Ludzie i style

Nowy wspaniały swat

Aplikacje randkowe zmieniają język miłości

Zanim randkowe algorytmy zaczną zmieniać strukturę społeczną cywilizacji, już zmieniają język miłości. Zanim randkowe algorytmy zaczną zmieniać strukturę społeczną cywilizacji, już zmieniają język miłości. Mirosław Gryń / Polityka
Tyle samo par poznaje się dziś online co dzięki znajomym. Czy aplikacje randkowe będą sterować wielkimi procesami społecznymi? Na razie zmieniają język miłości.
Serwis randkowy Match.com twierdzi, że single obficie korzystający z emoji znacznie szybciej umawiają się na randki od osób graficznie wstrzemięźliwych.Mirosław Gryń/Polityka Serwis randkowy Match.com twierdzi, że single obficie korzystający z emoji znacznie szybciej umawiają się na randki od osób graficznie wstrzemięźliwych.
Od tempa wysyłania wiadomości, ich nasycenia serduszkami i łzami mimo wszystko ważniejsza jest zawartość merytoryczna.Mirosław Gryń/Polityka Od tempa wysyłania wiadomości, ich nasycenia serduszkami i łzami mimo wszystko ważniejsza jest zawartość merytoryczna.

Artykuł w wersji audio

Po pierwsze, zasypuj ją/jego wiadomościami, bo wytrwałość popłaca. Ale, po drugie, streszczaj się. Nikomu nie chce się zgłębiać wielostronicowych wyznań, pozostaną nieprzeczytane. Po trzecie, bądź cierpliwy. Twoja zaczepka może początkowo pozostać bez odpowiedzi, bo druga strona ocenia właśnie „podaż na rynku”. I wreszcie, jeśli jesteś mężczyzną, nie wahaj się mierzyć wysoko. Zaczepianie atrakcyjniejszych od ciebie wbrew pozorom popłaca – statystycznie co piąta próba zakończy się powodzeniem. Przy czym i to należy robić z głową, bo gdy komuś za bardzo zależy, ma skłonność do pisania dłuższych wiadomości… i tu wracamy do punktu drugiego.

„Wydaje nam się, że tymi radami możemy wielu osobom zaoszczędzić niepotrzebnego trudu” – mówi dr Elizabeth Bruch z Uniwersytetu Michigan. Wspólnie ze swoim zespołem przez miesiąc analizowała zachowania 1,5 tys. użytkowników aplikacji randkowych z kilku dużych miast USA, a wnioski przedstawiła latem na łamach pisma „Science Advances”. Przestrzega przed bagatelizowaniem wynikających z tych obserwacji wniosków. Bo wprawdzie korzystanie z aplikacji randkowych osoby w wieku 16–34 lat uznają w sondażach za najgorszy sposób na znalezienie miłości, ale w praktyce co druga z nich przyznaje, że korzysta lub korzystała z Tindera lub podobnych usług. A co piąta – że swego aktualnego partnera lub partnerkę spotkała właśnie w sieci. Co ciekawe, tyle samo osób twierdzi, że drugą połówkę znalazło „poprzez znajomych lub rodzinę”. Do niedawna ten sposób był bezkonkurencyjny. Dopiero na trzecie miejsce spadły niegdyś bardzo popularne „bary/restauracje”. A sale szkolne, sąsiedztwo czy kościół są dziś daleko w tyle.

Flirt z algorytmem

Roli internetu w nawiązywaniu znajomości swoją okładkę poświęcił ostatnio nawet „The Economist”. Na całym świecie – zauważa – co miesiąc do serwisów randkowych loguje się co najmniej 200 mln osób. W Ameryce już co trzecie małżeństwo zaczyna się od spotkania w sieci (dla ogłoszeń towarzyskich w prasie tradycyjnej wskaźnik ten nigdy nie przekroczył 1 proc.). Z dotychczasowych badań ma ponadto wynikać, że związki zrodzone w sieci trwają średnio dłużej i są odrobinę szczęśliwsze niż w przypadku par, które poznały się offline. Nie sprawdzają się też obawy, że skracając drogę do romansu, internet zaszkodzi już istniejącym związkom. W Ameryce – pisze „Economist” – liczba rozwodów osiągnęła maksimum tuż przed epoką internetu i od tego czasu maleje. Za to sieć okazuje się sprzyjać kontaktom osób o różnych kolorach skóry, edukacji czy majątku. Dzięki czemu aplikacje randkowe niejako mimochodem pomagają przełamywać podziały społeczne. I naturalnie opory wewnętrzne – co trzeci użytkownik Tindera mówi, że używa aplikacji, gdyż jest „zbyt nieśmiały”, by zaczepiać nieznane sobie osoby w realu.

Dla wielu komentatorów najciekawszym wątkiem ekspansji e-swatania są algorytmy decydujące o tym, kto, z kim i kiedy się zobaczy – przynajmniej na ekranie. Sztuczna inteligencja ma pełną wiedzę o „podaży” kandydatów. System może ją połączyć z ogromem historycznych danych: wyborów milionów użytkowników i konsekwencji tych decyzji w postaci udanych lub szybko przerwanych związków. W ten sposób algorytm staje się wszechwiedzącą swatką, która może służyć perfekcyjnymi rekomendacjami. „Łączyłby ze sobą ludzi, którzy nie tylko się sobie podobają, ale którym w ocenie systemu świetnie będzie się ze sobą rozmawiało” – pisze „Economist”. Taki smartfonowy swat miałby pomóc nawet przypadkom beznadziejnym. Według serwisu Tantan – chińskiego odpowiednika Tindera – kilka procent mężczyzn nigdy nie otrzymuje odpowiedzi od choćby jednej kobiety. Zdaniem ekspertów nadzieją dla takich nieszczęśników będzie właśnie sztuczna inteligencja, która z milionów kandydatek wyłowi taką, która w końcu odpisze.

Rady dla e-amantów

Opatrznościowa rola algorytmów w tak wrażliwej materii – i dla poszczególnych użytkowników, i dla ludzkości jako całości – budzi jednak obawy. A jeśli komputer dojdzie do wniosku, że bardziej opłaca mu się jednak parować bogatych z bogatymi? Biednych z biednymi? Podobnie w przypadku wykształcenia, rasy, wyznania, poglądów politycznych…? Pewne wyobrażenie o możliwych patologiach dały wspomniane wyniki badań opublikowane w „Science Advances”. Wynika z nich, że pod względem wieku za najbardziej atrakcyjne kobiety uznaje się te 18-letnie, a potem już „tylko tracą punkty”. W przypadku mężczyzn wykres atrakcyjności z wiekiem stopniowo rośnie i osiąga apogeum około 50 lat. Do tego mężczyznom wyższe wykształcenie wyraźnie służy, w przypadku kobiet raczej przeszkadza. Co gdyby takie preferencje algorytm uznał za wzór do swoich rekomendacji i nie tylko je utrwalał, ale jeszcze powielał?

Inne rosnące zmartwienie wynika z faktu, że internetowa branża matrymonialna zaczyna swym kształtem przypominać świat mediów społecznościowych. A więc tak jak Facebook, Google czy Twitter rządzą światowym dyskursem – i zmieniając fragment kodu, mogą potencjalnie zmieniać rządy państw – tak też kilku randkowych potentatów mogłoby sterować całymi procesami społecznymi. A co, gdyby jedna i druga branża połączyły siły? To się już dzieje: wejście do branży randkowej zapowiedział Facebook. Wiedza, którą posiada na temat 2,2 mld swoich użytkowników, może uczynić go największym w dziejach decydentem już nie tylko w zakresie bieżącej polityki, ale również dalekosiężnej polityki społecznej. Jak pisze „Economist”, flirtowanie było dotąd zjawiskiem „rozproszonym”. Miało miejsce w barach, klubach, kościołach, biurach. Tymczasem coraz więcej osób – dodaje tygodnik – oddaje dziś swoje miłosne losy w ręce garstki programistów, którzy, kontrolując algorytmy, decydują także o przebiegu zalotów na całym globie.

Zanim randkowe algorytmy zaczną zmieniać strukturę społeczną cywilizacji, już zmieniają język miłości. Przez tysiąclecia ludzkość wypracowała zestaw sygnałów, jakimi zwykliśmy się posługiwać, aby zakomunikować zainteresowanie drugą osobą – na czele z wymownymi spojrzeniami i mową ciała. „Teraz sygnały te muszą zostać przetłumaczone na język wiadomości tekstowych” – pisze z kolei „Financial Times”. Na internetowych forach weterani randkowania w sieci zalecają debiutującym e-amantom, by wypracowali kilka „optymalnych” kwestii do regularnego stosowania na samym początku wirtualnej znajomości. Zagrywki takie mają jednocześnie „oddać to, kim jesteś”, jak i „wygenerować satysfakcjonujący odsetek odpowiedzi”. Młodzi zwykli też konsultować przebieg swoich randkowych czatów z najbliższymi przyjaciółmi, a nawet z całą paczką znajomych, szczególnie gdy po wymianie paru zdań relacja zaczyna nabierać perspektyw. Stawka jest wysoka – przyznaje „FT” – jedno potknięcie i twoja rozmówczyni lub rozmówca może zniknąć na dobre.

Podteksty miłosne

Tak ważna materia musiała doczekać się swoich etatowych badaczy. Wśród nich jest dr Michelle McSweeney z amerykańskiego Uniwersytetu Columbia, która poza pracą naukową prowadzi też internetowy podcast zatytułowany „Podtekst”. „Relacje w ogóle są niełatwe, a co dopiero te wirtualne. Co ona miała na myśli, gdy postawiła kropkę? Dlaczego on tak długo zwlekał z odpowiedzią?” – czytamy w zajawce audycji. Pierwszy odcinek poświęciła (nad)używaniu zwrotów czy nawet znaków interpunkcyjnych (nawiasy? średniki!?), które sprawiają, że możesz brzmieć jak nauczyciel albo – co gorsza – jak osoba 45-letnia. Odcinek drugi: czy wypada używać emoji (czyli małych obrazków) w kształcie serduszek na pierwszej wirtualnej randce? Kolejny: jak szybko rozpoznać – i zawczasu ewakuować się lub przeciwnie – że komuś chodzi tylko o szybki seks. I tak dalej.

Jako naukowiec McSweeney zajmuje się przede wszystkim analizą przesłanek zapowiadających powodzenie lub porażkę nawiązywanej dopiero relacji. Rozpoczęła w tym celu projekt o nazwie „Love Texts” („Teksty miłosne”), który zasiliło 45 tys. zanonimizowanych, głównie nastoletnich, konwersacji z aplikacji randkowych. Inspiracją dla niej miała być rozmowa z młodszą krewną, którą zmartwiło „nagłe zniknięcie emotikonek z serduszkami z repertuaru jej chłopaka”. Znajomi owej krewnej uspokajali, że to nic nie znaczy. McSweeney nie miała wątpliwości, że to koniec. Gdy okazało się, że miała rację, postanowiła swoją intuicję przekuć w algorytm.

Niepozorne interpunkcyjne szczegóły zawsze miały znaczenie w miłosnej epistolografii, a w ostatnich dwóch dekadach doszły do nich emotikonki złożone z nawiasów, dwukropków i dywizów. Ale w czasach mobilnych urządzeń – zauważają badacze – dodatkowo zyskały one na wadze ze względu na osobisty charakter smartfona. Najbardziej intymnego z przedmiotów, który zabieramy ze sobą wszędzie. Także do łóżka – często telefon dotykamy jako pierwszą rzecz po przebudzeniu i jako ostatnią przed zaśnięciem. Ten osobisty charakter wzmacnia dodatkowo obecność kamery. Gdy zabraknie słów, emotikonek i animowanych GIF-ów, zawsze można wysłać rozmówcy zdjęcie lub krótki filmik – stąd zresztą fenomen Snapchata, bazującego właśnie na spontanicznej, fotograficzno-filmowej formie komunikacji.

Dlatego inaczej niż w przypadku „profesjonalnie” zabarwionej komunikacji e-mailowej, w przypadku smarfonowych czatów krytycznego znaczenia nabiera czas reakcji rozmówcy. Już minuta milczenia może budzić wątpliwości co do zaangażowania drugiej osoby. Albo co do wydźwięku swojej ostatniej wypowiedzi. Najpopularniejsze aplikacje komunikacyjne dodatkowo podkręcają to napięcie. Pokazują, czy ktoś zobaczył naszą wypowiedź (i nie odpisał od razu?). Czy zaczął odpisywać (czemu tak długo „pisze”?, coś poprawia przed wysłaniem?). Albo że zaczął, ale przerwał pisanie (czy ten brak komunikatu jest wymownym komunikatem, czy tylko coś mu/jej przeszkodziło w dokończeniu?). Według McSweeney młodzi irytują się już po kilku minutach oczekiwania na odpowiedź. Cała ironia polega na tym – zauważa „FT” – że milenialsi i młodsze pokolenia mają uznawać pisanie do siebie za bardziej uprzejme od telefonowania, bo rzekomo daje odbiorcy swobodę co do tego, kiedy zdecyduje się odpowiedzieć.

❤ kontra ;)

O kondycji relacji w sieci świadczy także obecność emoji. Według badań brytyjskiego lingwisty Vyvyana Evansa aż 80 proc. dorosłych smartfonowców używa tych obrazków w swoich wiadomościach, a wśród młodych ten odsetek zapewne jest bliższy 100 proc. Ikona serca jest drugą najpopularniejszą, tuż po buźce płaczącej z radości. W pierwszej piątce są ponadto „oczy w kształcie serduszek” oraz „buźka posyłająca całusa”. Jak przypomniał „FT”, z okazji świętowanego w lipcu Światowego Dnia Emoji portal Facebook ujawnił, że liczba serduszek wysyłanych poprzez komunikator Messenger podwoiła się w ciągu zaledwie roku.

Z kolei serwis randkowy Match.com twierdzi, że single obficie korzystający z emoji znacznie szybciej umawiają się na randki od osób graficznie wstrzemięźliwych. Według dr McSweeney nie chodzi o tani trick, ale o fakt, że używanie obrazków reprezentujących emocje po prostu świadczy o wyższych kompetencjach komunikacyjnych. Osoby używające emoji lepiej dostosowują się do wymogów internetowych kanałów i lepiej wyrażają empatię mimo ograniczeń internetu. Badaczka podkreśla też wagę wirtualnego śmiechu: choćby ta płacząca ze śmiechu buźka sygnalizuje poczucie humoru, który to „ogromnie zwiększa satysfakcję z wirtualnych dialogów”.

Ostatecznie jednak od tempa wysyłania wiadomości, ich nasycenia serduszkami i łzami mimo wszystko ważniejsza jest zawartość merytoryczna. Analizy przeprowadzone przez McSweeney wykazały, że kluczowym prognostykiem dla przyszłości flirtu jest to, co świetnie sprawdza się także poza internetem – mianowicie, czy w rozmowie pojawiają się „pytania odnoszące się do wspólnych doświadczeń, w realu czy wirtualu”. A tych przerażonych zarysowaną powyżej wizją warto też uspokoić, że jeśli owe algorytmy rzeczywiście zaczną tak sprawnie nas ze sobą parować, to czy wkrótce nie zabraknie im klientów?

Polityka 39.2018 (3179) z dnia 25.09.2018; Ludzie i Style; s. 78
Oryginalny tytuł tekstu: "Nowy wspaniały swat"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Czy człowiek mordujący psa zasługuje na karę śmierci? Daniela zabili, ciało zostawili w lesie

Justyna długo nie przyznawała się do winy. W swoim świecie sama była sądem, we własnym przekonaniu wymierzyła sprawiedliwą sprawiedliwość – życie za życie.

Marcin Kołodziejczyk
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną