Ludzie i style

Barierkowicze. Jak to zrobić, żeby załapać się na koncercie na pierwszy rząd

Na koncertach liczy się tylko pierwszy rząd. Na koncertach liczy się tylko pierwszy rząd. Cody Aulidge / Unsplash
Nie wystarczy wielogodzinne koczowanie pod stadionem i szybkie nogi. Żeby zdobyć pierwszy rząd na koncercie legendarnego zespołu, potrzebna jest strategia. To dzięki niej zyskujesz decydujące sekundy.

Z pierwszego rzędu wcale nie widać najlepiej. Przeciwnie – na koncercie stadionowym to jedno z gorszych miejsc na płycie. Scena znajduje się na wysokości ponad dwóch metrów od ziemi, więc sporego fragmentu tego, co się na niej dzieje, zwłaszcza w tyle, po prostu nie widzisz. Przy okazji masz gwarantowane, że od ciągłego zadzierania głowy do góry rozboli cię kark, a metalowe barierki porządnie „wymasują” ci żebra.

Zatem lans, idealny temat na wrzucone na fejsa selfie? A może nadzieja na to, że przybiję piątkę z wokalistą? Nic z tych rzeczy. Dla szpanerskiego zdjęcia nie czekałbym w piątek, 21 lipca, kilkunastu godzin pod PGE Narodowym, a Dave Gahan z Depeche Mode bardzo rzadko przybija piątki z publicznością.

Chodzi o komfort czekania i oglądania koncertu. Gdy z tyłu napiera na ciebie kilkanaście tysięcy ludzi, możesz się zaprzeć o barierki i złapać powietrze, którego nie ogrzały spocone ciała stojących przed tobą fanów. Nie wyrośnie ci też przed nosem żaden wymachujący rękoma dryblas.

Są jeszcze emocje towarzyszące walce o barierki, która ma w sobie coś ze sportu ekstremalnego. Gdy raz tego spróbujesz, ciężko przestać.

Dziewięć miesięcy wcześniej

Walka o pierwszy rząd zaczyna się od bitwy o bilety. Pod płaszczykiem „gratki dla prawdziwych fanów” organizatorzy koncertów od kilku lat sprzedają miejsca w specjalnie wydzielonej strefie pod sceną – „Golden Circle”. Kasują za to kilkadziesiąt złotych ekstra od biletu. Kolejne kilkadziesiąt złotych kosztuje dopisek „Early Entrance” (EE). Posiadacze tych wejściówek wchodzą trochę wcześniej niż reszta. Jeśli chcesz stać w pierwszym rzędzie, nie masz wyjścia – dopłacasz.

Nigdy nie wiadomo, jak duża jest pula biletów EE. Zapewne niewielka, dlatego trzeba o nie powalczyć. Dzień przed rozpoczęciem sprzedaży tak ustawiam sobie pracę, aby w następny poranek mieć swobodę koczowania przed komputerem. Sprzedaż rusza planowo o godz. 10, ale do serwisu loguję się już po godz. 8 i co kwadrans sprawdzam, czy aby nie wystartowała wcześniej. Od godz. 9.30 stronę odświeżam co kilka minut. Przed godziną „zero” system wpisuje mnie w e-kolejkę. Trochę stresu, ale kupione. Wybieram bilet tradycyjny, kartonikowy. W poprzednich latach widziałem, że drukowane w domu wejściówki łatwo się mną lub zamakają, przez co ciężko je zeskanować przy wejściu. Tracisz wtedy cenne sekundy, o ile nie minuty.

Miesiąc wcześniej

Od lat w miarę regularnie biegam, bynajmniej nie z myślą o koncertach. To daje jednak przewagę po otwarciu bram, gdy odległość do sceny wynosi kilkaset metrów, które trzeba pokonać w sprinterskim tempie. Miesiąc wcześniej modyfikuję nieco rytm treningu i biegam interwałami, ze sporym przyspieszeniem tempa na długości pół kilometra.

Dzień wcześniej

Po pierwsze, poszczę. Ograniczam ilość jedzenia i unikam wszystkiego, czego trawienie może się przeciągnąć lub spowodować rozstrój żołądka. Fast foody, smażone mięso, słodycze, chipsy, gazowane napoje idą na bok. Wieczorem czarna kawa, najlepiej czyszcząca układ pokarmowy.

Po drugie, sprawdzam prognozę pogody. Zapowiadają upał, ponad 30 stopni, ale z możliwością opadów, nawet gwałtownych.

Po trzecie, przygotowuję ubranie. Żadnych kapturów, kołnierzyków i spodni z głębokimi kieszeniami. Stracę kilka sekund, jeśli ochrona zacznie je przeszukiwać. Wybieram biały podkoszulek, do którego nie będą się przylepiać parzące promienie słońca, oraz krótkie spodenki, w których łatwiej biegać. I najwygodniejsze buty, jakie mam – przyczepne tenisówki, bo w nich będę najszybciej przebierał nogami, nawet po mokrej nawierzchni. A na głowę koniecznie czapka z daszkiem. Z wyglądu raczej kiepski ze mnie będzie fan Depeche Mode, bardziej turysta, ale nie to się liczy.

Po czwarte, prowiant. Jak nic nie zjesz, to wreszcie padniesz (sprawdzone!). Dobre są batony lub chałwa, ale w zapowiadanym upale nieuchronnie zamienią się w papkę. Wybieram rogaliki z nadzieniem. Do picia – niegazowana woda i napój izotoniczny. Nic w termosach, które byłoby żal wyrzucić do kosza.

Po piąte, pakowanie. Do przewieszanej przez ramię saszetki pakuję tylko to, co niezbędne: bilet, telefon, trochę gotówki i dowód osobisty bez portfela, okulary przeciwsłoneczne, przeciwdeszczową pelerynę, chusteczki higieniczne, niewielki żel do mycia rąk i małą tubkę kremu z filtrem (faktor 50). Do siedzenia – gąbka, do leżenia – koc termiczny, który w sytuacji awaryjnej może się przydać w inny sposób.

Piątek, 21 lipca, po godz. 4.00

Droga pod stadion to jeden z najbardziej stresujących momentów. Przez cały czas zastanawiam się, ile osób już pod nim czeka. Zakładam, że o tej porze maksymalnie 10. W takim wypadku tylko wielki pech jest w stanie odebrać nam upragnione miejsce. Nam, bo na koncert wybieramy się w trójkę, z bratem i bratową – ekipa sprawdzona w boju o pierwszy rząd, który zdobywaliśmy razem już osiem razy.

45 osób przed nami. Najwytrwalszy fan podobno koczuje tu od wczoraj, od południa. Kilka osób od popołudnia, a kolejne kilka od wieczora. Reszta dołączyła bladym świtem. Stworzyła się nawet lista kolejkowa. Dwie dbające o jej przestrzeganie fanki wpisują na nią imię i nazwisko, a na ręce malują markerem numer. Ja mam 49. Niemiłe zaskoczenie, ale nie można stracić ziemnej krwi. Od razu przeliczam sobie metraż barierek. Nie znam dokładnych wymiarów sceny, ale szacuję, że barierka frontowa ma dwadzieścia kilka metrów długości, do tego barierka dookoła wybiegu (jakieś 50 metrów) i boczny fragment sceny po drugiej jego stronie. Wychodzi mniej więcej 100 metrów. Szerokość ściśniętej osoby to niecały metr, więc cały czas jest dobrze. Podejrzewam też, że część osób przede mną będzie celować w wybieg, bo tam Dave Gahan czy Martin Gore znajdują się najbliżej publiczności. Odpada więc kilku, może kilkunastu fanów. Szanse na upatrzone miejsce na środku sceny rosną.

.Dawid Iwaniec/Polityka.

Godz. 7.00

O ile dobrze słyszałem, ma na imię Rafał i jest kierownikiem odcinka. To on wraz z ekipą ochroniarzy odpowiadał będzie za wpuszczanie sektora „Early Entrance”. Swój chłop. Mówi, że bardzo szanuje, że czekamy tu od tak wczesnej pory i choć fanowska lista formalnie nie ma dla niego znaczenia, zrobi wszystko, aby pomóc ją respektować. Sporo zależeć będzie jednak od naszej samodyscypliny. Kierownik co jakiś czas będzie do nas wychodził, aby przekazać najświeższe informacje. Nie krzyczy na całe gardło, dlatego za każdym razem ktoś z naszej trójki musi podejść w miejsce, gdzie stoi. Nic z tego, co mówi, nie może nam umknąć.

Godz. 8.00

Do strefy przed sześcioma prowadzącymi na stadion bramkami ochrona wpuszcza pierwsze 46 osób. Fani sami ustawiają się tam w sześć rzędów. Z naszej trójki łapie się tylko bratowa. My zostajemy zaraz za taśmą. Tu także ustawiamy się w sześć rzędów, bez awantur i pretensji. Najgorsze, co możesz zrobić, to wyjść na pieniacza i zrazić do siebie współczekających, a zwłaszcza ochronę.

.Dawid Iwaniec/Polityka.

Trzeba jak najszybciej zawrzeć znajomość z osobami znajdującymi się najbliżej nas. Jako introwertyk mam trochę pod górkę, ale w tej sytuacji tematów nie brakuje – każdy z nas ma za sobą jakieś koncertowe doświadczenie, oczekiwania dotyczące listy utworów, które zagrają, czy przemyślenia na temat dyskografii. Opowiadamy więc o tym, zacieśniając kolejkowy sojusz, dzięki któremu będziemy pilnować sobie nawzajem miejsca, gdy ktoś będzie chciał na przykład skorzystać z toalety, i wspólnie spacyfikujemy wszelkie próby wpychania się w kolejkę.

Godz. 9.00

Słońce zaczyna przypiekać w kark, ręce i nogi. Przydaje się krem z filtrem.

Godz. 10.00

Kryzys jest nieuchronny. Opadam z sił, chce mi się spać i zaczynam się zastanawiać, czy nie jestem już na to za stary. W tym momencie dobrze mieć kogoś bliskiego, z kim można pogadać i zapomnieć o podupadającym morale.

Godz. 12.00

Zaczyna padać, na szczęście umiarkowanie. Przydaje się peleryna przeciwdeszczowa.

Godz. 14.00

Tłum gęstnieje. To ostatni moment na wyjście za potrzebą.

Godz. 15.00

Zamieniam się z bratową. Biegam szybciej niż ona, więc jeśli wejdę wcześniej, zyskamy kilka sekund. To masa czasu. Dopadnę barierek, rozłożę się na nich i będę trzymał im miejsce.

Godz. 15.30

Powoli ustawiamy się w korytarzach do bramek. Taksuję osoby przede mną. Chłopak czy dziewczyna? Dziewczyny biegają jednak trochę wolniej. Ile ważą? Osoby z nadwagą powinienem wyprzedzić. Jak są ubrane, jakie mają buty? Nigdy nie zrozumiem czekających godzinami fanów, którzy ubierają skórzane depeszowe kurtki i wzuwają ciężkie buty, osłabiając swoje szanse na zdobycie pierwszego rzędu. Ale tym lepiej dla mnie.

Wychodzi mi, że mam szansę przybiec pod scenę w pierwszej dziesiątce.

Godz. 16.00

Wyrzucam do kubła wszystko, co zbędne – gąbkę do siedzenia, koc, mydło i krem. Jeśli schowam je do torby, ochrona może ją przeszukiwać znacznie dłużej. Płaszcz mam na sobie, bo od kilku godzin pada. Zostało mi trochę wody. Można ją wnieść, ale butelka musi być bez korka. Z wodą wbiegnie więc bratowa i brat, mnie nic nie może spowalniać.

Godz. 16.15

Rozglądam się dookoła. Wszyscy zapomnieli już o sojuszach. Teraz każdy liczy już tylko na siebie.

Otwieram wszystkie kieszenie saszetki, będzie szybciej. Ściągam czapkę z daszkiem i wraz z telefonem biorę ją do jednej ręki, a w drugą chwytam bilet. To kolejne ułamki sekund.

.Dawid Iwaniec/Polityka.

Godz. 16.30

Gaz, gaz, gaz! Zgodnie z założeniem mijam kolejne osoby. Na płycie stadionu jest mokro i ślisko. Rozstawieni co kilkanaście metrów ochroniarze starają się wyhamować galopujących, bijących życiowe rekordy szybkości fanów. Krzyczą: „Nie biegamy!” lub „Wolniej!”. Mam wrażenie, że jeśli nie wykonam ich poleceń, są gotowi mnie chwycić, dlatego zwalniam tuż przed nimi do truchtu, byle się nie zatrzymać, bo start z chodu trwa o wiele dłużej niż z wolnego biegu, a gdy zdejmują ze mnie wzrok i wlepiają go w kolejnego sprintera, przyspieszam, ile sił.

Pod scenę przybiegam w pierwszej piątce. Przede mną idealne miejsce, na wprost Dave′a Gahana, barierkowy święty Graal dla zdecydowanej większości koczowników. Odwracam się i sprawdzam, gdzie reszta ekipy. Ani brata, ani bratowej. Centralnie na mnie grzeje natomiast kilka osób, raczej rosłych i silnych. Nie ma szans, nie utrzymam im miejsca, ci nadbiegający rozszarpią je w mig. Przesuwam się kilka metrów w lewo, to nadal dobre miejsce, a na razie jest tam pusto, więc zyskuję czas. Opieram klatę na barierce i rozkładam szeroko ręce. Po chwili dobiega brat i wspólnie trzymamy miejsce między nami dla bratowej. Nie jest lekko, bo fani obsiadają barierkę jak posłowie prawicy pierwsze ławki w kościele.

Jest bratowa! W ostatniej chwili wciska się między nas i w trójkę odpieramy próby wrycia się do pierwszego, szczelnie upchanego już rzędu.

Do 20.45 tych prób będzie sporo, różnych: raz jakiś podlany alkoholem osiłek spróbuje utorować sobie drogę, a innym razem ktoś tłumaczył będzie, że on dosłownie na chwilkę chciałby do pierwszego rzędu, tylko zerknąć i zrobić zdjęcie.

Godz. 19.00

Gdy nogi powoli zamieniają się w kłody, miejsce w pierwszym rzędzie jest bezcenne. Opieram ciężar ciała na metalowej rurze i odciążam dolną część ciała. Albo staję na palcach.

Godz. 20.45

Gdy gasną światła i milknie rozgrzewająca publiczność muzyka, rój fanów pod sceną zrywa się, naciskając na pierwszy rząd. Każdy chce być o te kilka centymetrów bliżej. Chwytam za barierkę i odpieram ostatnią już próbę wyrugowania mnie spod sceny.

Po pierwszych utworach wycofuje się część osób stojących w dalszych rzędach. Nie wytrzymują ścisku i gorąca. Z pierwszego rzędu nie wypada nikt.

.Dawid Iwaniec/Polityka.

Po godz. 23.00

Depeche Mode kończą występ. Stojący w cieniu Gahana Martin Gore, który w czasie koncertu znajdował się na mojej wysokości, podchodzi do krawędzi sceny i rzuca w publiczność kostkę do gitary. Piórko trafia do mnie, taki bonus, który mógł się wydarzyć tylko w pierwszym rzędzie.

Dzień później

Jestem ochrypnięty, przygłuchy, bolą mnie nogi, żebra i kark. Nigdy więcej, powtarzam sobie. Przez tydzień trwam w tym postanowieniu, a potem patrzę na leżący w szufladzie bilet na lutowy koncert w Łodzi. Ma dopisek „Early Entrance”. Chciałem go sprzedać, ale chyba jeszcze chwilę z tym poczekam.

Pamiątkowa kostkaDawid Iwaniec/PolitykaPamiątkowa kostka
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną