Ludzie i style

Czat na fart

Czat na fart. Marcin Matuszewski, odkrywca piłkarskich gwiazd

Marcin Matuszewski, menedżer piłkarski oraz rapowy freestylowiec Marcin Matuszewski, menedżer piłkarski oraz rapowy freestylowiec Albert Zawada / Agencja Gazeta
Rozmowa z Marcinem Matuszewskim, piłkarskim pośrednikiem transakcyjnym i poszukiwaczem piłkarzy nieodkrytych oraz muzykiem hiphopowym.
„Fascynację futbolem zaszczepił mi tata”.Albert Zawada/Agencja Gazeta „Fascynację futbolem zaszczepił mi tata”.

Marcin Piątek: – Hiszpan Igor Angulo robi furorę w Ekstraklasie. W czterech meczach strzelił dla Górnika Zabrze siedem goli. To twoje odkrycie.
Marcin Matuszewski: – Od lat przeglądam internet, szukając u piłkarzy regularności wykluczającej przypadek. Tak właśnie trafiłem na Igora. W ostatnich 150 meczach przed przyjściem do Górnika strzelił 57 goli i dorzucił 10 asyst – w Hiszpanii, w Grecji i na Cyprze. Zdobyłem jego telefon, zadzwoniłem. Okazało się, że nie jest związany z żadnym menedżerem. Zaproponowałem, żeby mi zaufał, jeśli chodzi o zaaranżowanie kontraktu w Polsce.

Jak go przekonałeś? Pieniędzmi?
Wydaje mi się, że w Grecji wciąż płacą lepiej niż u nas. Ale na pewno mniej terminowo. W Polsce zaległości wobec piłkarzy grożą nieotrzymaniem licencji. Szczegóły negocjacji wolałbym jednak zachować dla siebie. Gdy kucharz dostaje pierwszą gwiazdkę Michelina, to nie chwali się recepturami (śmiech).

Angulo rok temu miał 33 lata. W klubach pewnie mówili: emerytom dziękujemy.
Z klubami Ekstraklasy w sprawie Igora rozmawiał Michał Karpiński, zaprzyjaźniony agent z Wrocławia. Razem z moim wspólnikiem Remkiem Lembowiczem uznaliśmy, że ma on lepsze kontakty na najwyższym poziomie. Odzew był mizerny – a jeśli już, to faktycznie odmawiano z powodu wieku. Tymczasem na drugim poziomie, gdzie rozmawialiśmy bezpośrednio, prezes Sarnowski z Górnika Zabrze dał „zielone światło” – i jakoś to poszło. Chyba nie żałuje, bo Angulo został królem strzelców 1. Ligi i pomógł Górnikowi w awansie do Ekstraklasy.

Którym ogniwem w łańcuchu pośredników właściwie jesteś?
Przejście Angulo do Górnika zaaranżowaliśmy samodzielnie. Dwa lata temu profesja agenta zawodników – nazywanego dziś pośrednikiem transakcyjnym – została uwolniona przez FIFA. Wiele transakcji i tak aranżowali ludzie bez licencji, dopiero w finalnej fazie „podpierający się” licencjonowanym agentem. Wcześniej, aby zostać agentem, trzeba było zdać skomplikowany egzamin z prawa piłkarskiego. Kilkukrotnie się przygotowywałem, ale wpisowe kosztowało około 5 tys. zł – dla mnie majątek. Brakowało mi determinacji i wiary w siebie, żeby wziąć się za piłkę na poważnie.

Skąd u ciebie zainteresowanie tym światem?
Fascynację futbolem zaszczepił mi tata. W liceum stałem się fanem serii gier komputerowych „Football Manager”. Polegają one na wirtualnym prowadzeniu zespołu w relatywnie dobrze oddanej rzeczywistości. Kompletujesz skład, rozgrywasz mecze. Wprowadzasz zespół z angielskiej piątej ligi do Premiership, czujesz się ojcem sukcesu. Wciągająca rzecz. Najbardziej kręciło mnie wynajdowanie piłkarzy „za grosze”, których później można sprzedać z dużym zyskiem. Kiedyś baza „Football Managera” była największym na świecie zbiorem skwantyfikowanych danych o piłkarzach. W przeciwieństwie do dzierżącej dziś to miano bazy InStat, była trochę skrzywiona subiektywizmem twórców „pompujących” ulubionych zawodników – ale i tak dawała pojęcie na temat potencjału i charakterystyki piłkarzy z drugiego końca świata.

I ze świata wirtualnego wszedłeś w realny?
Intrygowały mnie mechanizmy rynku transferowego. Miałem wrażenie, że jest zupełnie nieprzewidywalny i chaotyczny, a chciałem w nim odnaleźć jakąś logikę. To był czas wielkich zmian wynikających z wprowadzenia tzw. prawa Bosmana, gdy piłkarze przestawali być niewolnikami klubów i po wygaśnięciu kontraktu sami decydowali, co zrobić ze swoją przyszłością. Informacja to czynnik produkcji taki sam jak kapitał. Inwestując w pozyskanie i analizę informacji, można zaoszczędzić twardą gotówkę. Miałem wrażenie, że na takie usługi będzie popyt, bo transfery w Polsce bardzo często robione były wówczas na chybił-trafił, zaklepywane przez prezesów przy piątej butelce wódki.

A ty jako alternatywę zaproponowałeś…
Poszukiwanie niskobudżetowych piłkarzy z potencjałem odzwierciedlonym w statystykach. Remek załatwił spotkanie u prezesa Polonii Janusza Romanowskiego, który uznał, że skoro nic go to nie kosztuje, to dlaczego nie skorzystać.

Jeszcze kilkanaście lat temu rynek pośredników był u nas ziemią niczyją. Nic, tylko brać.
Wówczas było u nas kilkunastu zarejestrowanych agentów, a w Anglii około sześciuset. Ale wtedy równolegle zaczynała się krystalizować moja działalność muzyczna, przebiłem się do szerszej świadomości. Trudno było podzielić czas między muzykę, studia, życie i poważne działanie w futbolu. W środowisku piłkarskim byłem 21-letnim gościem znikąd, bez doświadczenia, znajomości i kapitału na rozkręcenie biznesu. Traktowałem to więc przez wiele lat jak hobby, próbę przełożenia na świat realny czegoś, w co bawiłem się przed komputerem.

Twój pierwszy strzał?
W sieci funkcjonowały już pierwsze fora i panele dyskusyjne związane z piłkarskim rynkiem transferowym. Na stronie FIFA były mailowe i telefoniczne namiary na agentów. Swobodnie porozumiewałem się po angielsku, potrafiłem się komunikować w paru innych językach, więc szukałem chętnych do współpracy. I tak trafiłem na Setha Ablade, związanego z austriackim klubem 18-latka z Ghany, brązowego medalistę mistrzostw świata U-17. Przyleciał do Polski na testy na własny koszt, strzelił w sparingu trzy gole, zrobił dobre wrażenie, pomogliśmy klubowi w jego wypożyczeniu. Do wyjściowej jedenastki Polonii na stałe się nie przebił – ale zaliczył kilka spotkań, wchodząc z ławki rezerwowych.

Miałeś coś z tego?
Uścisk dłoni prezesa. W sumie do interesu dołożyłem. Mój tata wypłacał Sethowi kieszonkowe, gdy Polonia zalegała z wypłatami. Potem kupiłem mu jeszcze bilet do Albanii, gdzie powędrował po sezonie w Polsce. Jego agent nigdy się z nami z tych pieniędzy nie rozliczył. Ale i tak miałem satysfakcję, bo ilu 21-latków w Polsce mogło powiedzieć, że sprowadziło piłkarza do klubu z Ekstraklasy? Piłka była moją fascynacją, przez boisko nie było szans się przebić, trenerką nie byłem zainteresowany, ale udział w transferach dawał poczucie uczestnictwa w świecie futbolu. Poznawałem ludzi, których wcześniej widziałem w telewizji. Podpowiedzieliśmy Markowi Citce, że warto pójść w menedżerkę. Pomagałem mu się przygotowywać do egzaminu – dzięki mojemu znajomemu agentowi z Anglii zdobyłem testy, które w Polsce były nieosiągalne.

Pierwszy transfer, na którym zarobiłeś?
Przejście Zambijczyka Emmanuela Zulu do ligi malezyjskiej (śmiech). Kojarzyłem go z „Football Managera”, przewijał się też w branżowych zestawieniach największych młodych talentów świata. Ale był na życiowym zakręcie, zaszumiało mu w głowie, nie zawsze prowadził się jak sportowiec. Okazało się, że zaczął z nim współpracować zaprzyjaźniony agent z Anglii. Przekonałem Emmanuela do przyjazdu do Polski, był na testach w dwóch klubach Ekstraklasy. Zrobił dobre wrażenie, miał niewiarygodne wyniki badań wydolnościowych, ale przez pechowe zbiegi okoliczności do podpisania kontraktu nie doszło. W końcu odezwał się do niego kolega z propozycją gry w lidze malezyjskiej. Poprowadziłem sprawę, poleciał do Malezji, podpisał kontrakt. Wspomniany angielski agent dopiął transfer i za wsparcie jego działań wypłacił mnie i Remkowi jakieś 5 tys. zł na głowę.

Afrykanie, których wypatrzyłeś, furory u nas nie zrobili. A sukcesy?
Największy to oczywiście Angulo. Kiedyś odzyskaliśmy dla poważnej piłki Maćka Tataja, grającego w IV-ligowym Nadarzynie. Gdy miał 26 lat, ściągnęliśmy go do Polonii, skąd przez Dolcan Ząbki trafił do ekstraklasowej Korony Kielce. Takie ruchy zawodników w tym wieku nie zdarzają się co dzień. Mieliśmy też udział w sprowadzeniu do Polonii Łukasza Teodorczyka. Okazało się, że wykopaliśmy diament. Szkoda, że nie byłem jeszcze wówczas agentem i nie zdołałem związać się z Łukaszem umową o reprezentowanie, bo patrząc na to, jak potoczyła się jego kariera, dziś rozmawiałbym z tobą telefonicznie, popijając drinka gdzieś na Seszelach (śmiech). Na obu tych napastników trafiłem dzięki podpowiedziom mojego taty, który zauważył ich skuteczność w niższych ligach. Jest uniwersyteckim wykładowcą specjalizującym się w rachunku prawdopodobieństwa, wierzy statystykom. Mam to po nim.

Często słyszałeś w klubach, że wciskasz szrot?
Wcześniej nie uczestniczyłem w rozmowach z prezesami, dyrektorami sportowymi czy trenerami, ale znam ich odzew z relacji – że „za stary”, że „ogórek znikąd” i tak dalej. Mówienie z perspektywy polskiej ligi, że inna jest śmieszna, zakrawa na absurd, co dobitnie pokazują wyniki w pucharach. Parę lat temu wpadłem na trop braci Paixao. Pracował z nimi znajomy hiszpański agent. Rzucani z ligi do ligi, od Szkocji do Iranu, szukali jakiejś stabilnej przystani, ale u nas uważano, że gra w Iranie odbiera im piłkarską powagę. Gdy wreszcie trafili do Polski, zostali gwiazdami – najpierw w Śląsku Wrocław, później w Lechii Gdańsk, gdzie Marco został królem strzelców Ekstraklasy. Ten ruch przebiegł już jednak bez mojego udziału.

Jakie blokady mają w głowach prezesi klubów, gdy przychodzi do transferów?
Każdy chciałby zawodnika młodego, ale z doświadczeniem z najwyższych lig, który oczywiście nie ma wygórowanych żądań finansowych i jest do pozyskania za darmo. Jeśli proponujesz komuś chłopaka z niższych lig Niemiec czy z rezerw angielskiej Premiership, najczęściej rozmowa jest z miejsca ucinana. Pada podejrzenie, że taki piłkarz to szrot i chce skoczyć na kasę – tymczasem nastolatki z rezerw Premiership zarabiają lepiej niż większość graczy w polskiej Ekstraklasie. Nie zawsze udaje im się tam jednak przebić – a gra w Polsce coraz częściej jest widziana jako lepsza szansa, by wypłynąć na szersze wody, niż pójście przez lokalne niższe ligi.

Po deregulacji zawód pośrednika jest dla każdego. Przepis na sukces wydaje się banalny: namierzyć, zdobyć zaufanie, sprzedać.
To nie takie proste. Na reputację, bez której trudno wzbudzić zaufanie, pracuje się latami. Ale faktycznie ten zawód to klasyczny „czat na fart”. Wydaje się też, że im wcześniej zwiążesz się z piłkarzem, tym lepiej – ale praca z młodymi zawodnikami jest dużo cięższa niż z dorosłymi. Młody zawodnik nie zawsze wie, czego chce, przechodzi okres burzy i naporu, łatwiej mu też namieszać w głowie, roztaczając wielkie perspektywy i świecąc po oczach drogim zegarkiem. Możesz więc wypatrzyć nastolatka, chuchać na niego i dmuchać przez kilka lat, inwestować czas i pieniądze – a potem ktoś ci go sprzątnie sprzed nosa albo jemu odwidzi się granie w piłkę.

Czasami mam wrażenie, że dziś w futbolu więcej jest agentów niż piłkarzy. Są dziś w ogóle na rynku wolni zawodnicy?
Zmieniły się reguły – dziś umowa z pośrednikiem wygasa w momencie zawarcia kontraktu przy jego udziale. Uwolnić się jest więc dużo łatwiej niż kiedyś, i znacznie więcej piłkarzy preferuje umowy krótkookresowe lub dotyczące tylko gry w konkretnym klubie.

A wciąż trzeba na rozmowę zajechać porsche, żeby zrobić na piłkarzu wrażenie?
To specyficzne środowisko, w którym obraca się dużymi pieniędzmi. Epatowanie typowymi atrybutami człowieka sukcesu działa tu na wyobraźnię, zwłaszcza młodych chłopaków. Ja tymczasem nawet nie mam prawa jazdy, a na niektóre spotkania jeżdżę rowerem (śmiech). Cóż – nigdy nie chciałem być typowym agentem.

***

Marcin Matuszewski (ur. 1981 r.) – menedżer piłkarski oraz rapowy freestylowiec występujący pod artystycznym pseudonimem Duże Pe. Udziela się również jako didżej, prezenter radiowy i promotor muzyczny.

Polityka 33.2017 (3123) z dnia 15.08.2017; Ludzie i Style; s. 92
Oryginalny tytuł tekstu: "Czat na fart"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną