Ludzie i style

Smog w kieszeni

Moda na antysmogowe gadżety

Gadżety służące walce ze smogiem są w modzie. Gadżety służące walce ze smogiem są w modzie. Ozone Mask
Polski rząd bardzo powoli zabiera się do walki ze smogiem i nie notuje większych sukcesów, więc wyprzedził go rynek.
Barwy narodoweOzone Mask Barwy narodowe
Stylowo, z motywem ptakówMichał Lepecki/Agencja Gazeta Stylowo, z motywem ptaków
Motyl na twarzymateriały prasowe Motyl na twarzy
Wersja stonowanaOzone Mask Wersja stonowana
Nie brakuje motywów zwierzęcychOzone Mask Nie brakuje motywów zwierzęcych
Nieco ekstrawagancji na wybiegu...Jie Zhao/Corbis/Getty Images Nieco ekstrawagancji na wybiegu...

Artykuł w wersji audio

Jeśli na stołecznych targach mody i designu rozkładają się wystawcy z maskami antysmogowymi na nos, to znaczy, że rynek zwęszył interes. Dosłownie. Jakość powietrza jest w Polsce alarmująca – w dużych miastach i na prowincji, na zewnątrz, ale i w domach, w środku zimy, ale i wtedy, kiedy niebo zwodniczo błękitnieje. Pod względem zanieczyszczeń trafiliśmy już do ścisłej czołówki Europy i świata, co powinno dać do myślenia w pierwszej kolejności władzom kraju i włodarzom poszczególnych regionów. Najwyraźniej nie daje.

Gdy więc kolejne gminy odmawiają przyjęcia uchwały antysmogowej, otwiera się nisza dla mniejszych i większych przedsiębiorców – zwłaszcza producentów masek, AGD i kosmetyków. Maski mają zatrzymać toksyny na dworze, oczyszczacze powietrza – wchłaniać je we wnętrzach domów i mieszkań, kremy (z dopiskiem anti-pollution) – chronić skórę. Wszystko to trafia na podatny grunt. – Kiedy ludzie stają się świadomi problemu, szczególnie problemu, który zagraża ich zdrowiu, są gotowi wiele zrobić, by go rozwiązać – komentuje Tomasz Borejza, socjolog, dziennikarz, współtwórca portalu smoglab.pl. – To tworzy rynek dla przedsiębiorców. I tych uczciwych, którzy dostarczają produkty potrzebne i skuteczne, i nieuczciwych, którzy starają się wykorzystać zainteresowanie, niekiedy lęk, by wcisnąć ludziom coś niepotrzebnego.

Powiew świeżości

Troska o zdrowie i lęk to całkiem niezłe środowisko dla biznesu. Według brytyjskiej platformy doradczej Startups „rynek antysmogowy” będzie kwitł, i to prędko, zważywszy że „90 proc. mieszkańców europejskich miast oddycha powietrzem złej jakości” i rośnie liczba osób, które umierają przedwcześnie z powodu chorób krążenia, układu oddechowego i innych powikłań, do których smog walnie się przyczynia. Owszem, problem należałoby rozwiązać systemowo, wprowadzając więcej zielonej infrastruktury do miast. Ale to kosztowne i czasochłonne, a ludzie, nawet świadomi zagrożenia, stają okoniem. Ani myślą przesiąść się z samochodów do środków komunikacji miejskiej (nawet darmowej), rzucić palenie, o wymianie systemu grzewczego nie wspominając. Przedsiębiorcy dobrze o tym wiedzą.

„Chcesz otworzyć biznes ze środowiskiem w agendzie?” – pyta Shane Donnelly w serwisie internetowym Startups. I radzi: „Wejdź w ochronę przed zanieczyszczeniami. Dla rynku to teraz jak powiew świeżego powietrza”. Produkcja gadżetów antysmogowych jest niewątpliwie pracą przyszłości. Zwłaszcza że reszta świata upodabnia się do krajów Dalekiego Wschodu już nie tylko pod względem fatalnej jakości powietrza, ale i doboru narzędzi do walki i ochrony. Jest więc skąd czerpać wzorce. Z danych firmy badawczej Mintel wynika, że w maski zaopatrzyło się już 83 proc. Chińczyków, w oczyszczacze powietrza – 53 proc., w kosmetyki ochronne – 38 proc. To trzy segmenty rynku, które zyskują na znaczeniu także na Starym Kontynencie.

Bo w ogóle coraz lepiej ma się rynek jakoś powiązany z ochroną środowiska. Firma Unilever przepytała pod tym kątem 20 tys. dorosłych Europejczyków. Okazało się, że jedna trzecia z nich, dokonując konsumenckich wyborów, przywiązuje wagę do tego, czy firma działa z jakąkolwiek korzyścią dla planety. Dla klienta to ważna wartość dodana (nawet jeśli – co jest częstym paradoksem – klient ten jeździ samochodem i pali papierosy).

Futro na twarzy

Gadżety służące walce ze smogiem są więc w modzie. Ale duży nacisk kładzie się i na to, żeby modnie je podać: starannie zaprojektować, skusić kolorem i wzorem, a nie tylko funkcjonalnością. Widok zamaskowanych modelek na prestiżowych wybiegach, chociażby w Pekinie, też już właściwie nikogo nie dziwi. I choć estetyka nie jest pierwszoplanowa, to nawet na rynku skierowanym do zwykłego użytkownika ten mariaż funkcjonalności, mody i designu widać coraz wyraźniej. Zwłaszcza w przypadku produktów, które nosi się na nosie, siłą rzeczy afiszując się przed światem.

Maski dają pole do popisu, bo forma jest biała, kliniczna i teoretycznie da się ją zagospodarować. – W poprzednich sezonach producenci masek proponowali modele jednokolorowe, smutne. Chodzenie w maskach to nie jest nic przyjemnego, nie wyglądają ładnie, stąd pomysł, by urozmaicić je designem – potwierdza Maciej Zawadzki z Ozone Mask. Firma prowadzona przez dwójkę wspólników – jeden jest prawnikiem, drugi trenerem personalnym – sprzedaje maski sportowe i casual, czyli nieformalne, do codziennego użytku. Te pierwsze są inspirowane wzorami popularnych modeli butów biegowych i ściągane – czego firma nie kryje – z Chin. – Chcieliśmy wpasować się w trend mody sportowej, stąd żywe kolory i wzorzyste materiały – tłumaczy Zawadzki. Maski casual są projektowane przez Polaków, szyte z polskich materiałów i wyposażone w filtry przebadane przez łódzki Instytut Biopolimerów i Włókien Chemicznych.

Sabina Łyczakowska z IdeaMask, z zawodu psycholog „zainteresowana modą”, też zapełnia niszę. – Pomysł wziął się z życia, a dokładnie z ubiegłorocznych poszukiwań maski, która skutecznie będzie chronić przed smogiem, a w której osoba ją nosząca nie będzie wyglądać jak Terminator – wyjaśnia. Razem ze współpracownikami – jest wśród nich pasjonat fizyki i ochrony środowiska oraz lekarz – chce dać ludziom maski, które ochronią, ale i będą wygodne. Każda partia materiału przechodzi przez testy tego samego łódzkiego instytutu, z którym współpracuje Ozone Mask. – Szalik i czapka też pełnią ochronne funkcje, a jednocześnie pozwalają na wyrażenie stylu – tłumaczy. – Brzydkich masek jest na rynku wystarczająco dużo.

Więc trafiają na rynek także inne: w arbuzy i moro, w chmury i serduszka, z cekinami i obszyte futrem. Taki jest trend: ma być kolorowo i ma być widać. Morwenna Ferrier, specjalistka od mody w „Guardianie”, zauważa, że rynek odchodzi od masek niepozornych, ascetycznych, kolorystycznie neutralnych, bo to już z jednej strony dodatek do garderoby (więc powinien się godnie prezentować), a z drugiej jasny i trudny do przeoczenia sygnał dla świata: spójrzcie, mamy fatalne powietrze, zabezpieczmy się. „To zawsze okazja, żeby zająć stanowisko. Białe bandany noszono w proteście przeciw Trumpowi, agrafki – na znak solidarności z mniejszościami seksualnymi. W przypadku masek nastrój nie jest może aż tak polityczny, ale sprawiają, że myślisz. Dokładnie tego nam teraz potrzeba” – pisze Ferrier w jednym z felietonów.

Nasi klienci nie chcieli nosić masek kojarzących się ze szpitalem, szarością smogu i zanieczyszczeń – opowiada Anna Botor z HisOutfit. – Jeśli jesteśmy zmuszeni do używania jakiegoś produktu ze względu na czynniki zewnętrzne, to zawsze lepiej jest mieć produkt ładny, który pozytywnie zwróci uwagę na problem smogu i pozostanie w zgodzie z naszym stylem i przekonaniami. HisOutfit to firma rodzinna. Halina, jej syn Olgierd, synowa Anna i krawcowe prowadzą pracownię krawiecką prawie od trzech dekad. Od czterech lat działają także w sieci. Maski, z kolorową oprawą i wymiennym filtrem, to odpowiedź na zgłoszenia klienteli, głównie męskiej, bo taki jest podstawowy profil działalności firmy. Prócz muszek, poszetek i krawatów panom zamarzyły się gustowne maski na nos i usta.

Zmiany kosmetyczne

Bardzo ochoczo weszli na ten młody rynek także producenci kosmetyków, słusznie diagnozując, że o ile wpływ zanieczyszczeń na środowisko może niepokoić jedynie co niektórych, o tyle wpływ na najbliższe otoczenie – w tym własne ciało – interesuje już wielu. Poszczególne firmy obiecują więc „zmyć nam z twarzy cały brud miasta”. A jest co zmywać. Powietrze marnej jakości wysusza skórę, przyspiesza starzenie, może wywoływać wysypki, przebarwienia, trądzik, egzemę, plamy starcze itd. Branża szuka receptur zdolnych nad tym wszystkim zapanować, składników bogatych zwłaszcza w przeciwutleniacze, spowalniające proces starzenia. Popularne są wyciągi z roślinnych nasion, np. moringi, albo patenty koreańskie, jak esencja z płatków Yoshino.

Linie „anti-pollution” mają już w swych ofertach duże marki, jak L’Oréal, Clarins czy Yonelle, ale i wielu mniejszych graczy. Kremy, maseczki i płyny micelarne – jak zapewniają producenci – łagodzą i koją, oczyszczają i wypłukują skórę z toksyn, chroniąc ją przed „agresywnym działaniem czynników zanieczyszczonego środowiska”. Działa to wszystko na wyobraźnię. Ale czy działa na skórę?

Eksperci zalecają ostrożność. Bo nauka wie może coraz więcej na temat skutków wystawiania ciała na zanieczyszczenia czy np. promienie słoneczne, ale nie wynalazła jeszcze antidotum, produktu o stuprocentowej skuteczności. „Ochrona przed zanieczyszczeniami” to „buzzword”, modne hasło na rynku kosmetycznym. Decydując się na zakup kremu „anti-pollution”, płaci się w dużej mierze za ten wiele obiecujący dopisek. Ale nie ma pewności, czy zyskuje się coś, czego nie zawierałby ciut tańszy krem bez takiej etykiety, za to o podobnym składzie.

Na rynku bywa też zupełnie odwrotnie – oszczędności szuka się tam, gdzie nie powinno. W sieci, na fejsbukowych stronach bijących na alarm przed smogiem, toczą się dyskusje m.in. na temat funkcjonalności oczyszczaczy, które trafiły lub trafią do różnych szkolnych placówek. Temperaturę debaty podniósł raport Greenpeace i Fundacji 13, z którego płynie co najmniej jeden niepokojący wniosek – więcej niż 60 proc. polskich przedszkoli „położonych jest na terenach o jakości powietrza niespełniającej obowiązujących w Polsce norm”. O tym, jaki oczyszczacz znajdzie się w placówce, decyduje dyrekcja. Oczyszczacze to też coraz częściej jeden z elementów wyposażenia domu. A na rynku są i takie urządzenia, które pochłaniają 99 proc. szkodliwych substancji, i takie, które pochłaniają ledwie 20. Wyczulone tylko na pyły zawieszone lub wyposażone w filtr węglowy, usuwający także lotne związki organiczne. Są wreszcie oczyszczacze wodne, nawilżające powietrze – ale by spełniały swoją funkcję, trzeba regularnie je myć (w przeciwnym razie urządzenie staje się siedliskiem grzybów, zaprzeczeniem swojego przeznaczenia). Cenę podnoszą dodatkowe właściwości: opcja filtrowania powietrza z pomocą „promieniowania ultrafioletowego”, cicha praca, wbudowany tryb uśpienia, inteligentna umiejętność dopasowania się do pomieszczenia. I bajery, jak pilot, podświetlany wyświetlacz czy design.

Gry nieczyste

W przypadku oczyszczaczy i masek antysmogowych najistotniejszy i tak pozostaje filtr, najlepiej spełniający standardy HEPA (High Efficiency Particulate Absorption), czyli maksymalnie szczelny. I droższy, bo nie tylko skuteczny, ale i wymagający wymiany. Tymczasem polscy producenci przyznają, że choć zainteresowanie rośnie, to wielu rodaków podchodzi do masek jeszcze jak pies do jeża, traktując je jak coś egzotycznego. Pytają: co to? Po co to nosić? Sięgają czasem po tandetę, po maski chirurgiczne i używane na budowach (nadal popularne także w Chinach, w teorii lepiej oswojonych z tematem). Nie zawsze jest też znane pochodzenie masek sprzedawanych na stacjach paliw i w marketach. Nie każda ma potrzebny atest. A i producenci nie zawsze wyznają tę samą filozofię – jedni używają węgla aktywnego, inni nie, jedni wyposażają maski w elementy „kosmiczne i technologiczne”, inni stawiają na minimalizm.

Branży antysmogowej w sposób oczywisty grozi zalew chińszczyzny i półproduktów – rozwiązań tańszych, ale nieskutecznych. Albo równie nieskutecznych i dużo droższych, tyle że atrakcyjnie opakowanych przez zastępy marketingowców. – Przede wszystkim trzeba podchodzić z dystansem do zapewnień sprzedających i reklam – radzi Tomasz Borejza. – Warto zadać sobie podstawowe pytanie, czy na pewno potrzebujemy tego, co ktoś chce nam sprzedać. I czy takie coś może w ogóle mieć sens. W Krakowie w ten sposób próbuje się sprzedawać nawet mieszkania. Jaki sens ma antysmogowe osiedle mieszkaniowe?

A to dopiero początek szaleństwa. W USA już są testowane inteligentne technoubrania, które poinformują właściciela, czy powietrze wokół szkodzi mu czy nie. We Francji powstały odporne na zanieczyszczenia szaliki – smart scarf – mniej rzucające się w oczy niż maski i wymyślone dla rowerzystów. Szalik jest skomunikowany ze smartfonem, który da znać, kiedy naciągnąć go na nos. Azja wchodzi z kolei w „nową generację urządzeń do walki ze smogiem”, oferując oczyszczacze, które same się przemieszczają (niczym popularne roboty odkurzacze), albo sensory powietrza, wskazujące poziom szkodliwych substancji w domach (w Polsce też już dostępne) i przenośne, wczepione w klapę marynarki lub zwisające u szyi jak naszyjniki.

Tymczasem zdaniem WHO zanieczyszczenia powietrza (w tym smog) to dziś główny czynnik ryzyka dla tzw. zdrowia środowiskowego. Na całej planecie! Jak widać, w walce z tym przeciwnikiem świat działa raczej w myśl przysłowia „potrzeba matką wynalazków” zamiast Hipokratesowego „lepiej zapobiegać, niż leczyć”.

Polityka 4.2018 (3145) z dnia 23.01.2018; Ludzie i Style; s. 68
Oryginalny tytuł tekstu: "Smog w kieszeni"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną