Ludzie i style

Klęska za klęską w polskiej piłce. Wcześniej puchary, teraz reprezentacja

Robert Lewandowski po meczu w Kopenhadze Robert Lewandowski po meczu w Kopenhadze Łukasz Grochala/Cyfrasport / Newspix.pl
Klęska z Danią ukazała wszystkie słabości polskiej reprezentacji. A będąc w stanie odurzenia geniuszem Lewandowskiego, niełatwo pogodzić się z myślą, że jako reprezentacja jesteśmy przeciętni.

W piłkarskim żargonie o takich porażkach, jakie Polska poniosła w Kopenhadze (0:4), mawia się: zimny prysznic. Polacy w tym meczu nie mieli kompletnie nic do powiedzenia. Bramki stracili po szkolnych błędach, o grze ofensywnej trudno cokolwiek napisać, bo nie istniała.

Przedmeczowe zapewnienia trenera Adama Nawałki, który przekonywał, że w Kopenhadze chcemy dominować na boisku, świadczą o tym, że selekcjoner chwilowo utracił kontakt z rzeczywistością albo został źle zrozumiany. W naturze jego drużyny nie leży dominacja, rozumiana jako posiadanie piłki, prowadzenie gry, jednym słowem zmuszanie rywala, aby grał tylko to, na co mu pozwalamy. Regularnie, nawet po wygranych meczach, narzeka na to zresztą Robert Lewandowski, który chciałby, aby było jak w Bayernie, mającym do ofensywnej gry siły i środki.

Tymczasem reprezentacja nigdy Bayernem nie będzie, bo za mały jest w niej ładunek kreatywności. Gole rodzą się w niej z powtarzalności przy stałych fragmentach gry, przebłysków Grosickiego, czasami (wciąż za rzadko) Zielińskiego i oczywiście skuteczności Lewandowskiego. Gdy tego nie ma, a na dodatek obrona rozłazi się w szwach, efekt jest taki jak w Kopenhadze. - To była kompromitacja. Nie wypada takiej drużynie jak my, zagrać takiego meczu - jak celnie podsumował na pomeczowym briefingu reprezentacyjny pomocnik Kamil Grosicki.

Ograniczone pole Adama Nawałki

Polski kibic żyje na co dzień w przekonaniu, że oto nasz futbol na dobre wstał z kolan i nie dość, że dumnie pręży pierś, to jeszcze patrzy na rywali z góry. To przekonanie rodzi się przede wszystkim w związku z tym, że kilku zawodników reprezentacji, na czele z Robertem Lewandowskim, ma pewne miejsce w mocnych, europejskich klubach i co tydzień wykonują tam swoje zadania bez zarzutu, a nawet bywają w prestiżowych zestawieniach jedenastki kolejki itp. Owo przekonanie wzmocniła jeszcze drużyna narodowa, w ostatnich dwóch latach umiejętnie korzystająca ze swoich zalet i maskująca wady, na dodatek opromieniona sukcesem, za jaki uznano ćwierćfinał ubiegłorocznego Euro.

Pierwsze miejsce w tabeli eliminacyjnej mundialowej grupy oraz bardzo bliski awans na przyszłoroczne mistrzostwa sprzyjają dobremu samopoczuciu. Więcej się mówi i pisze o historycznym miejscu reprezentacji w fifowskim rankingu niż o tym, że nasza eliminacyjna grupa jest słaba, co oczywiście zwycięstwom sprzyja.

Największym, wciąż nierozwiązanym problemem reprezentacji Polski jest nikły potencjał ludzki, co najlepiej odzwierciedla ostatnie pasmo klęsk naszych drużyn w europejskich pucharach. Drużyna narodowa, mająca w wyjściowym składzie trzech defensywnych piłkarzy warszawskiej Legii, która tydzień temu nie poradziła sobie na zawsze trudnym terenie Naddniestrza, to tykająca bomba. O ograniczonym polu manewru selekcjonera Nawałki świadczy uparte stawianie na Jakuba Błaszczykowskiego, który, przy całym szacunku dla jego reprezentacyjnych dokonań, od dawna jest cieniem samego siebie, na czym poznali się już jego pracodawcy w Wolfsburgu, ale tam mają alternatywy.

Komentujący mecz Tomasz Hajto tłumaczył wprawdzie, że takie spotkania się zdarzają, a Duńczycy po prostu zdominowali nas agresją, wymiennością pozycji, no i posiadaniem w swoim składzie pomocnika Eriksena, który asystował, strzelał i generalnie robił na boisku, co chciał, specjalnie nieniepokojony. Hajto chciał pewnie pocieszyć, a tymczasem zmartwił, bo jeśli polską reprezentację można wyłączyć z gry za pomocą tak prostych środków, to przyszłość rysuje się niewesoła. Zwłaszcza że większość liczących się reprezentacji na świecie ma swojego Eriksena, a nawet kilku.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną