Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Nauka

Jeszcze wspanialszy świat

Na przekór wszystkim złym prognozom

Gdy wokół huczy o kryzysach w każdej niemal dziedzinie, trzeba mieć odwagę, by głosić, że nasz świat zmierza ku pomyślnej przyszłości. Gdy wokół huczy o kryzysach w każdej niemal dziedzinie, trzeba mieć odwagę, by głosić, że nasz świat zmierza ku pomyślnej przyszłości. BEW
Wbrew temu, co często można dziś przeczytać w gazetach i zobaczyć w telewizji, ludzkość żyje bezpieczniej i dostatniej niż kiedykolwiek w historii.

Gdy wokół huczy o kryzysie gospodarczym, słabnięciu liberalnej demokracji, groźbie rozpadu Unii Europejskiej, globalnym ociepleniu, terroryzmie i przeludnieniu, trzeba mieć nie lada odwagę, by głosić, że nasz świat wcale się nie wali w gruzy, tylko zmierza ku pomyślnej przyszłości.

Kim są ci niepoprawni optymiści? Dwa głosy wybijają się szczególnie. Pierwszy należy do Matta Ridleya, znanego brytyjskiego popularyzatora nauki, który niecały rok temu wydał książkę „The Rational Optimist: How Prosperity Evolves” („Racjonalny optymista. Jak ewoluuje dobrobyt”). Drugi to prof. Steven Pinker, słynny uczony z Uniwersytetu Harvarda, którego trudno zaszufladkować, gdyż łączy w swoich pracach psychologię eksperymentalną i ewolucyjną, neuronaukę, kognitywistykę oraz lingwistykę. W październiku 2011 r. ukazało się jego najnowsze dzieło: „The Better Angels of Our Nature: Why Violence Has Declined” („Lepsza strona naszej natury: dlaczego zmniejszyła się przemoc”).

Matt Ridley – dziennikarz, pisarz, biolog i biznesmen, jest dobrze znany polskim miłośnikom literatury popularnonaukowej za sprawą trzech książek: „Czerwonej królowej” (1999 r.), „O pochodzeniu cnoty” (2000 r.) i „Genomu” (2001 r.). Każdą z nich czyta się jak najlepszy kryminał, choć traktują o bardzo złożonych kwestiach – dlaczego ewolucja „wymyśliła” odmienne płcie, jak dobór naturalny kształtował naszą moralność oraz co kryje się w DNA człowieka?

Ridley ma w swoim życiorysie także doświadczenie dziennikarskie – i to w bardzo prestiżowym tygodniku „The Economist” – jak również w biznesie. W latach 2004–07 zasiadał we władzach banku Northern Rock, który za jego kadencji popadł w poważne tarapaty finansowe. Ridley musiał podać się do dymisji, o czym zresztą wspomina w swojej najnowszej książce.

Smutek elit

To nieprzyjemne doświadczenie najwyraźniej nie zachwiało jego wiarą w to, że świat podąża w dobrym kierunku, a ludziom w nadchodzących dekadach, mimo wzrostu liczby mieszkańców Ziemi, będzie żyło się coraz lepiej i dostatniej. Idzie więc pod prąd tez głoszonych przez licznych publicystów. Dlaczego? Brytyjski pisarz odpowiada: „W ciągu mojego dorosłego życia [Ridley urodził się w 1958 r.] słyszałem kategoryczne zapowiedzi wzrostu biedy, głodu, pustynnienia, niszczycielskich pandemii groźnych chorób, nieuchronnych wojen o wodę, wyczerpania zasobów ropy i innych kopalin, spadku liczby plemników u mężczyzn, kurczenia się warstwy ozonowej, kwaśnych deszczów, zim nuklearnych, epidemii choroby szalonych krów, komputerowej »pluskwy milenijnej«, rozprzestrzeniania się agresywnych afrykańskich pszczół, globalnego ocieplenia, zakwaszenia oceanów, a nawet uderzenia planetoidy, które to »plagi« miały doprowadzić naszą planetę do marnego końca. (...) Nie potrafię sobie przypomnieć momentu, gdy któreś z tych nieszczęść nie byłoby uroczyście obwieszczane przez przedstawicieli opiniotwórczych elit i histerycznie powtarzane przez media” – pisze Ridley w „Racjonalnym optymiście”.

Wspomina, jak w młodości sam uległ panice wywołanej książką „Milcząca wiosna”, biolożki Rachel Carson, zapowiadającej epidemię nowotworów u ludzi oraz wyginięcie ptaków (stąd tytuł). Tę hekatombę miały spowodować pestycydy, a przede wszystkim DDT (służący głównie do walki z komarami roznoszącymi malarię). Ridley ruszył wówczas na wieś szukać zdechłych ptaków. Jednak udało mu się znaleźć jedynie martwego łabędzia – ofiarę zderzenia z linią wysokiego napięcia. Armagedon nie nastąpił, choć w 1971 r. amerykański ekolog Paul Ehrlich przewidywał, że z powodu wywołanych przez DDT nowotworów średnia życia w USA około 1980 r. spadnie do 42 lat.

Ten pesymizm i katastrofizm – pisze Ridley – nie jest niczym nowym i na poparcie swojej tezy przywołuje przykłady z odleglejszej przeszłości, m.in. pierwszej połowy XIX w. Północna Europa i Ameryka były wtedy bogatsze niż kiedykolwiek wcześniej, szybko rozwijała się nauka i technika – pojawiły się pierwsze łodzie parowe, mechaniczne krosna, mosty wiszące, silniki elektryczne czy fotografia. A mimo to najbardziej modne, zwłaszcza wśród elit, było przygnębienie i poczucie nadciągającego upadku. Ludzie niszczyli pierwsze mechaniczne młockarnie oraz protestowali przeciw budowie linii kolejowej z Manchesteru do Liverpoolu, która miała m.in. wywoływać poronienia u koni. Jeden z ówczesnych publicystów domagał się ustawowego ograniczenia przez parlament prędkości pociągów do „rozsądnych” 16 km na godz.

Pod koniec XIX w. Max Nordau, autor bestsellera „Degeneracja”, wieszczył rychły upadek społeczeństw na skutek wzrostu przestępczości, imigracji i urbanizacji. Dziś sztandar pesymizmu, pisze Ridley, przejęli m.in. Noam Chomsky, Al Gore, Naomi Klein czy Michael Moore. Czyli ludzie będący przedstawicielami generacji, która doświadczyła więcej pokoju, wolności, możliwości korzystania z wolnego czasu, edukacji i wytworów ludzkiej techniki oraz kultury niż wszystkie poprzednie pokolenia razem wzięte. Ponadto, według ogólnie dostępnych i wiarygodnych danych, ubóstwo niemal na całym świecie maleje, a ludzie nieustannie się bogacą. Także liczba przyrodniczych terenów chronionych rośnie, spada wyrąb lasów amazońskich, zanieczyszczenie powietrza w uprzemysłowionych krajach maleje.

Kultura jak seks

Skąd więc biorą się tak fatalistyczne nastroje – pyta Ridley? I odpowiada: pesymiści mają rację, gdy mówią, że jeśli świat będzie taki, jaki jest teraz, to ludzkość czeka katastrofa. Tyle że świat nie będzie się rozwijał tak jak dotychczas. Pesymiści popełniają błąd ekstrapolacji – zakładają, że przyszłość jest zwielokrotnioną wersją przeszłości.

A nie dzieje się tak za sprawą rozwoju nauki i techniki, co Ridley uzasadnia mnóstwem danych i przykładów. Według niego nawet globalne ocieplenie, któremu nie zaprzecza, wcale nie musi doprowadzić do tragedii. Pisze bowiem: „Testuję swój optymizm na podstawie analizy faktów; a w ich świetle okazuje się, że prawdopodobieństwo nagłej i radykalnej zmiany klimatu jest małe; podobnie jak tego, że nie powstaną technologie redukujące emisję CO2, a przyroda nie zaadaptuje się do zmieniających się warunków. Świat w 2100 r. będzie lepszy niż dziś”.

Kluczem do sukcesu ludzkości i gwarantem kontynuacji postępu jest coś, co Ridley uważa za największy przełom w dziejach Homo sapiens: „W pewnym momencie naszej prehistorii istoty ludzkie obdarzone dużymi mózgami, potrafiące tworzyć kulturę i uczyć się, po raz pierwszy zaczęły wymieniać się ideami i pomysłami. Rozwój kulturowy kumulował się i pędził naprzód, inicjując również postęp ekonomiczny. Wymiana jest dla ewolucji kulturowej tym, czym seks dla ewolucji biologicznej”.

Dlatego dzisiejszy świat, coraz ściślej kooperujący i otwarty, a na dodatek posiadający stosunkowo nową, nieporównanie lepszą infrastrukturę dla wymiany pomysłów, czyli Internet, ma zapewniony (choć katastrofy nigdy nie da się całkowicie wykluczyć) dalszy rozwój i zdolność radzenia sobie z najtrudniejszymi problemami.

Nieszlachetny dzikus

W 2004 r. do rąk polskich czytelników trafiło opasłe dzieło zatytułowane „Tabula rasa. Spory o naturę ludzką” autorstwa Stevena Pinkera. W jednym z jego rozdziałów amerykański uczony dowodził, że skala przemocy (mierzona jako procent mężczyzn ginących w trakcie walk) wśród plemion łowiecko-zbierackich (wydających się najlepszym modelem życia społecznego Homo sapiens przez dziesiątki tysięcy lat) jest wielokrotnie wyższa niż w Europie i Ameryce w XX w., wliczając w to obydwie wojny światowe. Zatem brutalność naszego gatunku, wbrew temu, co może nam się wydawać, maleje, a nie rośnie od tysiącleci. Wyobrażenie „szlachetnego dzikusa”, żyjącego w harmonii z naturą i innymi ludźmi, jako antytezy dla cywilizacji to tylko mit.

Pinker postanowił, po ukazaniu się „Tabula rasa”, temat ten dogłębnie opisać, gdyż okazało się, że nauka dysponuje znacznie większą liczbą danych wspierających jego tezę. Jak również odpowiedzieć na pytanie, dlaczego człowiek przemienia się z istoty wojowniczej w nastawioną pokojowo. Rezultatem tych dociekań jest jego najnowsza książka.

O ile Matt Ridley uważa zdolność do wymiany idei za największe osiągnięcie w historii naszego gatunku, o tyle Pinker twierdzi, że była nim „pacyfikacja” Homo sapiens. „Wierzcie albo nie – a wiem, że wielu ludzi w to wątpi – iż przemoc zmniejsza się od dawna i dziś żyjemy w najbardziej pokojowym okresie w dotychczasowych dziejach naszego gatunku” – pisze uczony.

Przyroda nie jest jedną wielką jatką. Organizmy nauczyły się bowiem z czasem, zwłaszcza te posiadające mózgi, że przemoc należy stosować rozważnie, gdyż koszt jej użycia może znacznie przewyższyć zysk, a współpraca opłaca się o wiele bardziej niż walka.

Pinker, podobnie jak Ridley, uważa, że pozytywnej ocenie teraźniejszości przeszkadza idealizowanie i nostalgiczna tęsknota za przeszłością. Dlatego amerykański uczony postanowił poświęcić w swojej książce sporo miejsca temu, jak bardzo nieciekawie było kiedyś. Zwłaszcza pod względem przemocy.

Nosy i honor

Jej poziom można oceniać na kilka sposobów, a jednym z nich jest wspomniany już procent mężczyzn w danej populacji, ginących w konfliktach zbrojnych. Dane archeologiczne dotyczące społeczności łowców-zbieraczy wskazują, że kilkanaście tysięcy lat temu wynosił on średnio 15 proc. Tymczasem w przedkolumbijskiej Ameryce Środkowej, która nie należała do pokojowych krain, spadł do 5 proc. W okresie krwawych wojen religijnych w Europie XVII w. w walkach zginęło 2 proc. mężczyzn. W całym XX w., mimo dwóch światowych wojen, spadł on do 0,7 proc.

Nawet jeśli weźmie się pod uwagę ofiary cywilne wojen, to w poprzednim stuleciu zginęło na skutek walk 3 proc. światowej populacji. Wiek XXI zapowiada się pod tym względem jeszcze lepiej. Do tej pory na skutek politycznego terroru (czyli wszelkich wojen, terroryzmu, ludobójstwa, krwawych protestów) zginęło 0,0003 proc. ludzi. „Ponieważ są to tylko udokumentowane przypadki zgonów, pomnóżmy tę liczbę przez 20, by wziąć pod uwagę również tych, którzy umarli za sprawą chorób czy głodu zawsze związanych z wojną. Nadal będzie to poniżej procenta” – pisze Pinker.

Tymczasem u współczesnych plemion żyjących z łowiectwa, zbieractwa i prymitywnego ogrodnictwa przemoc potrafi być wciąż wysoka – np. wśród Huaorani z Amazonii 60 proc. mężczyzn ginie w walkach. Średnia dla tego typu społeczności wynosi aż 24,5 proc. Jeśli spojrzy się na przemoc także w inny sposób, mianowicie biorąc pod uwagę liczbę zgonów (za sprawą wojny, terroru, jak również zabójstw w czasach pokoju) na 100 tys. mieszkańców w plemionach łowiecko-zbierackich i współczesnych miastach (nawet tych niebezpiecznych) czy państwach, to wyniki okażą się bardzo podobne.

Zmieniła się również nasza obyczajowość, która znacznie gorzej poddaje się analizom statystycznym. Bylibyśmy zszokowani tym, jak ludzie zachowywali się i w jakich warunkach żyli np. w średniowieczu. Opowieści o rycerskim etosie tamtych czasów to zwykłe mity kreowane przez literaturę. Przemoc była wówczas powszechna zarówno wśród bogatych elit, jak i biedoty. W XIV-wiecznej Anglii z jej powodu ginęło 26 proc. mężczyzn z arystokratycznych rodów, w XVIII w. wskaźnik ten spadł do kilku procent, by później osiągnąć niemal zerowy poziom. „Ze względu na mój zawód przeczytałem tysiące prac naukowych z najrozmaitszych dziedzin. Ale tytuł jednej pozostaje najdziwniejszym, z jakim się kiedykolwiek zetknąłem: »Tracenie twarzy, zachowywanie twarzy: nosy i honor w miastach późnego średniowiecza«. Traktowała ona o dość powszechnym zjawisku, jakim było obcinanie nosów w ramach prywatnej zemsty” – pisze Pinker. Tymczasem, gdy zapytać ludzi, kiedy było więcej przemocy: w XIV- czy XX-wiecznej Anglii, większość wskazuje na tę drugą. W rzeczywistości jej poziom spadł o 95 proc.

Ale weźmy też okres znacznie nam bliższy, argumentuje Pinker. W 1950 r. prezydent USA Harry Truman zareagował na nieprzychylną recenzję w „Washington Post” dotyczącą występu jego córki, początkującej śpiewaczki. Na papierze firmowym Białego Domu napisał wówczas do dziennikarza tej gazety, że ma nadzieję kiedyś go spotkać. „A kiedy to się stanie, będziesz potrzebował nowego nosa, zimnych okładów na podbite oczy oraz kogoś, kto ci później pomoże” – groził amerykański prezydent. Dziś taka reakcja byłaby nie do pomyślenia, ale w 1950 r. spotkała się z podziwem opinii publicznej dla rycerskości prezydenta! Przyzwolenie np. na przemoc domową mężów wobec żon widać w reklamach z tamtych czasów (nie wspominając o dyskryminacji rasowej).

Długi i nowy pokój

Trudno w kilku akapitach streścić rozważania Pinkera na temat mechanizmów, które doprowadziły do przeistoczenia Homo sapiens w istotę o wiele bardziej pokojową. Na 800 stronach uczony zagłębia się bowiem w skomplikowane kwestie działania mechanizmów ewolucji, procesów zachodzących w mózgu, tropi też podłoże genetyczne przemocy. Najbardziej ogólna konkluzja tych rozważań brzmi następująco: to przede wszystkim przemiany kulturowe, a nie selekcja naturalna na poziomie DNA, doprowadziły do redukcji przemocy.

Udało się to dzięki zacieśnianiu współpracy, zdolnościom umysłowym człowieka pozwalającym pojęciowo rozszerzyć krąg istot uznawanych za podobne do nas – z krewnych i członków własnego plemienia na całą ludzkość. Niezwykle pomocne okazały się empatia i zdolność panowania nad emocjami. Nie bez znaczenia był rozwój mediów, przede wszystkim telewizji i Internetu, w ostatnim i tym stuleciu. Oraz zwiększenie udziału kobiet w życiu publicznym.

Historia udowadnia zaś, że monopolizacja przemocy przez państwo prowadziła do jej redukcji. Od tego właśnie rozpoczął się przed kilkoma tysiącami lat proces pacyfikacji Homo sapiens, którego następnymi etapami była humanitarna rewolucja rozpoczęta ok. XVII i XVIII w., a polegającą na domaganiu się położenia kresu społecznie usankcjonowanym formom przemocy, takim jak despotyzm, niewolnictwo, tortury, okrucieństwo wobec zwierząt. Później nastąpiła rewolucja praw, której zwieńczeniem stało się uchwalenie przez ONZ Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka w 1948 r.

Doświadczyliśmy także długiego pokoju, czyli okresu po II wojnie światowej, gdy wielkie mocarstwa przestały prowadzić ze sobą wojny. Zaś czas po 1989 r. Pinker nazywa nowym pokojem, gdyż od tego momentu notujemy spadek liczby wojen, ludobójstw, represji ze strony autokratycznych rządów, a nawet ataków terrorystycznych (w co trudno uwierzyć, ale liczby nie kłamią). Przyznaje jednak, że ten ostatni okres jest zbyt krótki, by zdecydowanie przesądzać o jego trwałości. Ludzka natura – ta ukształtowana biologicznie – się nie zmienia i zawsze będziemy mieć w sobie skłonność do agresji. Jednak potrafimy nad nią zapanować, więc ustanowienie jeszcze bardziej pokojowej cywilizacji jest możliwe.

Nie sposób na koniec uciec od pytania: kto ma rację? Optymiści, tacy jak Ridley i Pinker, czy pesymiści? Trudno odeprzeć argumentację i dane zebrane przez obydwu autorów: niewątpliwie przejawiamy tendencję do idealizowania przeszłości, a media, intelektualiści i politycy – do demonizowania zagrożeń.

Z drugiej strony można dyskutować, czy obydwaj autorzy nie przechodzą do porządku dziennego nad niektórymi zjawiskami, jak np. rozwarstwienie społeczne w USA i innych krajach, co Ridley zdecydowanie bagatelizuje, twierdząc, że statystycznie i tak wszyscy mają coraz więcej. Można zadać sobie również pytanie, czy zwracanie uwagi na problemy, nawet w alarmistycznym tonie, per saldo nie wychodzi na dobre, bo energicznie bierzemy się do ich rozwiązywania.

I z tym chyba mamy największy problem – jak znaleźć rozsądny balans. Zwłaszcza gdy nadmiar histerycznych komunikatów utrudnia rozróżnienie rzeczywistych od wyolbrzymionych zagrożeń. Trudno też nie zgodzić się z Ridleyem, że przeszkodą w pokonaniu czekających nas problemów może być zwalczanie postępu nauki, np. ideologiczne, a nie racjonalne odrzucenie genetycznie modyfikowanej żywności, szczepionek czy energetyki jądrowej.

Tak czy inaczej, lepiej z nadzieją niż paraliżującym strachem patrzeć w przyszłość i doceniać to, co już osiągnęliśmy. Człowiek w ciągu zaledwie kilkunastu tysięcy lat chyba rzeczywiście stał się lepszym gatunkiem.

Polityka 03.2012 (2842) z dnia 18.01.2012; Nauka; s. 58
Oryginalny tytuł tekstu: "Jeszcze wspanialszy świat"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną