Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Nauka

Dłonie oczami

O niedoli polskich ociemniałych

Wciąż niełatwo zintegrować w Polsce świat niewidomych z tym, w którym żyją ludzie widzący. Wciąż niełatwo zintegrować w Polsce świat niewidomych z tym, w którym żyją ludzie widzący. Dominik Rouse / Getty Images/Flash Press Media
Aby zobaczyć i zrozumieć, niekoniecznie trzeba widzieć.

Monika Snycerska przechowuje dyplom ukończenia psychologii głęboko w szafie, bo na razie może o nim zapomnieć. – Oczywiście nie wystarczy skończyć studiów, aby wykonywać ten zawód, ale to zawsze była moja pasja i mogłabym wielu ludziom pomóc – wyznaje. Do Fundacji Szansa dla Niewidomych zgłosiła się na kurs, który może ją przygotować do założenia własnej firmy. Z kilkoma innymi niewidomymi uczy się od kilku miesięcy, jak krok po kroku zrealizować swoje marzenie o firmie – od sztuki autoprezentacji, po ubieganie się w urzędach o dotacje dla osób niepełnosprawnych.

Wszystko zaczyna się od pomysłu, tylko potem trzeba go umieć zrealizować – zachęca kursantów Waldemar Dynowski, jeden z trenerów prowadzących zajęcia. Dziś finalizują tworzenie biznesplanów, więc pani Monika, która zamierza otworzyć prywatny gabinet psychologiczny Azyl, musi krótko opisać, co jest zaletą jej projektu, oszacować przychody, wymyślić promocję. Inni mają podobne zadanie: Hanna (niedowidząca z powodu zaawansowanej jaskry) zamierza otworzyć salon masażu, Marek (33-letni prawnik, który stracił wzrok z powodu cukrzycy) – internetowy portal dla właścicieli mieszkań poszukujących porad prawnych i ekspertyz budowlanych. – Trzymam kciuki za tych odważnych ludzi – mówi Monika Nowak, dyrektor Fundacji, która program „Niewidomi biznesmeni” prowadzi już w pięciu województwach. Najbardziej oryginalny wydał się jej ostatnio pomysł utworzenia biura matrymonialnego dla niewidomych.

Będąc niewidomym psychologiem, łatwiej mogę zrozumieć sytuację niepełnosprawnych i ludzi przeżywających trudności – reklamuje się Monika Snycerska. – Jestem jak dobry kucharz, który po wymyśleniu potrawy najpierw sam jej posmakuje, zanim wprowadzi do karty.

Docenić niepełnosprawnych

Na razie mija 10 lat, od kiedy Monika szuka w Warszawie pracy zgodnej z wykształceniem. Gdy rozmowa rekrutacyjna zaczyna się od pytania, czy potrafi samodzielnie chodzić po schodach, już wie, że znowu się nie udało. – Bo jeśli ktoś nie wyobraża sobie osoby z białą laską na klatce schodowej, to jak może chcieć mnie zatrudnić? Niedawno szczęście było blisko – znalazła pracę w telefonie zaufania, co wydawało się idealnym miejscem dla niewidomej psycholog. Nowa kierowniczka uznała jednak, że powinna widzieć numery kontaktujących się z nią osób, bo gdyby dzwonił samobójca, musi jak najszybciej zawiadomić policję. Nie pomogło tłumaczenie, że przecież zawsze był ktoś obok, kto mógł odczytać ten numer. Znów zwyciężyły uprzedzenia.

Ile lat upłynie, zanim zaczniemy w Polsce doceniać społeczną i zawodową aktywność niepełnosprawnych – zastanawia się Marek Kalbarczyk, niewidomy od 12 roku życia. W 1989 r. założył firmę Altix, wprowadzającą na polski rynek sprzęt tyfloinformatyczny (tyflos z greckiego oznacza niewidomy, ślepy), a trzy lata później Fundację Szansa dla Niewidomych. Głównie po to, by mobilizować innych: – Zdrowi ludzie martwią się o wysokość emerytury w przyszłości, a co dopiero tacy, którzy korzystają z renty socjalnej. Nie ma się co oszukiwać: założenie własnej firmy i pracowitość są lepszym pomysłem!

Po ukończeniu informatyki na Uniwersytecie Warszawskim, mimo rekomendacji od najlepszych profesorów, pan Marek przez cztery lata szukał pracy. Aby nie być bezużytecznym, stworzył pierwszy mówiący po polsku syntezator mowy, który najpierw jemu, a potem innym niewidomym pozwolił na pracę przy komputerach. Był przepustką do otwartego świata: wiedzy, poznawania innych ludzi i realizacji zainteresowań. – Niewidomi nie znajdą zatrudnienia ani nie stworzą firmy, jeśli nie potrafią czytać i przetwarzać informacji – podkreśla Marek Kalbarczyk. Innych mobilizuje przede wszystkim do nauki: – Człowiek wykształcony nawet bez wzroku poradzi sobie lepiej niż nieuk. Są coraz większe możliwości, by ludzie tacy jak ja nie kończyli edukacji na kursach, które uczą jedynie wyplatać wiklinowe kosze lub produkować szczotki.

Trudna integracja

Wciąż niełatwo zintegrować w Polsce świat niewidomych z tym, w którym żyją ludzie widzący. – To świat widzącej większości wymaga przystosowania do potrzeb osób skazanych na ciemność – prostuje Monika Nowak i zachęca, by na kilka chwil wczuć się w ich sytuację po prostu zamykając oczy: – I co? Zostajemy tak naprawdę bez niczego.

Krzysztof Kulik, kierownik działu tyflograficznego w firmie Altix, przybliża świat niewidomym: tworzy wypukłe mapy miast, modele budynków, pomników, kościołów, nawet obrysy zwierząt. Jedna z ostatnich prac to wieża Eiffla. – Zastanawiałem się, co może być w niej istotne z punktu widzenia osoby, która jej nigdy nie zobaczy – mówi. Niewidzącemu, który nie zna zależności przestrzennych i musi polegać wyłącznie na własnej wyobraźni, dotknięcie opisywanych przez widzącego elementów pozwoli lepiej zrozumieć, jak wyglądają naprawdę: iglica wieży Eiffla, kratownice, charakterystyczny łuk nad podstawą. Właśnie te elementy zostały dokładnie odwzorowane na wypukłym modelu.

Aby zrozumieć i zobaczyć, niekoniecznie trzeba widzieć. Pomagają coraz liczniejsze urządzenia zastępujące niewidomym wzrok: elektroniczne brajlowskie maszyny do pisania, syntezatory mowy, programy udźwiękowiające telefony komórkowe (ułatwiają pisanie esemesów, notatek i korzystanie z książki telefonicznej), mówiące zegarki i termometry, czujniki poziomu cieczy i światła, krokomierze, testery kolorów, urządzenia skanujące druk i odczytujące zawartą w nich treść.

Niestety, słono kosztują – na samą klawiaturę brajlowską trzeba wydać ponad 300 zł, na oprogramowanie udźwiękowiające komputer – ok. 5–7 tys. zł, a cena najnowszych urządzeń lektorskich dochodzi nawet do 12 tys. Można, oczywiście, starać się o dofinansowanie zakupu tych urządzeń, jednak w Polsce zawsze idzie to jak po grudzie. – Państwo finansuje rozmaite zabiegi medyczne, dzięki którym szczęśliwcy mogą uratować swój wzrok – komentuje Marek Kalbarczyk. – Ale gdy trzeba dać niewidomemu protezę w postaci urządzenia łagodzącego skutki jego inwalidztwa, bo chciałby w domu chociaż poczytać lub skorzystać z komputera, to już pojawia się problem i brak dobrej woli.

Dotyk i słuch

Dużo tańsze są urządzenia ułatwiające niewidomym poruszanie się w przestrzeni publicznej. Tymczasem właśnie na tym polu najbardziej odstajemy od świata. Niewiele instytucji, nawet takich, które działają na rzecz niewidomych, zostało przystosowanych do ich potrzeb. Choćby warszawska siedziba Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych nie ma na drzwiach i korytarzach żadnych oznaczeń objaśniających topografię urzędu ani nie jest udźwiękowiona, by niewidomy, zbliżając się do głównego wejścia, mógł łatwo do niego trafić. – Założenie step-heara, czyli bazy wydającej głosowy komunikat z nazwą instytucji, obok jakiej przechodzimy, to wydatek 900 zł – wyjaśnia Marek Kalbarczyk. Głos w takim urządzeniu włącza się, gdy w pobliżu pojawi się niewidomy ze specjalnym czujnikiem przytwierdzonym np. do opaski na ręce. Na podobnej zasadzie w wielu krajach działają sygnalizatory zielonego światła przy przejściach dla pieszych. – U nas piszczą niemiłosiernie przez całą dobę, wkurzając okolicznych mieszkańców – denerwuje się pan Marek. – A powinny uaktywniać czujnik niewidomego, który zbliża się do pasów. Gdy zapala się zielone światło, czujnik brzęczy lub wibruje.

Wprowadzenie w Polsce takich systemów z pewnością ułatwiłoby niewidomym poruszanie się po ulicach, bo dziś każde wyjście z domu to wyzwanie. Pewnie ze względu na cenę pilotów reagujących na step-heara (100–250 zł), nie wszyscy byliby skłonni z niego korzystać, ale każdy miałby wybór, czy chce go sobie sprawić, czy woli błądzić po omacku. Najpierw jednak trzeba przekonać urzędników, by kupili bazę z głośnikiem i zainstalowali przy wejściach do urzędów i gmachów użyteczności publicznej.

Monikę Nowak dotychczasowa praca w Fundacji nauczyła, że wzrok jest do zastąpienia przez dotyk oraz słuch – i właśnie tym zmysłom poświęcona będzie organizowana przez Fundację dziewiąta już międzynarodowa konferencja „Reha for the Blind in Poland” (Rehabilitacja dla Niewidomych w Polsce; POLITYKA jest jednym z patronów medialnych tego wydarzenia). 1–2 grudnia, w gmachu Biblioteki Narodowej w Warszawie, przy al. Niepodległości 213, odbędzie się spotkanie środowisk osób niewidomych i słabowidzących z tymi, którzy widzą, lecz chcieliby poznać ograniczenia wynikające z braku wzroku. Zaprezentują się niepełnosprawni, którzy osiągnęli sukces w edukacji i pracy zawodowej, producenci i dystrybutorzy sprzętu tyflorehabilitacyjnego przedstawią swoją ofertę, zajęcia integracyjne przybliżą widzącym świat ludzi z dysfunkcjami wzroku (szczegóły na stronie: www.szansadlaniewidomych.org).

Od 20 lat niebywały rozwój informatyki powiększa wachlarz możliwości, z których mogą w swoim życiu korzystać niewidomi – zaraża optymizmem Marek Kalbarczyk. Choć sam musi przyznać, że bez białej laski lub znajomości alfabetu Braille’a – niemających przecież nic wspólnego ze współczesną elektroniką dla ociemniałych – trudno się we współczesnym świecie odnaleźć. To laską można wyczuć krawężnik i słup na drodze, a umiejętność czytania brajlem pozwoli skupić się w ciszy nad książką lub skorzystać z klawiatury komputera.

Polityka 48.2011 (2835) z dnia 23.11.2011; Coś z życia; s. 98
Oryginalny tytuł tekstu: "Dłonie oczami"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną