Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Nauka

Serce na wspomaganiu

Poradnik Zdrowotny

Piotr Socha / Polityka
Polska kardiologia ma na swym koncie wielkie osiągnięcia, a mimo to choroby układu krążenia dziesiątkują Polaków. Nadal na wiele pytań brakuje jasnych odpowiedzi. Próbowaliśmy je dla Państwa znaleźć.

Najprostsza recepta na zdrowe serce to dobrze przespana noc i wycieczka rowerowa ze starannie skompletowanym bagażem. Powinny się w nim znaleźć: pełna humoru książka, którą przeczytamy na świeżym powietrzu, tabliczka czekolady do zagryzania przy lekturze i kosz dojrzałych pomidorów. A po powrocie do domu – kieliszek czerwonego wina i znów jakiś zabawny film lub spotkanie w kojącym nerwy miłym towarzystwie.

Życie byłoby piękne, gdyby poprzestać na takich ogólnikach… Jeśli jednak jazda na rowerze rzeczywiście ma przynieść sercu korzyść, to trzeba pedałować szybko i z dużym wysiłkiem, jeśli czekoladą chcemy ratować naczynia przed miażdżycą – powinna być czarna i bardzo gorzka, zaś aby dieta pomidorowa mogła obniżyć cholesterol – należałoby ich zjeść w ciągu dnia czterysta, bo dopiero z takiej ilości uda się pozyskać 2 g cennych fitosteroli.

Przytoczone zalecenia podano podczas niedawnego kongresu Europejskiego Towarzystwa Kardiologicznego. Jednak w wielu krajach jesienno-zimowa aura zniechęci do przejażdżek rowerem, konsumenci w Europie nie mają dostępu do czystych ziaren kakaowych, a jedynie do czekolady pęczniejącej od tłuszczu, natomiast dobra rada, by porzucić pracę, jeśli tylko poczujemy się w niej zestresowani, nie wydaje się szczególnie racjonalna w czasach kryzysu.

Na szczęście wszystko, co dotyczy wpływu stylu życia na nasze skołatane serca, należy traktować z pewnym dystansem. Choć eksperci nie zmienili dobrego zdania o profilaktyce w chorobach układu krążenia, radzą zachować zdrowy rozsądek. We wszystkim potrzebny jest balance, czyli równowaga: w codziennej diecie, aktywności fizycznej, utrzymywaniu właściwej masy ciała, ciśnienia krwi, a nawet w leczeniu. Tylko ten, kto potrafi tej reguły przestrzegać – będzie miał serce silne jak dzwon.

Równowaga bez arytmii

Stabilność organizmu – nazywana w fizjologii homeostazą – jest gwarantem zdrowia, z czego nie do końca zdajemy sobie sprawę namawiani zewsząd do ekstremalnych wysiłków lub radykalnych diet. Lecz aby parametry pracy narządów wewnętrznych mogły być utrzymane na wyrównanym poziomie, niezbędna jest miarowa praca serca i regularna ilość krwi, którą lewa komora pompuje do naczyń krwionośnych.

Na fakt, że serce jest pompą, pierwszy zwrócił uwagę w 1628 r. angielski fizjolog William Harvey, co wcale nie przyszło łatwo, gdyż przez stulecia nie wiedziano, jak krew krąży w naczyniach. Nawet wśród medyków panowało przekonanie, że jest to jeden z tych problemów w budowie ludzkiego organizmu, które Bóg umyślnie zataił przed rozumem ludzkim; ludzie wierzyli, że serce jest ośrodkiem uczuć i osobowości.

Harvey pierwszy stworzył koncepcję okrężnego obiegu krwi z sercem w roli centralnego napędu, ale nie ustalił, co wprawia je w ruch. Dopiero jego następcy odnaleźli w ścianie tego mięśnia skupiska komórek, od których w drobnych włóknach nerwowych, jak w kablu, rozchodzą się bodźce elektryczne narzucające szybkość pracy. Przedsionki (górne jamy serca), a pod nimi komory kurczą się 70 razy na minutę, pompując do tętnic 5 litrów krwi.

Najlepiej, aby ten automatyczny mechanizm działał miarowo. Każda usterka ma swoje konsekwencje, bo łatwo sobie wyobrazić, jak nieefektywna staje się praca serca, gdy np. raptownie przyspiesza i kurczy się z prędkością 200 razy na minutę (komory nawet nie zdążą wtedy napełnić się krwią, więc niewiele trafi do układu krążenia). Albo gdy bodźce elektryczne przemieszczają się w sposób chaotyczny, rozregulowując synchroniczną pracę przedsionków – drżą, każda ich komórka kurczy się w innym czasie. Gdybyśmy wtedy oświetlili przedsionek z boku, pojawiłyby się chaotycznie migocące odblaski (stąd nazwano to zjawisko migotaniem).

Mało kto zdaje sobie sprawę, że wraz z wydłużeniem ludzkiego życia migotanie przedsionków stało się jedną z najczęstszych plag – dotyka 80 proc. seniorów po przekroczeniu 80 lat. Przybywa też młodszych z chorobami predysponującymi do migotania: otyłych, z nadciśnieniem, nadczynnością tarczycy, wadami zastawek (dawniej umierali wcześniej, bo nie było dla nich ratunku).

Wciąż wielu chorych nawet nie wie, że cierpi na to zaburzenie – twierdzi prof. Krzysztof J. Filipiak, przewodniczący Sekcji Farmakoterapii Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego. W Polsce armia pacjentów liczy już ok. 400 tys. i będzie rosnąć z każdym rokiem. Ale najczęstszy objaw tej choroby – niemiarowe bicie serca – u 10–40 proc. w ogóle może się nie pojawić! Częstszą dolegliwością jest po prostu zmęczenie, ale kto od razu skojarzy je z chorobą przedsionków? Ludzie otyli męczą się na co dzień i kładą to na karb swojej tuszy – mało kto zgłosi się do lekarza rodzinnego na badanie EKG, które powinno rozstrzygnąć o powodach palpitacji lub zadyszki. – Przez cale lata kardiolodzy namawiali lekarzy rodzinnych, by mierzyli pacjentom ciśnienie niezależnie od powodu wizyty. Jeszcze łatwiej zmierzyć puls. Jeśli jest nieregularny, zawsze warto wykonać EKG i przekonać się, czy nie ma migotania – twierdzi prof. Gregory Lip z uniwersytetu w Birmingham, który stanął na czele europejskiej kampanii mającej zwiększyć świadomość w tym względzie.

Kardiolodzy zaczęli poświęcać większą uwagę migotaniu przedsionków z dwóch powodów. Po pierwsze, okazało się, że aż co piąty śmiertelny udar mózgu jest konsekwencją tej arytmii. Brak synchronicznych skurczów sprzyja gromadzeniu krwi w sercu i łatwiej dochodzi do tworzenia zakrzepów. Po przedostaniu się do aorty trafiają do tętnicy szyjnej, która prowadzi je wprost do mózgu. A po drugie – po raz pierwszy od 50 lat pojawiły się skuteczniejsze metody zapobiegania udarom, więc warto wcześniej rozpoznać stan zagrożenia i móc z nich korzystać.

I tu wracamy do rekomendowanej we współczesnej kardiologii zasady zachowania równowagi: bezpieczna profilaktyka przeciwudarowa w migotaniu przedsionków musi balansować między tym, by zapobiec tworzeniu zakrzepów, a tym, by nie wywołać groźnych krwotoków. Dotychczasowe leki nie są pod tym względem idealne. – Regularnie trzeba we krwi oznaczać tzw. współczynnik krzepliwości i według niego dobierać choremu indywidualną dawkę – wyjaśnia prof. Filipiak. – Zmiany diety, dołączenie innych leków, wypicie alkoholu zmieniają wspomniany wskaźnik, co pociąga konieczność ustalenia nowej dawki. Nowe preparaty uwolnią pacjentów od wizyt w laboratoriach, pobierania krwi, częstych konsultacji z lekarzami.

Podczas tegorocznego Europejskiego Kongresu Kardiologicznego największy entuzjazm zebranych wzbudziły przedstawione wyniki badań dwóch preparatów zapobiegających tworzeniu zakrzepów: apiksabanu oraz dabigatranu – znanego już ortopedom stosującym go w profilaktyce przeciwzakrzepowej po wymianie stawu biodrowego i kolanowego. Eksperci liczą, że łatwiejsza kuracja – niewymagająca tak ścisłej kontroli diety i współczynnika krzepliwości – oddali groźbę udarów mózgu (nieraz ponownych) również u chorych z migotaniem. Oczywiście pod warunkiem, że uda się ich przekonać, iż mimo okresowych lekkich dolegliwości – zmian tętna i napadowych palpitacji – żyją ze stałym ryzykiem tworzenia zakrzepów. Gdy nie można zobaczyć, jak wyglądają od wewnątrz własne naczynia i serce, trudno niektórym uwierzyć, że życie może wisieć na włosku.

Ciśnienie na skakance

Kuracja lekami przeciwkrzepliwymi, statynami obniżającymi poziom cholesterolu czy preparatami na nadciśnienie wymaga systematyczności, której wielu chorym po powrocie do domu brakuje. Pacjenci, także ci po zawałach i udarach, posłusznie przyjmują po wyjściu ze szpitala zalecone leki, lecz gdy po kilku tygodniach ich stan poprawia się – zbyt często odstawiają je lub samodzielnie zmniejszają dawki. Efekty tej niesubordynacji łatwo przewidzieć. W przestrzeganiu zaleceń mogłoby pomóc maksymalne uproszczenie kuracji – podobne do tego, jakie od kilku lat obserwujemy w leczeniu nadciśnienia. Tam coraz więcej składników leków trafia do pojedynczych tabletek, przyjmowanych tylko raz dziennie.

To duża wygoda dla chorych, jeśli nie muszą łykać kilku pigułek o różnych porach dnia – przyznaje dr hab. Tomasz Zdrojewski, kierownik Zakładu Prewencji Katedry Nadciśnienia Tętniczego i Diabetologii Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku. Wspólnie ze swoim szefem prof. Bogdanem Wyrzykowskim zakończył właśnie ogólnopolski projekt badawczy NATPOL 2011, analizujący rozpowszechnienie w Polsce czynników ryzyka chorób sercowo-naczyniowych (wcześniej podobne badania przeprowadzono w 1997 r. i w 2002 r.).

Głównym czynnikiem ryzyka od lat pozostaje nadciśnienie, którym dotkniętych jest 32 proc. Polaków – mówi doc. Zdrojewski. Lecz od razu zaznacza, że w porównaniu z poprzednimi badaniami bardzo poprawił się odsetek skutecznie leczonych. – Wzrósł z 12 do 26 proc., czyli dorównaliśmy czołówce europejskiej. To przede wszystkim zasługa uproszczenia farmakoterapii i wbijania chorym do głowy, że leczenie i kontrola ciśnienia krwi muszą odbywać się regularnie, bez żadnej taryfy ulgowej.

Niestety, wyniki tegorocznego NATPOL nie we wszystkim są tak optymistyczne. Ujawniają na przykład, że spośród 10,5 mln osób z nadciśnieniem aż 3 mln nie ma pojęcia, że niedomaga. To zła wiadomość, bo w porównaniu z poprzednimi badaniami nic się nie zmieniło na lepsze – nadal jedna trzecia Polaków naraża się na zawały serca i udary mózgu, nie mierząc ciśnienia regularnie przynajmniej raz na pół roku (jeśli przekracza ono 120/80 mmHg, badanie należy wykonywać co miesiąc). Cóż więc narzekać na niesubordynowanych pacjentów, którzy samodzielnie odstawiają leki i wracają do dawnych nałogów (ponad połowa, która rzuciła palenie w związku z przebytym zawałem, po 6 miesiącach znów zaczyna palić!), skoro kilka milionów Polaków nie ma nawet świadomości, że znajduje się w grupie poważnego ryzyka. To klęska dotychczasowych kampanii edukacyjnych, które w minionej dekadzie tyle uwagi poświęcały profilaktyce chorób układu krążenia.

25 września już po raz siódmy odbędą się w całym kraju obchody Światowego Dnia Serca – to doroczna okazja, by lekarze przypomnieli niezorientowanym, jak dbać o układ krążenia. I szansa, by Polacy podczas organizowanych w różnych miastach festynów sprawdzili swoją wydolność i podstawowe parametry zdrowotne (ciśnienie krwi, lipidogram, stężenie cukru w surowicy). – W Norwegii każdy, kto zdecyduje się na badania profilaktyczne, otrzymuje w nagrodę bilet do kina. Konkret, który jest zachętą – chwali pomysł doc. Tomasz Zdrojewski. – W Polsce nikt nie potrafi przyciągnąć ludzi, którzy nigdy się nie badali. Na kontrolę przychodzą zawsze ci sami. Może w tym roku wreszcie przyjdą inni?

Nie tylko polscy kardiolodzy mają problem z przekonaniem pacjentów, by przestrzegali ich zaleceń. Już od kilku lat prof. Salim Yusuf z Hamilton Health McMaster University w Kanadzie przekonuje świat, że jedynym rozwiązaniem mogącym zmienić tę złą sytuację jest wprowadzenie na rynek pięcioskładnikowej taniej pigułki, która będzie jednocześnie regulowała ciśnienie krwi, obniżała cholesterol i wzmacniała serce. To może się sprawdzić tylko w krajach biednych, gdzie nie ma dostępu do wykwalifikowanych specjalistów – odpowiadają mu lekarze z Europy, którzy dostrzegają pozytywne efekty kilkuskładnikowych tabletek w leczeniu nadciśnienia, ale są ostrożni w rozszerzaniu tych doświadczeń na całą kardiologię.

Na razie multitabletka, czyli polypill, stosowana jest w Indiach i Ameryce Południowej, zjednując tam sobie tyle samo zwolenników co przeciwników. Pierwsi powtarzają za prof. Yusufem: jeśli mamy epidemię chorób układu krążenia, to potrzebne są rozwiązania na masową skalę. I właśnie polypill jest jak szczepionka, którą powinien otrzymać każdy. Sceptycy pytają, czy połączenie aż pięciu składników w jednej pigułce jest efektywne. W dużych dawkach może doprowadzić do zsumowania działań niepożądanych, w zbyt małych – niekoniecznie okaże się wystarczająco skuteczne.

Pierwsze wyniki po zastosowaniu multitabletki wskazywały na 80-proc. spadek ryzyka zawałów i udarów – przyznaje prof. Grzegorz Opolski, nasz krajowy konsultant w dziedzinie kardiologii. – Im dłuższa obserwacja, tym jednak gorsze rezultaty – dziś wiadomo, że ryzyko dzięki tej kuracji udaje się zmniejszyć o połowę. Co pokaże przyszłość?

Przy okazji wprowadzania nowych metod leczenia lekarze i pacjenci powinni zachowywać się jak dżentelmeni, czyli podążać krok za modą. Lepiej nie rzucać się na pierwszą linię, lecz poczekać na zebrane przez kilka lat doświadczenia.

Aby ograniczyć śmiertelność w chorobach układu krążenia, potrzebne są nie tylko leki, lecz także dobrze zorganizowany system, który usprawni nadzór nad rzeszą pacjentów wymagających opieki kardiologicznej. O ile w Polsce zrobiono już bardzo dużo w kwestii ratowania chorych z zawałami serca, to nadal nie istnieje wystarczająco rozwinięta sieć placówek rehabilitacyjnych, w których mogliby znaleźć opiekę pacjenci po opuszczeniu szpitala. Tu już nie chodzi o to, że pozostawiony sam sobie rekonwalescent traci zainteresowanie dalszym leczeniem i nie odwiedza lekarza do momentu wystąpienia kolejnego zawału. Gorzej, że nie ma dostępu do rehabilitacji mogącej przyspieszyć powrót do pełnego zdrowia i nauczyć zdrowego stylu życia. A z badań wynika, że może to przyczynić się do zmniejszenia śmiertelności w chorobach układu krążenia o 20–25 proc.

Pompa bez napędu

Sukcesy współczesnej kardiologii generują nowe problemy. Wielu uratowanych po zawałach serca zapadnie na niewydolność tego narządu – chorobę, której przez wiele lat specjaliści nie potrafili zdefiniować ani właściwie sklasyfikować. – To końcowy etap wszystkich chorób kardiologicznych – sumuje prof. Piotr Ponikowski, kierownik Kliniki Kardiologii Wojskowego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu, przewodniczący Asocjacji Niewydolności Serca w Europejskim Towarzystwie Kardiologicznym.

Nie wdając się w szczegóły, na podstawie których eksperci rozróżniają dziś kilka klas zaawansowania tej choroby, przytoczmy jej lapidarny opis z końca XIX w., kiedy kanadyjski internista dr William Osler nazwał ją „stanem, w którym serce traci swe siły, a tym samym zdolność utrzymania prawidłowego krążenia krwi podczas dużego wysiłku”.

Otóż to: serce staje się zbyt słabe, aby dostarczyć tkankom i narządom odpowiednią ilość krwi i tlenu – uzupełnia prof. Ponikowski, który obserwuje, jak z latami przybywa pacjentów – po zawałach serca, z nadciśnieniem, chorobą wieńcową. Ich serca z upływem czasu coraz gorzej pracują i wymagają szczególnej opieki. – Właściwe leczenie tych schorzeń zabezpiecza przed powikłaniami, ale nie jest niestety regułą, by chorzy przestrzegali zaleceń – potwierdza profesor. Stąd wzbierająca fala niewydolności: w Europie jest już kilkanaście milionów chorych z jej objawami i drugie tyle bez objawów, choć już z cechami uszkodzonego mięśnia sercowego; w Polsce według orientacyjnych danych mamy od kilkuset tysięcy do miliona pacjentów. Nie wszyscy są prawidłowo leczeni i nie każda z zagrożonych osób wie, że powinna zgłosić się do lekarza – choć obowiązuje tu dobrze znana w medycynie reguła: im szybciej uda się rozpoznać chorobę, tym lepsze będą wyniki terapii.

Na co więc zwrócić uwagę? Przede wszystkim na nietolerancję wysiłku – jeśli odczuwasz zmęczenie podczas czynności, którą dawniej wykonywałeś bez problemu, to sygnał, by odwiedzić lekarza rodzinnego. To bardzo niecharakterystyczny objaw, który może być oznaką rozmaitych problemów ze zdrowiem, więc warto się przekonać, czy wynika z choroby, czy po prostu nadszedł czas, by pogodzić się z upływem lat. Duszność w nocy, obrzęki wokół kostek uprawdopodobniają rozpoznanie, choć aby ostatecznie je potwierdzić, należy wykonać kilka badań. – W pierwszej kolejności EKG i rentgen klatki piersiowej – radzi prof. Ponikowski. – Powiększona na kliszy sylwetka serca powinna być sygnałem, by skierować pacjenta na badanie zwane echem serca. Dopiero jego wynik w powiązaniu z dolegliwościami uprawnia do postawienia właściwej diagnozy.

Podczas zaplanowanego na początek października kongresu Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego jedna z sesji będzie poświęcona wykładom skierowanym wyłącznie do lekarzy rodzinnych. – Bardzo się z tego cieszę – wyznaje prof. Ponikowski. Wielokrotnie wysłuchiwał skarg pacjentów na doktorów, którzy zlekceważyli zgłaszane dolegliwości: „ja też bym się męczył, gdybym był w pana wieku”. – Musimy uczulić lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej na problemy, które wydają się im marginalne, a mają w kardiologii niezwykłe znaczenie. Sami specjaliści nie uporają się z tą epidemią.

Dobrym rozwiązaniem byłoby stworzenie w Polsce systemu wdrażanego już w krajach skandynawskich: by pacjent po leczeniu szpitalnym pozostawał pod kontrolą poradni niewydolności serca, gdzie nauczyłby się żyć z tą chorobą przewlekłą. We Wrocławiu utworzono taką placówkę, choć nie jest ona finansowana przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Zatrudnia jednego lekarza, ale za to kilka pielęgniarek – i to one przede wszystkim kontaktują się z pacjentami, udzielają im porad, korygują dawki leków, w trudnych sytuacjach zalecają pilne wizyty u specjalisty. W Polsce zakrawa to na herezję, bo utrwaliło się przekonanie, że chorym powinien zajmować się wykształcony doktor, a nie średni personel. Tymczasem model wrocławski ma wiele zalet – dzięki takim działaniom mniej chorych z niewydolnością serca trafia ponownie do szpitala z powodu powikłań i zaostrzenia objawów.

Kardiolodzy przyszłości

Prof. Janina Stępińska, która w październiku obejmie funkcję prezesa Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego, zamierza swoją kadencję poświęcić właśnie pacjentom dochodzącym do zdrowia po najcięższych chorobach serca, operacjach kardiochirurgicznych, zabiegach inwazyjnych udrażniających naczynia wieńcowe. – Przecież ze zdobyczy współczesnej kardiologii korzysta coraz więcej ciężej chorych i starszych osób – mówi. – Na oddziałach intensywnej terapii kardiologicznej pacjenci z niewydolnością zdarzają się najczęściej.

Czy jednak wszystkie placówki kardiologiczne są na takich pacjentów przygotowane? Czy system jest tak zorganizowany, by można było tym chorym pomóc? Prof. Stępińska przecząco kręci głową: – To dopiero rozwijająca się gałąź kardiologii, znana dotychczas pod nazwą intensywnej opieki. Zastąpienie jej terapią jest dowodem na to, że mamy chorym w stanach zagrożenia życia coraz więcej do zaproponowania. Możemy ich skutecznie leczyć!

Oczywiście tego typu kuracja odbywa się w szczególnych warunkach – lekami dożylnymi, pod kontrolą aparatury na bieżąco monitorującej wszystkie parametry życiowe. Zalecenia wydawane są z godziny na godzinę, a nie tak jak w ambulatoriach – z miesiąca na miesiąc. Nie wszędzie oddziały intensywnej terapii kardiologicznej powstały, ponieważ za postępem nie nadąża prawo, które w staroświecki sposób reguluje niektóre czynności lekarskie. – Na co dzień przejmujemy zadania anestezjologów, choć tylko im wolno w Polsce kończyć akcję reanimacyjną lub odłączać chorego od respiratora – wyznaje prof. Stępińska, co świadczy o tym, że w dziedzinie ratowania życia kardiolodzy chcieliby się w najbliższych latach jeszcze bardziej usamodzielnić.

Podział kompetencji w tej dziedzinie nie jest wcale problemem marginalnym. Może wpływać na wybór określonych metod leczenia, co dla pacjentów ma już spore znaczenie. Dlaczego w W. Brytanii migotanie przedsionków leczy się rzadziej elektryczną metodą przepuszczania przez serce impulsu elektrycznego, a częściej lekami antyarytmicznymi – odwrotnie niż w Niemczech? Ponieważ brytyjscy kardiolodzy (podobnie jak polscy) nie mogą sami znieczulać pacjentów, tylko musi być przy tym anestezjolog. W Niemczech kardiolodzy mają takie uprawnienia, więc dostęp do zabiegów wymagających znieczulenia ogólnego jest dużo prostszy, co przyznał podczas kongresu dr Anselm K. Gitt z Centrum Kardiologicznego w Ludwigshafen.

Nie ma badań wskazujących na przewagę jednej metody nad drugą – ocenia prof. Piotr Ponikowski, który nadzorował w Polsce podobny sondaż. – W związku z tym sporo zależy od doświadczeń poszczególnych ośrodków, dostępu do anestezjologów i aparatury. Jesteśmy pod tym względem w środku europejskiej stawki.

Polska kardiologia, poza profilaktyką i rehabilitacją, już w niczym nie ustępuje czołówce krajów europejskich. Mamy doskonały sprzęt (włącznie z najnowocześniejszymi aparatami do rezonansu serca), dostęp do najlepszych leków i metod kuracji. Nasi lekarze przygotowują europejskie standardy leczenia. Niektórzy wytyczają całkiem nowe ścieżki rozwoju, bo nie jest tak, że na temat chorób serca wiadomo już wszystko. Dr Miłosz Jaguszewski tworzy dziś w Zurychu światowy rejestr chorych na niedawno odkrytą chorobę takotsubo. – Zaledwie 20 lat temu opisano pierwszy przypadek – mówi.

Takotsubo nie jest nazwiskiem odkrywcy, lecz japońską nazwą dzbanka z wąską szyjką i szerokim dnem – właśnie taki kształt przybiera lewa komora serca u osób, którym stawiana jest ta diagnoza. – Do tej pory zebrałem w rejestrze 700 pacjentów, ale to wierzchołek góry lodowej – uważa dr Jaguszewski. Wśród potencjalnych chorych są przede wszystkim kobiety w szóstej i siódmej dekadzie życia. Trafiają do szpitala z ostrym dławiącym bólem w klatce piersiowej, który sugeruje klasyczny zawał serca, lecz po wykonaniu badań okazuje się, że nie ma miażdżycy w tętnicach wieńcowych. Naczynia są zdrowe, bez zwężeń utrudniających przepływ krwi. Co jest więc powodem bólu i ataku serca? – Tego jeszcze nie wiadomo – rozkłada ręce mój rozmówca. – Najprawdopodobniej stres, bo wszyscy pacjenci wyłuskani na świecie przeżyli wcześniej silne emocjonalne wzruszenie.

Dolegliwości mijają po trzech dniach lub trzech tygodniach – niepotrzebne są zabiegi udrażniające, bo nie ma żadnych zakrzepów. Leczenie ogranicza się w zasadzie do odpoczynku i podawania dużej ilości płynów, które uzupełniają niski poziom sodu i potasu (lekarze zastanawiają się, czy deficyt tych pierwiastków nie jest jedną z przyczyn tajemniczego zespołu). Jednak tylko pozornie choroba wygląda na łagodną – u wielu pacjentek (zaledwie 10 proc. ujętych w rejestrze to mężczyźni) ujście lewej komory w ostrej fazie jest tak zwężone, iż serce nie może wypełniać swojej funkcji. To grozi śmiercią podobną do zawału – tyle tylko, że rozszerzanie naczyń wieńcowych nic w tym przypadku nie daje.

Im więcej zbierzemy informacji o chorych, tym lepiej poznamy ich historie, co z kolei powinno uzupełnić naszą wiedzę o przyczynach i leczeniu zespołu takotsubo – ma nadzieję dr Jaguszewski, niejedyny zresztą młody polski kardiolog, który nadzoruje badania o międzynarodowym zasięgu.

Don’t worry, be happy

Ostatnie wyniki badań przedstawione na kongresie kardiologów nie pozostawiają też złudzeń, że stresu warto się wystrzegać na każdym kroku. Jedną z głównych sesji poważni eksperci zatytułowali znanym refrenem „Don’t worry, be happy”. I rzeczywiście, na poparcie tej tezy mamy wysyp badań popartych wieloletnimi obserwacjami, które jednoznacznie wskazują na szkodliwy wpływ gniewu, złości i strachu.

Ma to związek z wydzielaniem hormonów, które podczas doznawania tych emocji stymulują skurcz naczyń krwionośnych. Przeciwna reakcja, czyli wprawienie się w dobry nastrój, wywołuje odwrotny efekt – różnice pomiędzy średnicami tętnic obwodowych w fazie stresu i śmiechu wynosiły w badaniach przeprowadzonych w Maryland School of Medicine w Baltimore (USA) od 30 do 50 proc. – Z medycznego punktu widzenia to ogromna zmiana – oświadczył z dumą (i promiennym uśmiechem na twarzy) szef zespołu dr Michael Miller.

Dobry humor należy do tych nielicznych używek, których nie da się przedawkować. Są ponoć dowody nawet na to, że chroni przed kłopotami z układem krążenia na równi z zalecaną dawką regularnego wysiłku fizycznego i statyn (silnych leków poprawiających stan śródbłonka wyściełającego naczynia krwionośne). Nie spotkałem co prawda żadnego kardiologa, który pacjentowi po zawale serca zaleciłby porcję śmiechu w zamian za odstawienie tabletek, ale warto połączyć jedno z drugim.

Coraz więcej lekarzy nie widzi za to przeciwwskazań, by nawet po ciężkiej chorobie pacjent nie mógł wrócić do dawnej aktywności seksualnej. Kiedyś obowiązkowa abstynencja wynosiła 6 miesięcy, obecnie skrócono ją do najwyżej kilku tygodni. A pozostaje kwestią indywidualnego wyboru, czy ktoś preferuje wysiłek fizyczny w pościeli, czy jednak woli rower.

Jak pomóc sercu?

1. Pamiętaj o zdrowej diecie. Jeśli nie masz żadnych poważnych chorób wymagających szczególnego podejścia, twoje codzienne posiłki powinny być urozmaicone. Jedz jak najwięcej warzyw, owoców, ryb (przynajmniej 2 razy w tygodniu). Zamiast chipsów i słonych paluszków – orzechy i migdały.

2. Nie pal, nie przesadzaj z alkoholem. Stale pojawiają się nowe doniesienia o szkodliwości tytoniu. Co innego z alkoholem, dla którego lekarze są bardziej wyrozumiali: mężczyznom zezwalają wypić 2 porcje alkoholu dziennie, a kobiecie jedną (porcja to ok. 12 g etanolu) – tyle zawiera przeciętnie 270 ml piwa lub 100 ml wina albo 30 ml 40-proc. wódki.

3. Badaj się regularnie. Zdrowa osoba po trzydziestce powinna raz w roku (np. z okazji urodzin) zafundować sobie zestaw badań sprawdzających parametry układu krążenia: ciśnienie krwi, lipidogram, stężenie cukru w surowicy. W kolejnych dekadach warto te badania wykonywać dwa razy w roku (a przy stwierdzonych anomaliach zgodnie z zaleceniem lekarza).

5. Ruszaj się! Regularny wysiłek wzmacnia układ krążenia. Najwłaściwsze dla serca są ćwiczenia aerobowe, przy których przyspiesza oddech i częstość skurczów serca – ale z umiarem, pod kontrolą! Podczas marszu, pływania lub jazdy na rowerze najlepsze efekty przynosi intensywny ruch, a granicą, której nie wolno przekroczyć, jest brak tchu.

6. Unikaj stresów, sprawiaj sobie drobne radości. W powiedzeniu, że śmiech to zdrowie, nie ma przesady – badania naukowe to potwierdzają.

7. Jeśli leczysz się z powodu chorób układu krążenia, bezwzględnie stosuj się do zaleceń i nie przerywaj samodzielnie kuracji. Na pierwszej wizycie poinformuj lekarza, na jakiego rzędu wydatki możesz sobie pozwolić, aby mógł dostosować leki także do stanu twojego portfela. Poinformuj go o wszystkich suplementach, które przyjmujesz.

Co cię boli?

Problemy z układem krążenia mogą się objawiać w rozmaity sposób. Koniecznie skontaktuj się z lekarzem, jeśli:

1. Odczuwasz duszności, które pojawiają się nagle, bez przyczyny i nie mają związku z wysiłkiem fizycznym lub miewasz je w nocy podczas snu.

2. Łatwo się męczysz i nawet niewielki wysiłek (na przykład przy wchodzeniu po schodach) jest przyczyną zadyszki, która nigdy wcześniej się nie pojawiała.

3. Masz skłonność do omdleń, odczuwasz zawroty głowy (na przykład po wstaniu z łóżka).

4. Puchną ci łydki, podudzia i ręce.

5. Odczuwasz kołatania serca (uwaga! szybkie bicie serca, któremu towarzyszy ból w klatce piersiowej, duszność lub zasłabnięcie wymaga pilnej konsultacji medycznej, najlepiej zrobić EKG).

6. Odczuwasz ból w klatce piersiowej – to może być początek choroby wieńcowej (jeśli ból zaczyna się za mostkiem i promieniuje do ramion, szyi oraz żuchwy, może być zwiastunem zawału serca – szybko dzwoń po pogotowie!).

Polityka 39.2011 (2826) z dnia 21.09.2011; Nauka; s. 76
Oryginalny tytuł tekstu: "Serce na wspomaganiu"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną