Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Nauka

Królestwo w termosie

Duńczycy - liderzy energooszczędności

Domy niskoenergetyczne w duńskim osiedlu Stenlose Syd Domy niskoenergetyczne w duńskim osiedlu Stenlose Syd Polityka
Pewne tanie paliwo mamy dosłownie na wyciągnięcie ręki: wokół nas jest pełno niewykorzystanej energii. Duńczycy budują już domy, które w zimie można ogrzać jednym kaloryferem.

Optymalne wykorzystanie energii stało się tu sportem narodowym, jest równie duńskie jak ciasteczka maślane, gang Olsena, klocki lego i jeżdżenie rowerem niezależnie od pogody. W ministerstwie klimatu i energii w Kopenhadze, mieszczącym się w niewielkiej kamienicy w pobliżu zamku królewskiego, jedyne miejsce parkingowe to stanowisko zarezerwowane dla damki pani minister. Pracownicy resortu twierdzą, że, owszem, minister Lykke Friis często z przywileju korzysta.

Duńska optymalizacja energetyczna ma kilka oblicz: od segregacji śmieci i źródeł odnawialnych (co druga turbina wiatrowa na świecie pochodzi z Danii), po inteligentne sieci przesyłowe, bez których podobno zatrzymanie zmian klimatu nie będzie możliwe. Najcieplejszy kraj Skandynawii chciałby mieć jeszcze jedną specjalność: domy energooszczędne. – Przez nieszczelne okna, drzwi, cienkie ściany i niewydajne piece Unia marnotrawi co roku energię wartą 270 mld euro, po 500 euro na głowę obywatela Unii. W sumie tyle dwutlenku węgla, ile wypuszczają całe Włochy – mówi Thomas Nordli, menedżer w koncernie produkującym materiały izolacyjne. – Potrafimy zaoszczędzić 75 proc. nakładów niezbędnych do ogrzewania, chłodzenia i oświetlania budynków, gdybyśmy chcieli, możemy zachować aż jedną piątą trwonionej energii świata – dodaje.

Pełna izolacja

Maria i Nicolai Techow od zawsze marzyli o zamianie ciasnego kopenhaskiego mieszkania, w którym tłoczyli się z czwórką dzieci, na coś większego, z dala od zgiełku i z własnym ogródkiem. Nie pamiętają, kiedy i skąd dowiedzieli się o projekcie podstołecznej gminy Egedal. Chyba nie z ogłoszenia, bo zanim te pojawiły się w gazetach, zdążyli już obdzwonić znajomych mieszkających w gminie i sprawdzić, czy to na pewno dobry pomysł, aby przenieść się w miejsce, w którym wolno zbudować wszystko, pod warunkiem, że będzie to dom energooszczędny. Nie byli przecież fanami radykalnego dbania o środowisko. – Znaleźliśmy dużą działkę, jak na przedmieścia stolicy wyjątkowo tanią, otoczoną zielenią i z bardzo dobrym dojazdem do centrum – wspomina Nicolai.

Ale już samym nakazem ekologicznej budowy tacy zachwyceni nie byliśmy – mówi. – Obawialiśmy się, że to przedsięwzięcie drogie i na tyle skomplikowane, że niewiele firm zdoła taki dom porządnie wykonać. Ostatecznie znajomi nie zniechęcali, a i budowa, wbrew początkowym obawom, poszła gładko. Drewniany dom od fundamentów po czubek dachu postawiła i wykończyła, przy wsparciu technicznym gminnych urzędników, lokalna firma, notabene rękami trzech robotników z Polski. W ten sposób cztery lata temu Maria, Nicolai i gromadka ich dzieci zostali nowymi mieszkańcami południowej dzielnicy miasteczka Stenlřse. Z kilkuset sąsiadami tworzą największe w Europie skupisko domów energooszczędnych.

Zgodnie z przewidywaniami, budowa była droższa – za dom zapłacili równowartość 1,5 mln zł – ale na dłuższą metę koszty powinny być zdecydowanie niższe. Niedawno brat Marii postawił zwykły dom na północy Jutlandii, ogrzewanie kosztuje go dwa razy więcej. Natomiast nawet zimą do utrzymania dwudziestu kilku stopni w 240-metrowym, doskonale zaizolowanym wnętrzu pod Kopenhagą, wystarcza nieduży grzejnik elektryczny zamontowany w łazience na poddaszu. Ostatni sezon grzewczy, jak na Danię bardzo długi, właściciele rozpoczęli dopiero w listopadzie. Wcześniej wystarczała specjalna pompa, która przekazuje naturalne ciepło ziemi do podłogi w kuchni. Wentylacja rozprowadza je po całym domu, a wodę grzeje bateria słoneczna.

Dom Marii i Nicolaia nie jest wcale pełnią technicznych możliwości – to ledwie dom niskoenergetyczny, nie to, co stojące po sąsiedzku domy pasywne. Zużywają kilka procent energii potrzebnej do funkcjonowania zwykłego domu – mówi architekt Kjeld Bjerg. Zapomnij o kaloryferach i podłączeniu do miejskiej ciepłowni, zamiast ogrzewania wystarczy czuła wentylacja. Działanie pompy cieplnej wspiera światło dzienne, które podnosi temperaturę nawet w pochmurne dni, a także telewizor, kuchenne palniki, piekarnik i inne działające urządzenia elektryczne, bo obudowy nawet tych najnowocześniejszych też się nieco nagrzewają. Sam budynek jest zaizolowany jak termos, mimo to powietrze krąży non stop i często jest wymieniane. Alergicy są zachwyceni – zapewnia Bjerg.

Deszczówka w toalecie

Dom ogrzewają także sami mieszkańcy. Policzono, że dorosły człowiek dostarcza do bilansu cieplnego jakieś 400 watów, pies odpowiednio mniej. W Danii stoi już 10 tys. takich domów, w Stenlřse kilkadziesiąt. Cena? – Ludzie zachowują się jak wędkarze, rozkładają szeroko ręce i mówią: tyyyle to musi kosztować – śmieje się Bjerg. – Tymczasem dom pasywny zwraca się w całości po 20 latach. Na przykład metr kwadratowy pasywnej szkoły ostatnio przez nas zaprojektowanej kosztował równowartość 7 tys. zł, kilka procent więcej niż wynosi duńska średnia.

Zamiana Stenlřse Syd w ekologiczny zakątek, w którym zamieszkała Maria z Nicolaiem, jest autorską koncepcją Willy’ego Eliasena, burmistrza gminy Egedal i byłego komendanta miejscowej policji w jednej osobie. Skutecznym ściganiem przestępców zaskarbił sobie wdzięczność mieszkańców, którą po zdjęciu munduru przekuł w miażdżące zwycięstwo w wyborach lokalnych w 2002 r. Rok później, z absolutną większością w radzie, przeforsował projekt, nawet jak na Danię pionierski. – Chcieliśmy oszczędzić możliwie dużo energii, ale ówczesne duńskie normy określające energochłonność budynków uznaliśmy za nie dość wyśrubowane. Wyznaczyliśmy więc teren dla 750 rodzin i wprowadziliśmy na nim własne standardy, znacznie ostrzejsze. Gdy rząd zobaczył, że nam się powiodło, nasze normy przyjął cały kraj – podkreśla z satysfakcją Eliasen.

Mieszkańcy Stenlřse Syd mają się czym pochwalić. Wszyscy razem oszczędzają 3,6 mln kilowatogodzin rocznie, co daje 360 ton dwutlenku węgla albo 400 ton oleju opałowego. Zużywają 22 tys. m sześc. wody mniej niż podobna grupa rodaków, co udaje się dzięki wykorzystywaniu deszczówki do spłukiwania toalet i prania. Dodatkowe obostrzenia konstrukcyjne pozwoliły zaoszczędzić 58 ton tworzyw sztucznych, bo zlewy i rury muszą tu być metalowe. No i korzystają z prądu wytwarzanego w elektrowni na ekologiczną biomasę. Są i kłopoty. – Kryzys dał się nam poważnie we znaki, nowe domy nie powstają zbyt szybko – martwi się burmistrz Eliasen. Gmina nie ma też pieniędzy na zagospodarowanie 25-hektarowego parku i placu zabaw, byłej łąki, na której kiedyś okoliczne wsie wypasały wspólnie stada krów.

Zakazane samochody

Duńska przygoda z oszczędzaniem energii ma już blisko cztery dekady. Do cięć zmusiły ich wydarzenia z odległych pustyń Bliskiego Wschodu. Jesienią 1973 r. państwa arabskie zaatakowały Izrael i nałożyły embargo na dostawy ropy dla Zachodu, ropa zdrożała o kilkaset procent, wybuchł kryzys naftowy. – Dania wyjątkowo mocno odczuła reperkusje wojny – mówi Kristian Olesen z Konsorcjum Klimatycznego, organizacji promującej duńskie poglądy na walkę z ociepleniem klimatu. – Wzrosło bezrobocie, gospodarka dostała zadyszki i wreszcie stanęła. Rząd, wtedy socjalistyczny, zaapelował więc do firm i zwykłych obywateli, by ograniczyli zużycie energii i drakońsko ją opodatkował. Właściciele samochodów mogli jeździć tylko w określone dni, na przykład ci z parzystymi numerami rejestracyjnymi w parzyste niedziele miesiąca.

Kryzys minął, ropa staniała, ale rząd wykorzystał sytuację i utrzymał wysokie podatki okołoenergetyczne. – To najważniejszy pojedynczy powód, dlaczego dziś oszczędzamy – stwierdza Kristian Olesen. – Niezależnie kogo się dziś spyta, z lewa czy z prawa, wielu przyzna, jak wiele zawdzięczamy tamtym decyzjom. W latach 70. nie byliśmy samowystarczalni, nie mieliśmy żadnych bogactw naturalnych, nie odkryliśmy jeszcze własnych złóż gazu i ropy na Morzu Północnym, nawet nie sprowadzaliśmy prądu ze szwedzkich elektrowni atomowych. Teraz sytuacja się powtarza. Nasza ropa i gaz się kończą, zaraz znów będziemy je importować. Mamy więc kolejny impuls do poprawy wydajności energetycznej – mówi Olesen.

A Dania chce iść jeszcze dalej – w imię likwidacji emisji spalin i poprawy bezpieczeństwa energetycznego opracowuje plany pełnego uniezależnienia się od paliw kopalnych. To nie żart, już we wrześniu komisja niezależnych naukowców ogłosi, czy rozbrat z ropą naftową, gazem ziemnym i węglem będzie w ogóle możliwy, a jeśli tak, to czy uda się to zrobić mniej więcej w połowie obecnego wieku. – Pomysł popiera aż 80 proc. parlamentarzystów, za jest także większość społeczeństwa – mówi Nikolaj Svensson, analityk ministerstwa energii i klimatu. Wygląda na to, że Dania i tak rozstanie się z ropą, nawet jeśli uda się odkryć wielkie pole naftowe na przykład na Grenlandii. Choć w Kopenhadze na grenlandzki cud akurat mało kto liczy.

 

Polityka 23.2010 (2759) z dnia 05.06.2010; Świat; s. 90
Oryginalny tytuł tekstu: "Królestwo w termosie"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną