Ludzie i style

Wszystkie łapy na pokład

Polak, który ściga się w psich zaprzęgach i odnosi sukcesy

Jakub Słowik z zaprzęgiem Jakub Słowik z zaprzęgiem Kila Zamana / Arch. pryw.
31-letni Jakub Słowik w lutym ukończył norweski Bergebyløpet, ekstremalnie trudny, 350-kilometrowy wyścig psich zaprzęgów. To pierwszy Polak, który tego dokonał.
Kuba nadawał się do trenowania psów jak mało kto.Kila Zamana/Arch. pryw. Kuba nadawał się do trenowania psów jak mało kto.

Pod koniec wakacji 2015 roku Kuba Słowik dostał propozycję. W Norwegii potrzebowali trenera psów zaprzęgowych. Była środa. Rzucenie posady przedstawiciela handlowego i załatwienie formalności wyjazdowych zajęło mu niecały tydzień. Na początku września mieszkaniec Bratkówki k. Krosna zameldował się w leżącej na północy Norwegii Alcie. To stąd z głównej ulicy rusza Finnmarksløpet – najdłuższy w Europie, 1200-kilometrowy wyścig psich zaprzęgów. Dobry prognostyk.

Przecież nie jedziesz po złoto

27-letni wówczas Kuba nadawał się do trenowania psów jak mało kto. Psimi zaprzęgami jeździł od kilku lat. Był samoukiem, który informacje o mało popularnym w Polsce sporcie czerpał z książek i internetu. Okazało się, że ma talent. Na pierwszych zawodach (2008) zajął 5. miejsce na 9 zawodników. Potem było już tylko lepiej. W sezonie 2009/2010, gdy startował z dwoma psami rasy grenlandzkiej, aż 11 z 13 wyścigów ukończył na podium. W kolejnych latach sięgnął m.in. po mistrzostwo i puchar Polski oraz wicemistrzostwo Europy w swojej klasie, czym solidnie zapracował na miano jednego z najlepszych zawodników w kraju.

Wyjazd do Norwegii ograniczył Kubie kalendarz startów, lecz myli się ten, kto sądzi, że trenowanie psów na odludnych terenach północnej Europy było dla niego krokiem wstecz. 20 zwierząt, które dostał pod opiekę, należało do maszera, planującego udział w ekstremalnie długich wyścigach – rozgrywanym na Alasce Iditarod (1800 km) oraz Yukon Quest (1400 km), którego trasy biegną pograniczem USA i Kanady. Kuba nieśmiało marzył o starcie, dlatego okres treningów był zaprawą także dla niego. Poza tym dostawał niezłe wynagrodzenie, co w kosztownym świecie sportów zaprzęgowych miało spore znaczenie.

Gdy po kilku miesiącach psy wyjechały na zawody, Polak został w Norwegii, ale przeniósł się do pracy w turystyce, gdzie woził zaprzęgami zagranicznych gości. Robi to do dzisiaj. – Mam idealną pracę – uśmiecha się. – Jeżdżąc z turystami, pokonuję dziennie do 45 km, dzięki czemu jednocześnie trenuję. To m.in. dlatego zdecydowałem się na udział w Bergebyløpet, słynnym, rozgrywanym od 15 lat wyścigu, który odbywa się na leżących poza kołem podbiegunowym terenach norweskiego Finnmarku. To najdalej wysunięty na północ wyścig na świecie, z ekstremalnymi warunkami, temperaturami spadającymi kilkadziesiąt stopni poniżej zera, lodowatym wiatrem, a czasem nawet sztormami. Dystans, do którego się przymierzałem, to 350 km, w formule non-stop, czyli jedziesz dzień i noc. Jeszcze żaden Polak nie ukończył tego wyścigu – opowiada.

Niedługo przed wyścigiem Kuba nabrał jednak wątpliwości, czy podoła. – Przecież nie jedziesz po złoto, tylko żeby się czegoś nauczyć, prawda? – motywował go kolega, maszer z około 30-letnim stażem. Polak wzmógł treningi i przez ostatni okres przygotowań pokonywał jednorazowo nawet 70 km. Uspokoił się, bo po tak długich biegach psy miały jeszcze zapas energii.

Niech ubijają mi trasę

Start zaplanowano na 8 lutego z leżącego nad Morzem Barentsa Vadsø. – Tam cały czas wieje, a pytanie zadawane najczęściej jego mieszkańcom brzmi: „Co cię zmusiło, żeby tu zamieszkać?” – mówi Kuba. Grono maszerów, które się tu pojawiło, liczyło zaledwie 25 osób. Większość pochodziła z Norwegii i Finlandii. Było też trzech Szwedów, Austriak, Niemiec i Rosjanin. I Kuba, jedyny Polak.

Zaprzęg Kuby ciągnąć będzie osiem psów. W pierwszej parze pobiegną ośmioletnia liderka Pam, doświadczona w długodystansowych zawodach, i dwuletnia Saga, która nie należy wprawdzie do najsilniejszych, ale rwie do przodu, napędzając resztę. Za nimi Lassa, prywatna suczka Kuby, i debiutujący w dużych zawodach Keplar. Lupu i Ceres – rodzeństwo Keplara – tworzą trzecią parę, zaś w ostatniej pobiegną czterolatki: White i Draco. – Wybór nie był prosty, wahałem się przynajmniej tydzień. Nie było złych psów, te, które pojechały, były po prostu w lepszej formie – tłumaczy maszer.

Równie trudne okazało się przygotowanie bagażu. Punktem wyjścia jest ekwipunek wyszczególniony w regulaminie zawodów: GPS, mapa, kompas, flara sygnalizacyjna, czołówka, apteczka, zapałki, siekiera lub duży nóż, śpiwór, zapasowe buty i ubranie, 4 kg zapasowej żywności dla psa oraz pół kilo żywności dla maszera, kuchenka, miski i buty dla psów. Przed startem i na trasie sędziowie sprawdzają, czy maszer ma wszystko, co trzeba. Jeśli nie, zostaje zdyskwalifikowany.

Bagaż obowiązkowy to połowa całego ekwipunku. Drugą połowę stanowił głównie prowiant. – Spakowanie karmy i pożywienia dla mnie było najtrudniejsze – przyznaje Kuba. – Najpierw osiem 20-kilogramowych bloków mięsa pokroiłem na kostki wielkości pudełka zapałek, które włożyłem do czerwonych reklamówek. W pomarańczowych była sucha karma, w zielonych przekąski dla psów, a w niebieskich kawałki mięsa pobudzające apetyt. Następnie rozdzieliłem to wszystko na pięć paczek, po jednej na każdy punkt kontrolny. Na koniec dołożyłem trochę ekwipunku i jedzenia dla siebie – wysokokaloryczne zupki błyskawiczne, czekolady i soki. W pewnym momencie wydawało mi się, że każda kolejna rzecz waży tonę.

Start jest wolny, więc każdy maszer wyrusza, kiedy jest gotowy, byle zmieścił się między godz. 9 a 10. Zaprzęg Kuby rozpoczyna wyścig dość nerwowo. Po pierwszych pięciu kilometrach wyprzedzają go zawodnicy, którzy wystartowali później. Denerwuje się, automatycznie chce przyspieszyć. Opanowuje jednak emocje i wyrównuje tempo. – Każdy, kto wyprzedzi mnie na początku, albo nie dojedzie do mety, albo dotrze za mną. Teraz niech mi ubijają trasę – powtarza sobie w głowie wskazówki znajomego maszera.

Czytaj także: Jak wygląda życie na granicy norwersko-rysyjskiej?

O jednego psa mniej

Pierwszy etap wyścigu, 67-kilometrowa pętla, daje porządny wycisk. W okolicach Vadsø niezawodnie wieje, co obniża odczuwalną temperaturę z minus dziesięciu stopni do minus dwudziestu. Pokonanie trasy zajmuje Kubie 5 godzin i 21 minut. Jest na 17. miejscu. – Przed wyścigiem założyłem sobie, że będę odpoczywał tyle samo, ile jechałem. Wychodziło mniej więcej pięć godzin odpoczynku, ale jego realna długość zależała od tego, jak szybko odepnę, zaopatrzę i nakarmię psy, a następnie sam coś zjem. Dopiero wówczas mogłem się zdrzemnąć. Zazwyczaj na sen zostawały mi 2–3 godziny – zdradza.

Przed godz. 19 zaprzęg Polaka rusza w kierunku Bergeby. Przed nim prawie 60 km. Trasa jest szeroka i dobrze ubita. Kuba mija po drodze małe lasy i jeziora, których urok ginie jednak w mroku. Przez 50 km psy idą dobrym, równym tempem. Nagle jeden z nich – Draco – zaczyna kuleć. – Do końca etapu zostało niewiele, dojedziemy – decyduje Kuba. W punkcie kontrolnym melduje się po godz. 23. Okazuje się, że spadł w klasyfikacji na 21. miejsce. Dalej rutyna – odpinanie psów, opatrywanie łap, karmienie, sen. Gdy maszer się budzi, czeka go niemiła niespodzianka. Draco ma spuchnięty nadgarstek. Nie ma szans, nie pobiegnie, zostaje.

Zgodnie z przewidywaniami

O godz. 4 nad ranem osłabiony zaprzęg rusza w trasę. Kuba jest przekonany, że etap z Bergeby do Nyborgu liczy 55 km. – Jadę i jadę, mijam kolejne tyczki, GPS wskazuje, że przejechałem już cały dystans, a mety nie widać. Zacząłem się denerwować, czy czasem nie pomyliłem trasy, ale nadal widziałem tyczki i psie kupy, co oznaczało, że jadę dobrze. Po kolejnych kilku kilometrach nabrałem obaw, że mogłem pojechać za kimś, kto popełnił błąd, i stąd te kupy – wspomina.

Po trzech etapach kolejne dwa psy – Lupus i Lassa – zaczęły odczuwać problemy z nadgarstkami. Pomóc mogą rozgrzewacze łap, ale maszerowi udaje się zdobyć tylko jeden. Swoich nie ma. Rozgrzewacz ubrał na Lassę, która po kilku godzinach całkowicie się zregenerowała. Niestety, Lupusa trzeba zostawić. Przed startem maszer wymienia też sanki. Są niższe, co z pewnością odbije się na plecach, ale mają nowe płozy. Kuba zostawia przy okazji część ekwipunku – trochę jedzenia i osobistą torbę, w której trzyma zapasowe skarpety i bluzę. To już ten moment, w którym zaczyna się walka o miejsca. Strategia, co zabrać, a z czego zrezygnować, odgrywa w niej istotną rolę.

W Masjok, kolejnym punkcie kontrolnym, Polak jest przedostatni. Stawka skurczyła się do 22 zawodników. Część musiała się poddać. Narzucili sobie zbyt duże tempo na początku, opadli z sił i już ich nie odzyskali. Problemy stwarza także miękki śnieg. Mniej wytrenowane psy nie są w stanie biec w takich warunkach, błyskawicznie słabną.

Aby zwierzęta miały lżej

Postój w przedostatnim punkcie kontrolnym zaczyna się rutynowo. Psy są w dobrej kondycji i nic nie wróży kryzysu. Szyki miesza pogoda. Chwilę potem, gdy maszer zasypia, zrywa się gwałtowny wiatr, który niemal porywa wojskowy namiot. – Trzeba ruszać, zanim zacznie jeszcze mocniej wiać. Decyduje się skrócić odpoczynek. To nie koniec problemów. Borykająca się od pewnego czasu z bólami nadgarstka Lassa nie da rady biec. Kubie zostaje już tylko pięć psów. Jeśli któryś złapie kontuzję, będzie po zawodach.

Podmuchy kilka razy spychają zaprzęg nieco poza trasę, w miękki puch. – Nie poddawaj się, licz tyczki, z każdą miniętą jesteś coraz bliżej mety – Kuba motywuje się w duchu, jadąc w pełnym skupieniu. Nie próbuje już nikogo gonić. Do końca zostało tak niewiele, szkoda dla jednego czy dwóch miejsc ryzykować. Na ostatnich kilometrach Kuba pomaga psom jak tylko może – odpycha sanie nogami, kuli się, zmniejszając maksymalnie opór, a na każdym podjeździe schodzi i biegnie obok, żeby zwierzęta miały lżej.

Udaje się. Po 55 godzinach zaprzęg przekracza linię mety. Kuba jest 14. Przechodzi do historii jako pierwszy Polak, który ukończył Bergebyløpet. – Popełniłem na trasie milion błędów – przyznaje – ale nauczyłem się trzy razy tyle. A o to przecież chodziło.

Dzięki ukończeniu wyścigu Kuba automatycznie zakwalifikował się do Finnmarksløpet, największych zawodów w Europie, których trasa liczy ponad pół tysiąca kilometrów. Zamierza w nich wystartować w przyszłym roku. Jeśli ukończy i te, będzie mógł się ścigać na dystansie 1200 km.

Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama