dobrze zabezpieczony pokój, w którym na ścianach, a czasem też podłogach, znajdują się płyty wiórowe. Okna osłonięte są siatką czy kratami. W środku jest kamera, dzięki której pracownicy rage roomu mogą obserwować, co się dzieje w pokoju. To dodatkowa atrakcja. – Druga kamera umieszczana jest na kasku, który na głowie ma nasz gość. Po wyjściu z pokoju klient otrzymuje dwa nagrania: jedno z jego perspektywy, drugie ogólne, a także zdjęcie wykonane polaroidem – wyjaśnia Rafał Płonkowski.

Przed półgodzinną walką z sobą samym i różnymi przedmiotami trzeba podpisać oświadczenie. Po pierwsze, wchodzimy na własną odpowiedzialność. Po drugie, trzeba być pełnoletnim. Klienci muszą też włożyć specjalny kombinezon ochronny, kask, okulary (czasem wykorzystuje się maski do paintballa), rękawice. We wrocławskim Furiacie klienci zostają także wyposażeni w ochraniacze na piszczele. Zaleca się też, by założyć buty na grubej i mocnej podeszwie. Dla gości przygotowany jest zestaw narzędzi: łom, młotek, młot do burzenia ścian, kij bejsbolowy, klucz francuski, pałka teleskopowa. Nie ma ostrych przedmiotów, choć pewnie i na nie znaleźliby się chętni. – Pierwszą zainteresowaną rage roomem osobą był pan, który ostatecznie do pokoju nie przyszedł. Zadzwonił do nas i zapytał, czy może przynieść swoją siekierę, by porozwalać trochę rzeczy. Musiałyśmy odmówić – wspomina z rozbawieniem Agnieszka Ferdek, jedna z właścicielek katowickiej Demolki, otworzonej w marcu tego roku.

Wewnątrz pokoju umieszczone są różne meble i rzeczy codziennego użytku – biurka, szafki, półki, fotele, krzesła, butelki, szklanki, komputery, monitory, telewizory, klawiatury. Ale możemy tam znaleźć też pralkę czy lustro. – Aranżacja zmienia się właściwie za każdym razem, kiedy do pokoju wchodzi nowa osoba – wyjaśniają Agnieszka Ferdek i Marta Majewska. – Nieraz rage room wygląda jak zwykły pokój mieszkalny, kiedyś zmienił się też w salon fryzjerski, a innym razem stał się kuchnią – wyjaśnia Karolczak-Hoffmann. – Ludzie lubią niszczyć przedmioty w takich miejscach, w jakich długo przebywają, często z musu. Gospodyni domowa będzie więc chciała wyżyć się w kuchni, a informatyk przed komputerem – dodaje.

Po takiej demolce sprzęty wymieniane są na nowe, a pomieszczenie dokładnie czyszczone z odłamków szkła i części zniszczonych rzeczy, które wcześniej fruwają po całym pokoju. Sprzątanie zajmuje zwykle 15–20 minut. Potem można wstawiać nowe przedmioty. Czasem wystrój pokoju wynika z konkretnej prośby gościa, który na przykład chce, aby rage room przypominał miejsce jego pracy. Pracownice katowickiej Demolki pozwalają też klientom przynosić swoje rzeczy, które chcą zniszczyć. One zajmą się ich utylizacją.

Na początku, po zamknięciu drzwi do pokoju, ludzie są bardzo niepewni. Trudno im się przełamać – opowiada Marta Majewska, a Anna Karolczak-Hoffmann przyznaje, że czasem samemu trzeba coś przy odwiedzających zniszczyć, aby ośmielili się rozwalać przedmioty, które są według nich jeszcze zdatne do użytku. Wbrew pozorom rzucanie telewizorami, klawiaturami czy monitorami i uderzanie w nie, aby od razu zmieniły się w drobny mak, wcale nie jest takie proste.

Nagle okazuje się, że w domu wszystko łatwo się tłucze, a tutaj bywa, że trudne jest zniszczenie szklanki czy butelki, która odbija się od ścian i podłogi, a na końcu w całości ląduje pod naszymi nogami – śmieje się Agnieszka Ferdek. – Klienci nierzadko denerwują się, że nie mogą czegoś rozwalić. A to ich jeszcze bardziej nakręca – dopowiada. W ładowaniu energii pomaga także muzyka – w niektórych rage roomach można wybrać ścieżkę dźwiękową: od rapu, poprzez metal i elektronikę, aż po muzykę klasyczną. Niektórzy biegają, krzyczą, przeklinają. Inni chodzą powoli z młotkiem w absolutnej ciszy. Mimo że w pokojach wściekłości chodzi o to, aby niszczyć, nie można zburzyć wszystkiego, na przykład ścian, lamp, okien czy podłogi. Choć zdarzyło się, że Rafał Płonkowski z wrocławskiego Pokoju Furii pozwolił klientowi napisać coś na ścianie przyniesionym przez niego sprayem.

Demolka porozwodowa

Jakie są powody, dla których ludzie odwiedzają takie miejsca? – Raz miałyśmy klientkę, która zdecydowała się zwolnić z pracy. Jej wizyta w rage roomie miała być uhonorowaniem podjęcia tej decyzji – mówi Marta Majewska. Płonkowski wspomina, że pewnego dnia odwiedziła ich kobieta, która do rage roomu przyprowadziła swoją przyjaciółkę. – Ta ostatnia rozwiodła się i miał być to dla niej prezent na nową drogę życia – opowiada. Wszyscy właściciele pokojów gniewu podkreślają jednak, że tak naprawdę odwiedzające ich osoby nie są zdenerwowane, złe czy agresywne. – W ludziach, którzy do nas przychodzą, nie czuć negatywnych emocji. Rage room traktują jako nowe doświadczenie, przygodę, miejsce, w którym można się zabawić, powygłupiać – mówi Karolczak-Hoffmann.

Zainteresowanie taką zabawą rośnie. Anna Karolczak-Hoffmann przyznaje, że ich rage room odwiedza podobna liczba osób jak prowadzone przez nich escape roomy. Pokój gniewu trzeba rezerwować z tygodniowym czy nawet dwutygodniowym wyprzedzeniem. Przychodzą głównie mężczyźni, choć panie też są ciekawe tego typu rozrywki. One jednak najczęściej odwiedzają takie miejsca w parach (i to w przypadku większości rage roomów maksymalna liczba osób, jaka w jednym czasie może wejść do środka – ze względów bezpieczeństwa). Zainteresowane są głównie młodsze osoby, zwykle te w wieku 25–35 lat. I te zawsze wychodzą z nich zadowolone, nierzadko zmęczone. Zdarza się, że opuszczają pomieszczenie przed upływem 30 minut, bo zwyczajnie nie mają już siły. Starsze pokolenie nie do końca widzi potrzebę istnienia takich miejsc. Sąsiadami Agnieszki i Marty z Katowic są członkowie Śląskiego Zarządu Wojewódzkiego ZKRPiBWP (Związek Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych). Obie przyznają, że mimo wzajemnej sympatii nie wykazali większego zrozumienia dla idei, jaka przyświeca rage roomom.

Gwałtowna terapia

Wyposażenie pozyskiwane jest z różnych źródeł – właścicielom pokojów wściekłości rzeczy oddają znajomi, rodzina, czasem firmy. Zdarza się, że szukają telewizorów, monitorów czy szkła przez internet, w serwisach, gdzie ludzie za darmo albo za niewielką opłatę chcą się pozbyć rzeczy, byleby tylko ktoś po nie przyjechał na własny koszt. Najczęściej udaje się zdobyć przedmioty przeznaczone do zniszczenia bezkosztowo. To zatem – oprócz opłat za prowadzenie biznesu, pomieszczenie, początkowy remont, drobne i ewentualne naprawy oraz kupno strojów – czysty zysk.

A biznes wydaje się też długowieczny – jedna osoba do tego samego rage roomu może przyjść kilka razy, w odróżnieniu na przykład od escape roomów, które są jednorazowe, bo jeśli komuś uda się rozwiązać zagadkę i wyjść z pokoju do czasu zmiany aranżacji, nie ma po co wracać. – W Stanach Zjednoczonych ludzie traktują to jak terapię. U nas nie zdarzyło się, aby ktoś wrócił. A jeśli już, to żeby pokazać tę rozrywkę znajomym – mówi o rage roomach Anna Karolczak-Hoffmann z Łodzi.

Czy zatem, zamiast zakrapianego spotkania ze znajomymi, nocnego szaleństwa w klubie albo wizyty na siłowni czy u terapeuty, ludzie będą jako formę odreagowania stresu wybierać pokoje wściekłości? Dr Katarzyna Ślebarska, psycholog związana z Uniwersytetem Śląskim, zwraca uwagę na to, by do takich miejsc podchodzić z dystansem. – Nie traktowałabym tego typu rozrywki jak terapii, ponieważ bez badań nie wiemy, jaki wpływ na daną osobę będzie miało takie miejsce – tłumaczy, zalecając ostrożność. – Rozładowanie emocji w podobny sposób jak w rage roomach jest czasem wprowadzane do terapii, ale wtedy dzieje się to pod okiem psychologa.

Może to kolejny krok dla właścicieli rage roomów – wprowadzenie warsztatów o sposobach walki ze stresem pod okiem terapeuty? Choć może chodzi właśnie o to, by spróbować czegoś, czego zawsze nam zabraniano, bez dorabiania do tego jakiejś szczególnej filozofii.

Polityka 20.2016 (3059) z dnia 10.05.2016; Ludzie i Style; s. 100
Oryginalny tytuł tekstu: "Szał room"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną