Ludzie i style

Wyprawa po ciszę

Przebywanie z samym sobą stało się luksusem

„Często, kiedy chcemy mieć trochę ciszy, jedziemy na wycieczkę do lasu, ale nasze głowy przepełnione są myślami, pomysłami, zmartwieniami”. „Często, kiedy chcemy mieć trochę ciszy, jedziemy na wycieczkę do lasu, ale nasze głowy przepełnione są myślami, pomysłami, zmartwieniami”. RooM RF / Getty Images
Rozmowa z norweskim podróżnikiem i myślicielem Erlingiem Kaggem, autorem przetłumaczonej właśnie na polski książki „Cisza”.
„Wystarczy, że w otoczeniu przyrody zamknę oczy, nagle poprawia mi się węch i słuch, kiedy zasłonię uszy, lepiej widzę”.straga/PantherMedia „Wystarczy, że w otoczeniu przyrody zamknę oczy, nagle poprawia mi się węch i słuch, kiedy zasłonię uszy, lepiej widzę”.
Erling Kaggemateriały prasowe Erling Kagge

Anna Maziuk: – Napisał pan książkę o ciszy, czyli o czym?
Erling Kagge: – O niczym. Przynajmniej według niektórych filozofów i moich dzieci.

Cisza często kojarzy się z samotnością i niezręcznością albo koniecznością podtrzymywania rozmowy przy stole.
Tak, ale również nie o takiej ciszy piszę.

A o jakiej?
Najbardziej interesuje mnie cisza, którą mamy w sobie, taka, która może cię wzbogacić, sprawić, że twoje życie stanie się lepsze. Bo to nie tylko milczenie czy brak dźwięków. Dla mnie ciszą może być prawie wszystko, to żadna konkretna rzecz. Bardzo lubię ten typ ciszy, który odnajduję w lesie czy w górach lub choćby kiedy leżę w łóżku. Innym razem pod prysznicem czy w trakcie mycia naczyń, czyli kiedy nic wielkiego się nie wydarza. Albo kiedy idę piechotą do pracy, wtedy na pół godziny odcinam się od świata. Przed wyjściem cały czas mam zajętą głowę – myślę o przygotowaniu jedzenia, jeśli moje dzieci są akurat u mnie – o obudzeniu ich, zrobieniu kanapek do szkoły. A kiedy idziesz, musisz przede wszystkim stawiać jedną nogę przed drugą.

Radzi pan zostawić wszystkie urządzenia elektroniczne i zaszyć się gdzieś samotnie na co najmniej trzy dni.
Dobrym początkiem jest nawet pięć minut spędzonych w ciszy. Ja co jakiś czas wyjeżdżam do położonej półtorej godziny od Oslo chatki w górach. Nie chcę jednak dawać rad w stylu: „Siedem kroków do ciszy”. Można ją odnaleźć, wspomagając się różnymi technikami. Ja uprawiam jogę, czasem autohipnozę, medytuję. Ale nie potrzebujemy kursu ciszy czy rozluźniania się, żeby zrobić sobie przerwę. Możemy po prostu wyłączyć telefon, usiąść, zamknąć oczy i nic nie mówić, wziąć kilka głębokich oddechów i skierować myśli na coś innego niż zazwyczaj.

Kiedy po raz pierwszy poczuł pan taką ciszę w sobie?
Zawsze ją w sobie miałem, prawdopodobnie w większym stopniu niż większość ludzi, może dlatego, że odkąd byłem dzieckiem, bardzo dużo czasu spędzałem samotnie na łonie przyrody. Oswoiłem się z tym, co w niej miłe i dobre, jak i z tym, co złe. Dlatego poradziłem sobie z samotną wyprawą do bieguna południowego.

Dlaczego zaczął pan podróżować?
Nigdy nie zacząłem ani nie przestałem. Kiedy moje córki były małe, wypatrywały, co kryje się za kolejnym podwyższeniem, wspinały się na krzesła, schody i inne przedmioty, jeszcze zanim zaczęły chodzić. Wszyscy rodzimy się odkrywcami, nikt nie zaczyna poszukiwać, filozofować czy wspinać się – to naturalny stan naszych umysłów. Tylko że społeczeństwo bardzo wcześnie, zanim skończymy trzy, cztery lata, zaczyna to z nas wypierać. Pierwsze przykazanie niemal każdej rodziny brzmi: „Nie rób tego!” albo: „Nie wolno”. Lata szkoły, oczekiwania rodziców i różne wymogi społeczne temperują w nas te pierwotne zapędy, sprawiają, że zaczynamy zachowywać się „w cywilizowany sposób”. Ja miałem to szczęście, że nie utraciłem kontaktu z odkrywcą w sobie.

Jako pierwszy człowiek zdobył pan wszystkie trzy bieguny: północny, południowy i Mount Everest, co panem kierowało?
Wyprawa na biegun północny była po prostu chęcią dotarcia do bieguna. Na wysokie szczyty wspinałem się, odkąd skończyłem siedem, osiem lat. Zdobycie Everestu było dość egocentryczne. Kilkanaście osób odbyło przede mną podobne wyprawy do bieguna północnego, dwie czy trzy do południowego, a ja chciałem być pierwszym, który dotrze do tych trzech miejsc.

Dlaczego to było ważne?
Większość podróżników powie, że nie chodzi o rywalizację. Ale jeśli zdobywasz Everest, czym innym to jest? Ludzie mówią, że robią to dlatego, że jest tam tak pięknie, tylko że widok jest o wiele lepszy z sąsiednich szczytów, z których widać również Everest. Wtedy rzeczywiście w dużej mierze chodziło o wyczyn, ale kiedy byłem w górach w zeszłym tygodniu, nie chodziło o osiągnięcie czegokolwiek, tylko o dobrze spędzony czas i długie wędrówki na nartach biegowych.

Co było najtrudniejsze w wyprawie na biegun północny?
Wstawanie około 6–7 rano przy 50-stopniowym mrozie, 30-godzinnej dobie i wizji 22-godzinnej aktywności. Szliśmy codziennie przez jakieś 17–18 godzin, przez kolejne 3–4 musieliśmy przygotować jedzenie i miejsce do spania, sprawdzić sprzęt.

Wyzwaniem okazało się też to, aby zacząć mówić po 50 dniach milczenia, które spędził pan samotnie, podróżując do bieguna południowego?
Rzeczywiście, powrót do mówienia okazał się trudniejszy niż ranne wstawanie w te wszystkie dni. Ale podobnie jest, kiedy przemierzasz oceany, nawet w towarzystwie innych ludzi, bo po pewnym czasie nie ma już tylu tematów do rozmów. Na łodzi jest spokojnie, a kiedy docierasz do lądu, idziecie do baru świętować, tymczasem powrót do normalności zajmuje kilka dni. Kiedy miną, mówienie znów sprawia przyjemność.

Dlaczego potrzebujemy tak ekstremalnych przeżyć jak podróże na krańce świata, żeby ponownie zacząć doceniać małe rzeczy?
Dzisiejsze społeczeństwa zbudowane są na przekonaniu, że trzeba brać duże kęsy wszystkiego. Celem wielu ludzi jest posiadanie dużego majątku. Problem w tym, że jeśli wszystkiego masz dużo, przestajesz się czymkolwiek cieszyć. Dopiero kiedy nie masz wielu opcji, zaczynasz doceniać codzienne detale.

To co konkretnie sprawiało panu radość podczas takich wypraw?
Przede wszystkim ogrzanie się po tym, jak zmarzłem. To chyba jedno z najprzyjemniejszych uczuć na ziemi. Nie lubię marznąć, choć myślę, że to bardzo zdrowe. Fantastycznym uczuciem jest posilenie się, kiedy długo czułeś głód i fizyczne wyczerpanie, albo kiedy udaje ci się osiągnąć coś, co sobie zamierzyłeś. Chodzi o to, żeby poczuć różnicę.

W zachodnich, zamożnych społeczeństwach prawie nam się nie zdarza być naprawdę głodnym czy zmarzniętym.
Myślę, że dlatego tak popularne są teraz robienie na drutach, warzenie piwa czy rąbanie drewna. Te czynności opierają się na tym samym mechanizmie – potrzebie wycofania się ze społeczeństwa, pobycia przez jakiś czas tylko ze sobą. Chodzi o coś autentycznego i pierwotnego. Ważny jest też element dobrej wymówki do bycia samemu, jaką dają takie zajęcia, przebywanie z samym sobą stało się luksusem. Rezultaty, kiedy zrobisz sweter, są bardzo namacalne. Możesz go zatrzymać albo komuś podarować, wiadomo jednak, że będzie ogrzewał właściciela. Mimo że rzadko mamy możliwość poczucia tych rzeczy, większość ludzi na świecie czuje się szczęśliwa.

Naprawdę?
Tak wynika z mojego doświadczenia. Spróbujmy: jeden oznacza „strasznie”, dziesięć – bezgraniczne szczęście. Na ile w skali od jednego do dziesięciu jest pani szczęśliwa?

Dziewięć, no może osiem, ale to dla mnie stosunkowo nowy stan.
Większość ludzi mówi „siedem”, a po kilku sekundach dodaje: „Czasami osiem”. Nikt nie dosięga dziesięciu, bo to za wiele, nie można być aż tak szczęśliwym. Zadawałem to pytanie przez wiele lat podczas moich podróży. John Stuart Mill w XIX w. powiedział: „Zapytaj siebie, czy jesteś szczęśliwy, a poczujesz się nieszczęśliwy”. Każdy z nas ma jakieś niezagojone rany, niepoukładane sprawy i kiedy zaczynamy rozmyślać, one dochodzą do głosu. Ale w momencie, w którym pada pytanie, czujemy się szczęśliwi. Niedawno zrobiono badanie z udziałem prostytutek, większość z nich mówiła, że są siódemkami.

A pan?
Osiem, siedem.

Dlaczego przestał pan tak intensywnie podróżować?
Przez jakieś dziesięć lat niemal ciągle byłem w podróży. Nagle poczułem, że chcę zrobić coś innego. Wyjechałem do Cambridge, skończyłem tam trzy semestry filozofii. To była przyjemna przerwa od życia. Potem urodziła się moja pierwsza córka, żeby utrzymać rodzinę, założyłem własne wydawnictwo. Nawet gdybym mógł, nie chciałbym na przykład iść znowu do bieguna południowego jakąś inną drogą. Teraz skusić mnie może tylko jakiś wyjątkowo ciekawy pomysł.

Jak wędrówka podziemnymi kanałami Nowego Jorku?
Tak. Mój przyjaciel schodził tam co niedziela, żeby pomagać bezdomnym – zadbać o ich toaletę, zawieźć do szpitala. Jest psychiatrą, wiedział więc, jak z takimi ludźmi postępować. Bardzo mnie zaciekawił ten niewidoczny dla Google Earth świat pod asfaltem, o którym opowiadał. Kiedy zacząłem myśleć o przekroczeniu Manhattanu podziemnym tunelem metra, poznałem miejskiego eksploratora Steve’a Duncana, który zaproponował, żebyśmy w ten sposób przemierzyli całe miasto. Tunele nie są ze sobą połączone, musieliśmy więc co jakiś czas wychodzić na powierzchnię, żeby kawałek dalej znów zejść pod ziemię. Zajęło to pięć dni.

Nie przeszkadzało panu, że wokół pływają odchody? W nowojorskim systemie kanalizacji ścieki poruszają się dzięki sile grawitacji, bez pomp.
Nie, mieliśmy na sobie specjalne stroje ochronne, po kilku dniach i tak byliśmy bardzo brudni, pachnieliśmy jak mieszkający tam ludzie, ale do zapachu można się przyzwyczaić. To była przygoda, bo wiedziałem, że spędzę tam parę dni, potem jednak wezmę prysznic i wrócę do domu.

Wróćmy jeszcze do ciszy. Dlaczego tak bardzo się jej boimy?
Boimy się nieznanego. Myślę, że unikaliśmy jej również 100 czy nawet 300 lat temu. Dziś jest to po prostu bardziej ekstremalne, żyjemy w epoce hałasu. Filozof i teoretyk nudy Blaise Pascal już w XVII w. pisał, że całe nieszczęście ludzi bierze się stąd, że nie umieją „pozostać w spokoju i w izbie”. Przebywanie w samotności i milczeniu jest egzystencjalnym wyzwaniem, a dyskomfort z tym związany nie pojawił się wraz z telewizją czy później internetem albo smartfonami. Niepokój jest naszym naturalnym stanem, to dlatego stale wymyślamy nowe zajęcia – seriale, gry komputerowe, portale społecznościowe, które odciągną naszą uwagę od nas samych.

Dlaczego poczucie ciszy jest tak trudne?
Bo normalnym stanem naszego mózgu jest też chaos. Często, kiedy chcemy mieć trochę ciszy, jedziemy na wycieczkę do lasu czy innego spokojnego miejsca, ale nasze głowy przepełnione są myślami, pomysłami, zmartwieniami. Wszystko to niepotrzebny hałas. Siedzisz sobie więc w tej dosłownej ciszy, a mimo to czujesz, jakby twoja głowa miała za chwilę eksplodować. Ten stan wymaga po prostu przeczekania i koncentracji, pobycia w ciszy 5, 10 minut, w pewnym momencie twoje myśli zaczną się wyciszać. Ale wówczas spotkasz siebie, a to może być niekomfortowe i skomplikowane, dlatego wielu ludzi się na to nie decyduje. Przyjemniej jest pograć w jakąś grę, obejrzeć coś w telewizji albo spotkać się z kumplem.

Wspomina pan o badaniu, w którym ludzie wolą doznać łagodnego elektrowstrząsu, żeby tylko uniknąć ponownego siedzenia w ciszy!
Badani podobno odczuwali przykrość, gdy przez 6 do 15 minut przebywali samotnie w pomieszczeniu bez muzyki, dostępu do smartfona, czegoś do czytania czy pisania. Wyniki były takie same zarówno u 18-, jak i u 70-latków. Mniej więcej połowa wcisnęła guzik wywołujący rażenie prądem, jeden z uczestników nacisnął go aż 190 razy! Wolimy zrobić coś, cokolwiek, niż nie robić nic.

Jak długo musimy być cicho, żeby usłyszeć to, czego zazwyczaj nie słyszymy?
Spójrzmy na odwrotną sytuację – jak łatwo przestajemy słyszeć otaczające nas dźwięki? Weźmy kawiarnię, w której siedzimy. Jest tu tak głośno, że przez pierwsze kilka minut głowa mi pękała, ale po jakimś czasie przestałem to słyszeć. Więcej niż zwykle można usłyszeć już podczas spaceru przez las, szczególnie kiedy jesteś sam. Jeśli masz towarzystwo, spróbujcie przez jakiś czas nie rozmawiać. Zobaczcie, co się stanie.

Moglibyśmy pomilczeć na próbę podczas tego spotkania, ale w gazecie trzeba by później wydrukować trzy puste strony...
Coś takiego zrobiła artystka Marina Abramović. W 2010 r. spędziła w nowojorskim MoMA 736 i pół godziny. W tym czasie spojrzała w oczy 1545 odwiedzającym, choć nie padło ani jedno słowo. Pracę zatytułowała „The Artist is Present” (Artystka jest obecna). Podobno przez pierwsze dni spędzone w muzeum słyszała te same dźwięki, jakie wszyscy słyszą w budynku pełnym przemieszczających się powoli i rozmawiających ściszonymi głosami ludzi. Po kilku dniach zaczęły do niej docierać odgłosy przejeżdżających obok budynku samochodów, a po kilku tygodniach wyłapywała również ciche stuknięcia, kiedy auta przejeżdżały po pokrywie studzienek. Ja nigdy, będąc w MoMA, nie usłyszałem podobnych hałasów. Ale znam ten stan, kiedy poszczególne zmysły się wyostrzają. Wystarczy, że w otoczeniu przyrody zamknę oczy, nagle poprawia mi się węch i słuch, kiedy zasłonię uszy, lepiej widzę.

Dużo pan pisze o muzyce. Czy jest dla pana tak samo ważna jak sztuki plastyczne?
Nie aż tak. Mógłbym napisać coś o filmie, ale wówczas musiałbym opierać się na dość oklepanych tytułach, m.in. z twórczości Kubricka, a to mi się wydało zbyt oczywiste. Zamiast tego wybrałem Beethovena, który przecież zupełnie ogłuchł. On często używał pauz między frazami utworu. Dowiedziono, że te odstępy generują intensywną i pozytywną aktywność mózgową.

Cisza w muzyce rzeczywiście nie jest czymś oczywistym.
Szczególnie w przypadku współczesnych superhitów. Większość dzisiejszych twórców nie rozumie, że cisza napędza muzykę, dlatego też nigdy nie osiągają sukcesu. Jeśli chcesz wzmocnić wydźwięk czegoś, musisz użyć pauzy. Obama ma tak dobre przemówienia, bo bardzo efektywnie używa ciszy. Korzystają z niej również didżeje.

O czym będzie kolejna pana książka?
O chodzeniu.

A co się zmienia, kiedy zaczynamy chodzić?
Możemy doświadczyć ciszy (śmiech). Chodzenie, tak jak wszystkie najlepsze rzeczy w życiu, nic nie kosztuje. Jest zdrowe, wzbogacające, praktyczne i bezpieczne. Każdy może to robić, jest więc bardzo demokratyczne. Ludzie przestają chodzić, choćby politycy, którzy jeżdżą wielkimi czarnymi samochodami. To bezpieczne i wygodne, ale kosztem jest utrata kontaktu z ludźmi i przegrane wybory.

Mówi pan, że lubi sobie utrudniać życie.
Jeśli mamy wybór pomiędzy A i B, i wiemy, że pierwsza opcja jest dla nas lepsza, mimo wszystko wybierzemy łatwiejszą opcję B. Najłatwiejszym wariantem jest hałas, cisza jest o wiele trudniejsza. To smutne, bo każdy ma szansę wieść pełne, niezwykłe życie, a większość ją marnuje. Myślą: „Chcemy być szczęśliwi”, i wybierają to, co jest najprostsze, żeby się nie namęczyć i szybko zrelaksować.

Można to zmienić?
Tak, to wcale nie wymaga wywrócenia życia do góry nogami. Nie trzeba od razu rzucać pracy i zmieniać wszystkiego. Chodzi raczej o upraszczanie i odejmowanie. O dotarcie do swojej własnej ciszy. Ja, żeby to zrozumieć, musiałem co prawda daleko zajść na własnych nogach, ale dzięki temu wiem, że ciszę można znaleźć wszędzie.

rozmawiała Anna Maziuk

***

Erling Kagge (ur. 1963 r.) – norweski podróżnik, prawnik, kolekcjoner sztuki, od ponad 20 lat prowadzi własne wydawnictwo Kagge Forlag. Studiował filozofię w Cambridge. Jako pierwszy człowiek na świecie doszedł samotnie na biegun południowy i jako pierwszy ukończył „wyzwanie trzech biegunów”: północnego, południowego oraz Mount Everestu.

Polityka 20.2017 (3110) z dnia 16.05.2017; Ludzie i Style; s. 86
Oryginalny tytuł tekstu: "Wyprawa po ciszę"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną