Ludzie i style

Ostre koła

Rower to już przeżytek, czas na pojazdy przyszłości

Flyboard pozwala wyskoczyć ponad taflę wody nawet na 12 metrów. Flyboard pozwala wyskoczyć ponad taflę wody nawet na 12 metrów. Robin van Lonkhuijsen/EPA / PAP
Jest jednoosobowy, elektryczny pojazd, który nadaje się na dziurawe chodniki i przypadkowe krawężniki polskich miast. To daleki technologiczny krewny Segwaya.
Segway został przejęty w ubiegłym roku przez chiński koncern Ninebot.materiały prasowe Segway został przejęty w ubiegłym roku przez chiński koncern Ninebot.
Ninebot, czyli produkt Chińczyków, którzy najpierw naśladowali Segwaya, a wreszcie kupili tę firmę.materiały prasowe Ninebot, czyli produkt Chińczyków, którzy najpierw naśladowali Segwaya, a wreszcie kupili tę firmę.
Solowheel sprawdzi się jako miejski środek transportu. Solowheel sprawdzi się jako miejski środek transportu.

Wczesną wiosną w Lęborku pijany mężczyzna kopnął i uszkodził przejeżdżającego obok Segwaya – elektryczny pojazd, którym w zamyśle mieli poruszać się piesi po chodniku. Zamroczony alkoholem wyrządził szkodę oszacowaną na około 2 tys. zł, a sprawą zajęła się policja. Motywacja napastnika była pewnie dużo prostsza niż sprowokowanie konfliktu człowieka z maszyną, choć właściwie w takim wypadku mieszkaniec Lęborka mógłby mieć nad automatem przewagę. W klasztorze Szaolin uczą w końcu tysiącletniej techniki kung-fu „pijany mistrz” – Zui Quan, stawiającej na tylko pozorną ospałość, a w istocie zwinność, płynność i nieprzewidywalność ruchów.

Segwaye i bez pijanych mistrzów rzadko trafiają na polskie chodniki, podobnie jak inne jednoosobowe pojazdy elektryczne. Przeszkody nie są raczej techniczne, ale społeczne: wysoka cena za dobrej jakości sprzęt, nieunormowana sytuacja prawna takich maszyn w przestrzeni publicznej oraz przyzwyczajenie ludzi do poruszania się po mieście na własnych nogach.

Deskolotki

Dean Kamen, twórca Segwaya, już na początku XXI w. chciał przekonać ludzi, żeby zrezygnowali z chodzenia i jeżdżenia samochodem i zaczęli się przemieszczać na futurystycznym skuterze. Dzisiaj, zgodnie z jego wyobrażeniem, wszyscy mielibyśmy już jeździć na segwayach, stawać na parkingu na platformie zawieszonej między dwoma kołami i jechać, łapiąc za opatentowaną rączkę. Mobilna rewolucja się nie udała, bo Kamen na początku nie wziął choćby pod uwagę, że część państw, w których sprzedawał swój skuter przyszłości, uzna, że wymaga on tablicy rejestracyjnej, a część w ogóle zakaże jazdy po ulicach. Pierwsi użytkownicy w Ameryce czuli się za to skrępowani, bo piesi idący chodnikiem widzieli w nich obywateli leniwych.

Ludzie od dawna próbowali montować silniki do hulajnóg, rolek, deskorolek. Większość to były wynalazki na własny użytek, konfiskowane czasem przez policję. Jednak 100 mln dol., które kosztowało zaprojektowanie i wprowadzenie Segwaya na taśmę produkcyjną, przyczyniło się do powstania cudu techniki wyposażonego na przykład w bardzo dobrą stabilizację żyroskopową, która zachowuje równowagę lepiej niż ciało ludzkie. Tym bardziej trzeba oddać szacunek polskim oddolnym próbom skopiowania we własnym zakresie drogiej maszyny, które kończyły się aukcją na Allegro bądź wrzucaniem do sieci instrukcji, jak zbudować Segwaya, z radą: „Z przekładniami zębatymi wykonanymi na laserze, głośność i drżenie były poza granicami akceptowalności”.

Mniej świadomym technicznie polskim konsumentom w sieciówkach z elektroniką sprzedawane są za kilkaset złotych nieopatentowane, tanie hoverboardy – elektryczne deskorolki bądź deskolotki, których baterie mogą wybuchnąć w czasie używania sprzętu bądź zapłonąć samoistnie. Dzieje się tak, bo hoverboard – wprowadzony na rynek ledwie w zeszłym roku – nie poszedł w ślady Segwaya, opatentowanego i produkowanego przez jedną firmę – Segway Inc. Amerykański wynalazca i właściciel patentu hoverboarda – Shane Chen – zdążył wypuścić tylko kilka tysięcy droższych, bezpiecznych urządzeń, zanim ruszyła masowa, niekontrolowana produkcja w Chinach. Zainteresowanie hoverboardem na świecie okazało się ogromne, patent przestał mieć znaczenie, a Chenowi to nawet szczególnie nie przeszkadza – nie uważa hoverboarda za wynalazek, który zmieni sposób poruszania się ludzi po mieście.

Deskolotki kupowane w Polsce – oprócz braku pewności, czy produkt jest bezpieczny – przynoszą jeszcze problemy konstrukcyjne. Na nierównym chodniku się na nich nie pojeździ, nawet wjazd na niewielki krawężnik jest kłopotliwy, a zahaczenie o trawnik zetnie jadącego z nóg. Dlatego technologii nie widać na ulicach, trafia raczej do mieszkań, biur i hal, a liczbę sprzedanych chińskich urządzeń trudno zweryfikować.

Hoverboard to niejedyny dziś potomek Segwaya. Inne opatentowane wynalazki ukierunkowane są na to, żeby pozwolić człowiekowi polatać. Są wśród nich Flyboardy – deski umożliwiające wyskakiwanie na kilkanaście metrów do góry z wody – czy wreszcie duże drony, które już dziś są w stanie unieść człowieka w powietrze. Jak uregulować cały ten nowy ruch?

Prawo ulicy

Najłatwiej jest z podłączonymi do skuterów wodnych Flyboardami – ich właścicieli obowiązuje po prostu prawo morskie i licencja na skuter. A drony, które mogą unieść człowieka, podlegają pewnie tym samym zasadom prawa lotniczego co duże, niepasażerskie maszyny, konstruowane do celów naukowych czy na potrzeby produkcji filmowej.

Rozwojowi pojazdów do poruszania się po ziemi nie towarzyszą jednak regulacje w Kodeksie drogowym, brakuje wytycznych dla jednoosobowych transporterów. To duży problem dla kierujących Segwayami. Dozwolone na prywatnym terenie maszyny, rozwijające prędkość do 20 km/h, nie mogą wyjeżdżać na drogi publiczne, gdzie mają zastosowanie przepisy o ruchu drogowym. Jednoosobowe pojazdy są traktowane przez policję jako piesi, więc mogą przemierzać chodniki z prędkością idących po nich ludzi. To dobra interpretacja, bo elektryczny transporter nie ma być alternatywą dla samochodów, tylko czymś, co zwiększyłoby nasze możliwości poruszania się po chodniku. Jednak szefowie ochrony dużych, grodzonych polskich parków miejskich nie wpuszczają do środka takich maszyn, tłumacząc to zagrożeniem dla pieszych.

Nowelizacja przepisów i wyjaśnienie kwestii prawnej dotyczącej szybszych od biegnącego człowieka urządzeń leży w interesie służb państwowych. Segway, który działa w Polsce od 2006 r. i nie sprawdził się na razie jako produkt dla klienta indywidualnego, jest wykorzystywany na całym świecie przede wszystkim przez służby działające na zamkniętym terenie, np. pirotechników, ochronę obiektów, celników, wojsko. Komenda Główna Policji ze względu na brak ujęcia Segwayów w przepisach nie może wprowadzić takich pojazdów do służby, a opinia o urządzeniach testowanych z konieczności tylko na chodnikach miejskich nie była zbyt pozytywna. Czy zatem użytkowników transporterów wpuścić na ścieżki rowerowe?

Koła dla każdego

Na polskim chodniku najlepiej odnajdzie się jeszcze inny pojazd elektryczny: jednokołowiec ze stopniami po obu stronach, czyli Solowheel, który Chen (wspomniany wcześniej wynalazca hoverboarda) uważa za swoją najlepszą konstrukcję i najpewniejszą technologię komunikacji przyszłości. Kłopot wynalazcy na razie tkwi w tym, że ludziom, którzy rzucą okiem na owo połączenie Segwaya i monocykla, trudno sobie wyobrazić, jak mieliby na nim utrzymywać równowagę.

W Polsce można dostać urządzenie Airwheel, działające na bardzo podobnej zasadzie. Nauka jazdy na jednym kole zajmuje maksymalnie tydzień. Zaczyna się od jeżdżenia przy ścianie, potem zakłada dla wsparcia po bokach dwa małe kółka. O kłopotach początkujących z użyciem jednokołowców pisał brytyjski krytyk pojazdów Martin Love: „Airwheel nie zatrzymuje się, kiedy z niego spadasz, dopóki się nie przewróci na bok, więc na ulicy ciągle jesteś w strachu. (...) To jakby wyjść na miasto z szatkującą kostki innych pieszych piłą tarczową”.

Po opanowaniu techniki jazdy można już z jednokołowca swobodnie korzystać na ścieżkach nierównych, na trawie, nie obawiać się krawężników i dziur. Ponieważ stopnie zawieszone są dość wysoko, nie trzeba z nich schodzić, by pokonać przeszkody na miejskim chodniku, co zdarza się w przypadku popularniejszego w Polsce i tańszego, niecertyfikowanego hoverboarda.

Jazda na Solowheelu ukazuje, jak ludzie mogą przemieszczać się po miastach przyszłości – ruch będzie płynny, mniej absorbujący. Dodatkowo elektryczny pojazd można będzie w pracy schować pod biurko, bo jest mniejszy niż przypinany na zewnątrz kłódką rower czy parkowany przed budynkiem samochód. Za to po powrocie do domu trzeba naładować baterie litowo-jonowe. Czyli podłączyć sprzęt do zwykłego gniazdka. Ładowany przez dwie godziny Solowheel może potem przejechać 16 km z prędkością maksymalnie 16 km/h.

Konkurencja na rynku zmobilizowała też Segwaya, który został przejęty w ubiegłym roku przez chiński koncern Ninebot. Nowy właściciel wprowadził już na polski rynek oparte na tej samej opatentowanej technologii małe pojazdy Ninebot Segway miniPRO. Wynalazek, który jest polecany jako mobilne urządzenie dla dzieci, może spowodować, że technologia Segwaya powszechniej trafi w końcu na ulice. MiniPRO jest zwinniejszy od podstawowego modelu Segwaya, lżejszy (nie 47, tylko 13 kg), a przede wszystkim tańszy: zamiast 30 tys. kosztuje 4,5 tys. zł. Ładowany przez cztery godziny, będzie mógł przejechać 16 km.

Drobne ruchy

W przypadku małych elektrycznych pojazdów ciekawy jest jednak nietechniczny aspekt badanej przez geografów miejskiej mobilności: jak dzięki takim urządzeniom zmieniają się w mieście relacje między naszym ciałem i otaczającą przestrzenią. „Jadący na deskorolce używa drobnych ruchów ciała, by kontrolować ruch, a mijana przestrzeń ożywa jako mieszanina zakrętów i symetrii” – pisze o nowym spojrzeniu Ian Borden w książce „Skateboarding, Space and the City”.

Sam opis techniki włożonej w te drobne ruchy nie zawierałby w sobie jednak informacji, jak się w chwili poruszania czuliśmy, jak odbieraliśmy większą prędkość, w którym momencie pojawił się ból w mięśniach. Te odczucia pojawiają się też przy używaniu wymagających koordynacji ruchowej Flyboardów: w powietrzu kolana mają być ugięte, sterują stopy. Jeżeli chcemy wzbić się wyżej, przeciągamy palce do góry, jeżeli chcemy zejść, naciskamy piętą i dajemy palce w dół.

Nie należy się jednak nad tym specjalnie zastanawiać. Przyjemny jest w locie lub jeździe moment, gdy ruchy ciała wydają się na tyle wyćwiczone, że nie trzeba ich kontrolować. Ciekawym przykładem jest klip grupy OK GO do piosenki „I Won’t Let You Down”, gdzie kilkadziesiąt filmowanych z dronów osób tańczy w pełnej synchronizacji, siedząc jednocześnie na jednokołowych krzesłach biurowych Hondy, kierowanych ruchem tułowia i barków. Technologia i organizm mogą ze sobą sprawnie współdziałać – ważne, by człowiek aktywnie korzystał też z akceleratora ruchu, jakim są już dla niego inne środki osobistego transportu. W końcu tylko sprawne ciało pomoże uniknąć upadku z Airwheela czy Flyboarda.

Aby zbudować taki skafander ochronny (lepszej sprawności i równowagi), trzeba wzmocnić m.in. mięśnie głębokie: poprzeczny, wielodzielny, dna miednicy, przeponę. Są one odpowiedzialne za stabilizację sylwetki i kontrolę ruchów kończyn dolnych i górnych. Wpływ na utrzymanie równowagi ma również wzrok. Aby się przekonać, w jakim stanie jest obecnie nasze ciało, można przeprowadzić prosty test: stanąć na jednej nodze, zamknąć oczy i przez kilkadziesiąt sekund próbować się nie ruszać (nienawykły człowiek będzie szukał podparcia). Ten test zyskałby pewnie aprobatę mnichów z Szaolin.

Polityka 22.2016 (3061) z dnia 23.05.2016; Ludzie i Style; s. 102
Oryginalny tytuł tekstu: "Ostre koła"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną