Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Nauka

Wzrostozałamanie

Globalna prognoza na następne 40 lat

Ludzi przybywa szybciej niż zasobów koniecznych, by zaspokoić ich potrzeby. Ludzi przybywa szybciej niż zasobów koniecznych, by zaspokoić ich potrzeby. Forum
Czy warto dziś się zastanawiać, jaki będzie świat za 40 lat? Właśnie zabiera się za to Klub Rzymski i Jorgen Randers, współtwórca najgłośniejszego raportu XX w. – „Granic wzrostu”.
Jorgen Randers dochodzi do wniosku, że zdecydowanie wolniejszy będzie zarówno przyrost naturalny jak i wzrost gospodarczy.AFP/EAST NEWS Jorgen Randers dochodzi do wniosku, że zdecydowanie wolniejszy będzie zarówno przyrost naturalny jak i wzrost gospodarczy.

Katastrofy nie będzie, przynajmniej do połowy stulecia – a co potem, zależy tylko od nas i decyzji, jakie zostaną podjęte w najbliższych latach. „Westchnąłem z ulgą, gdy zobaczyłem wyniki obliczeń symulacji komputerowych, na których oparłem swoją prognozę. Ale nie mogę też ukryć swojej rozpaczy, widząc, jak ludzkość marnuje szanse przez brak zdolności do podejmowania niezbędnych decyzji – nie ominą nas, tylko będą więcej kosztować” – wyznaje Jorgen Randers, norweski uczony zajmujący się analizą systemów złożonych. Właśnie opublikował „2052. A Global Forecast for the Next Forty Years” (2052. Globalna prognoza na następne 40 lat).

Decyzje są potrzebne, by wypchnąć światowy system społeczno-gospodarczy z niebezpiecznej trajektorii – od lat 80. XX stulecia ludzkość żyje w sytuacji „ekologicznego przestrzelenia” – zużywa więcej zasobów globalnego ekosystemu, niż ten potrafi odtworzyć. Jednym z obszarów tego przestrzelenia jest klimat – człowiek wytwarza dwukrotnie więcej dwutlenku węgla, niż są w stanie pochłonąć lasy i oceany. Nadmiarowy CO2 gromadzi się w atmosferze, a że jest tzw. gazem cieplarnianym, przyczynia się do zwiększenia średniej temperatury ziemi.

Co w tym złego? Randers pokazuje, że wzrost zawartości CO2 może przynieść pozytywne skutki, bo sprzyja plenności roślin, dla których jest po prostu substancją odżywczą. Jednoczesny wzrost temperatury nie daje się już tak łatwo zinterpretować – z jednej strony sprzyjać będzie rozwojowi rolnictwa na obszarach północnych, z drugiej wpłynie na przyspieszenie procesów pustynnienia gleby w krajach klimatu ciepłego – w efekcie bilans żywnościowy w 2052 r. nie jest jednoznaczny, pewne jest tylko, że jedzenia nie musi zabraknąć. Milionom ludzi może jednak zabraknąć pieniędzy na jedzenie…

Skoro tak, to należy walczyć z biedą, promując wzrost gospodarczy, a nie kosztowne przeciwdziałanie zmianom środowiskowym i klimatycznym, które wzrostowi mogą tylko zaszkodzić. Gdyby decyzje, jakich wymaga ludzkość w nadchodzących dekadach, sprowadzały się do tak prostych alternatyw... Randers pokazuje jednak, że żyjemy w złożonym świecie, gdzie konsekwencje niewinnych wydawałoby się działań mogą mieć zupełnie nieoczekiwane skutki.

Wystarczy popatrzyć na żywność. Rzeczywiście, nie ma specjalnych obaw, jeśli chodzi o zdolności produkcyjne, ciągle można intensyfikować uprawy, by nadążyć zarówno za rosnącą liczbą „gąb do wyżywienia”, jak i ubytkami areałów zajmowanych przez rozrastające się miasta i pustynie. Ale w złożonym świecie ceny żywności są bezpośrednio związane z cenami paliw. To oczywiste, wszak rolnictwo potrzebuje ropy do zasilania maszyn rolniczych i gazu do produkcji nawozów sztucznych. Od kilku jednak lat działa nowy mechanizm sprzężenia. Tanie, konwencjonalne źródła ropy się wyczerpują, koszty wydobycia tego surowca są coraz większe – w rezultacie opłacalne stają się alternatywne źródła, np. biopaliwa.

W tej nowej rozgrywce biedni głodni przegrywają z samochodami bogatych ludzi Zachodu i bogacących się Chińczyków.

Złożonośc świata

Randers przekonuje, że większość prognoz i scenariuszy przyszłości jest nie dość subtelna i nie dostrzega w wystarczającym stopniu złożoności świata. Analizy demograficzne zbytnio koncentrują się na ekstrapolacji trendów prokreacyjnych, energetyczne na liniowych modelach rozwoju popytu i podaży w zależności od dynamiki rozwoju gospodarczego, prognozy gospodarcze z kolei opierają się głównie na analizie wzrostu produktywności, nie uwzględniając w wystarczającym stopniu rosnących kosztów wspomnianego „przestrzelenia” ekologicznego.

By sobie poradzić z tymi niedostatkami, norweski badacz zbudował model całościowy, w którym stara się uchwycić wszystkie kluczowe sprzężenia. Nadaje się do tego jak nikt inny – Randers wsławił się w 1972 r. raportem przygotowanym wspólnie z Donellą Meadows i Dennisem Meadowsem o znamiennym tytule „Limits to Growth”, zwanym w skrócie LTG (wydany w Polsce w 1973 r. pod tytułem „Granice wzrostu”). Raport powstał na zamówienie Klubu Rzymskiego, legendarnego think tanku, powstałego w 1968 r. z misją tworzenia intelektualnych podstaw dla lepszego świata.

Od tamtego czasu autorzy LTG co 10 lat aktualizowali raport, wzbogacając analizę o nowe dane, a także wnioski historyczne. Najważniejszą zasługą LTG było spojrzenie na przyszłość świata w perspektywie systemowej, czyli uwzględniającej złożony charakter sprzężeń pomiędzy różnymi procesami. Randers przyznaje, że choć LTG wywołał dyskusję trwającą do dziś, to przez większość czasu dominowała krytyka. Zwolennicy nieskrępowanego wolnego rynku zarzucali (i nadal zarzucają), że autorzy i sponsorujący ich Klub Rzymski forsują katastroficzną perspektywę malthusjańską.

To przecież Thomas Malthus już w XVIII w. wieszczył, że ludzi przybywa szybciej niż zasobów koniecznych, by zaspokoić ich potrzeby. Od tamtego czasu jednak kapitalizm i wolny rynek pokazują, że są w stanie poradzić sobie z kolejnymi kryzysami i, wbrew czarnowidztwu, nie brakuje ani żywności, ani surowców. Kościół katolicki zarzucił autorom ukrytą agendę antynatalistyczną, wszak jednym z wyzwań wskazanych w LTG była rosnąca liczba ludzi na Ziemi. Z kolei wielu przedstawicieli tzw. Trzeciego Świata zarzucała ukryty neokolonializm – czyż analiza nie prowadzi do wniosku, że wzrost gospodarczy nie jest nadrzędnym celem?

Jorgen Randers tłumaczy cierpliwie, że LTG nie było prognozą, lecz opracowaniem badającym różne scenariusze rozwoju świata w zależności od podejmowanych decyzji politycznych i innych zjawisk, np. wyczerpywania się surowców i zasobów ekologicznych. Po 40 latach można stwierdzić, że ludzkość podąża jednym ze wskazanych w 1972 r. scenariuszy, którego realizacja doprowadzi na początku drugiej połowy XXI w. do cywilizacyjnej katastrofy.

Podwójne spowolnienie

Norweski badacz, wspierany przez Klub Rzymski, postanowił tym razem przygotować dokładniejszą prognozę, by sprawdzić, na ile ponury finał owego scenariusza realizowanego od czterech dekad jest nieuchronny. W tym celu napakował komputery wszystkimi dostępnymi danymi makroekonomicznymi, demograficznymi, surowcowymi. Oprogramowanie do analizy systemowej dane te zbadało, symulując rozwój rzeczywistości przy uwzględnieniu znanych sprzężeń między procesami. Wyniki są dość zaskakujące, bo odbiegają często od specjalistycznych prognoz dotyczących poszczególnych dziedzin.

Randers dochodzi do wniosku, że zdecydowanie wolniejszy będzie zarówno przyrost naturalny, jak i wzrost gospodarczy. Wzrost liczby ludności ma osiągnąć maksimum w 2040 r. i zatrzymać się na 8,1 mld, a następnie zacznie się proces zmniejszania światowej populacji – w 2052 r. nie będzie się ona znacząco różniła od dzisiejszej. Tyle tylko, że będzie miała inną strukturę wiekową. Starzenie się społeczeństw spowoduje trudności na rynku pracy, co z kolei będzie miało negatywny wpływ na wzrost produktywności. W rezultacie gospodarka będzie się rozwijać, jednak wolniej niż zakłada większość prognoz makroekonomicznych – globalne PKB będzie jedynie dwukrotnie wyższe od obecnego.

Zmiany demograficzne, jak i spowalnianie wzrostu gospodarczego spowodują, że już w 2042 r. przestanie rosnąć zapotrzebowanie na energię, a już od 2030 r. przestanie rosnąć emisja CO2 (błogosławiony skutek wzrostu efektywności energetycznej i nowych, niskoemisyjnych źródeł energii). Pod względem środowiskowym średnia temperatura atmosfery będzie w 2052 r. wyższa o 2 st. C.

Nie wiadomo, jak ten wzrost przełoży się na produkcję żywności. Wiadomo jednak, że zwiększy się liczba niekorzystnych zjawisk pogodowych, zwłaszcza tych o najwyższej intensywności: niszczących huraganów, powodzi, susz. Konieczność adaptacji do tych zmian klimatycznych wymusi zwiększone nakłady inwestycyjne. Przy zmniejszającej się jednak produktywności i spowalniającym wzroście gospodarczym oznaczać to będzie konieczność ograniczenia konsumpcji.

Zmiana ta, polegająca na obniżeniu dotychczasowego standardu życia, dotknie najbardziej mieszkańców krajów rozwiniętych – najbogatszy miliard Ziemian może odczuć nadchodzące dekady jako wręcz cywilizacyjną katastrofę. Obecny kryzys jest w jakimś sensie przygrywką do nadchodzącej przyszłości – Amerykanie odkrywają boleśnie, że w ciągu ostatniego ćwierćwiecza ich realne dochody nie wzrosły, a rosnące apetyty zaspokajały jedynie kredyty. Tego modelu nie da się już jednak utrzymać i trzeba pilnie poszukiwać sposobów życia na miarę realnych możliwości.

Poszukiwanie będzie trudne, bo w tym samym czasie rosnąć będzie poziom życia mieszkańców krajów rozwijających się, zwłaszcza Chin. Z kolei reszta świata, kraje znajdujące się na marginesie rozwoju, m.in. w Afryce, ciągle na tym marginesie będą tkwić – poziom biedy do 2052 r. zmieni się niewiele. I to właśnie rosnące nierówności zarówno wewnątrz państw rozwiniętych, jak i w skali globalnej wywoływać będą napięcia społeczne i polityczne.

Napięcia te mitygować będzie w pewnym stopniu zjawisko wzrostozałamania (grocline od ang. growth i decline). W państwach rozwiniętych o malejącej populacji spowolnienie gospodarcze nie przekłada się automatycznie na obniżenie poziomu życia mierzonego na mieszkańca. Przykładem jest Japonia, która od dwóch dekad tkwi w stanie gospodarczej stagnacji, jednak poziom życia Japończyków mierzony PKB na głowę się poprawił. Tyle tylko, że efekt ten z jednej strony unieważnią nierówności społeczne, z drugiej zaś konieczność zwiększania inwestycji na przystosowanie kraju do niekorzystnych zmian środowiskowych.

Samonapędzająca się destrukcja

Katastrofy więc nie będzie, choć nie można jej wykluczyć w dłuższej perspektywie. Jeśli nic się nie zmieni w polityce i zachowaniu ludzi, to ok. 2080 r. można spodziewać się, że temperatura atmosfery wzrośnie o 2,8 st. C. A to już – zdaniem Randersa – oznacza wkroczenie w śmiertelnie niebezpieczny obszar, kiedy proces zmian klimatycznych może wymknąć się spod kontroli i nabrać samoprzyspieszającej dynamiki. Wystarczy, że zacznie rozmarzać tundra, uwalniając przechowywany w niej metan – bardzo silny gaz cieplarniany. Temperatura wzrośnie jeszcze bardziej, jeszcze bardziej przyspieszając rozmarzanie tundry.

Takiego scenariusza nie można wykluczyć, Randers przywołuje książkę „Upadek” Jareda Diamonda, w której wyliczone są upadłe cywilizacje – zginęły, bo zbyt późno dostrzegły, że przekroczyły próg nieodwracalnej, samonapędzającej się destrukcji. Szczęśliwie, zdaniem norweskiego badacza, choć jesteśmy w stanie „przestrzelenia”, ciągle jeszcze możemy jednak z tego stanu wyjść. Smutne jest to, że zmarnujemy jeszcze wiele czasu i pieniędzy, zanim podejmiemy właściwe działania. Ani wolnorynkowy kapitalizm nastawiony na krótkoterminowy zysk, ani demokracja działająca w perspektywie kolejnych wyborów nie sprzyjają podejmowaniu strategicznych decyzji o horyzoncie odległym o dekady.

Czy w takim razie, jak sugeruje Randers, ludzkość uratują Chiny? To one, zdaniem autora prognozy, mają do 2052 r. stać się nowym hegemonem, przejmując od Stanów Zjednoczonych przywództwo nad światem. Cóż, nie można bagatelizować wzrostu globalnego znaczenia Chin. Przekonanie jednak, że chiński, autorytarny system polityczny lepiej sobie poradzi z wyzwaniami przyszłości, to najsłabsza część analizy norweskiego uczonego.

To prawda, że autorytarnej władzy łatwiej podejmować decyzje strategiczne o odległym horyzoncie czasowym. Nie ma jednak żadnego powodu, by ta sama polityczna elita, coraz bardziej związana z systemem państwowego kapitalizmu, miała interes w zmniejszaniu nierówności społecznych. A to one właśnie i nieustanny ich wzrost, jak zauważa sam Randers, będą w przyszłości największym zagrożeniem ludzkości.

Polityka 28.2012 (2866) z dnia 11.07.2012; Nauka; s. 52
Oryginalny tytuł tekstu: "Wzrostozałamanie"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną