Pod koniec września Krzysztof Ratajski poczuł przedsmak wielkiej dartowej sławy. Zwyciężył w turnieju Winmau World Masters, w nagrodę otrzymał okazały puchar oraz czek na 25 tys. funtów. – Jeśli chodzi o polskiego darta, jest Krzysiek, potem przepaść i kilku niezłych graczy – obrazuje rodzimy układ sił Robert Kaźmierczak z zarządu Polskiej Organizacji Darta. I zaciera ręce: – Myślę, że jego sukces wreszcie przełoży się u nas na popularyzację rzutek. Ludzie nie mogą się nadziwić, że w tym barowym sporcie można za jednym zamachem wygrać dwuletnią średnią krajową.
Tyle może wygrać amator, bo turniej, w którym zwyciężył Ratajski, organizowany przez kolebkę darta British Darts Organisation, mimo szumnej nazwy jest właśnie dla amatorów. Zawodowcy mają swój świat, któremu patronuje Professional Darts Corporation, świat turniejów z wyprzedanymi na pniu biletami, własną telewizją i zagwarantowanym pasmem w telewizji Sky, sponsorami z ekstraklasy firm bukmacherskich, które też zwietrzyły tu świetny interes, oraz idolami podziwianymi za precyzję i opanowanie godne automatów. Premia za tytuł mistrza świata to 400 tys. funtów; zawodowy ranking jest zbudowany według zarobków – najlepszy na liście Holender Michael van Gerwen w ciągu dwóch lat skasował za wyniki ponad 1,7 mln funtów. – Każdy, kto ma aspiracje, marzy o udziale w turniejach PDC – kwituje Ratajski.
Dlatego zaryzykował – mimo namów na trwanie przy BDO odszedł, licząc na przebicie się do PDC przez turnieje kwalifikacyjne. Ale droga się skróciła. Jego ostatnie wyniki zostały zauważone i otrzymał zaproszenie na najważniejszą imprezę sezonu – mistrzostwa świata, które zaczynają się w połowie grudnia. – Znajomi zasypali mnie prośbami o bilety, ale musiałem ich rozczarować.