Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Nauka

Odzyskiwanie bohaterów

Kto spoczywa na powązkowskiej Łączce?

Pomnik na powązkowskiej kwaterze Łączka, w którym spoczywają prochy zamordowanych przez bezpiekę w latach 1945-56. Pomnik na powązkowskiej kwaterze Łączka, w którym spoczywają prochy zamordowanych przez bezpiekę w latach 1945-56. Zlisiecki / Wikipedia
Czy wśród ekshumowanych na Powązkach kości więźniów politycznych zabitych w latach 1944–56 znajdziemy szczątki bohaterów? Wszystko zależy od rodzin, a w zasadzie ich genów.
Jedna z czaszek ofiar terroru komunistycznego z lat 50., wydobyta ze zbiorowej mogiły na warszawskich Powązkach.Leszek Zych/Polityka Jedna z czaszek ofiar terroru komunistycznego z lat 50., wydobyta ze zbiorowej mogiły na warszawskich Powązkach.

27 września 2015 r. na Wojskowych Powązkach w Warszawie odsłonięto panteon-mauzoleum, gdzie spoczęły szczątki kilkudziesięciu Żołnierzy Wyklętych.

„Był to heroizm najwyższej próby. Żołnierze niezłomni, wyklęci zapłacili za służbę Rzeczypospolitej cenę życia” – mówiła w trakcie niedzielnych uroczystości premier Ewa Kopacz.

***

22 sierpnia 2013 r. IPN ogłosił, że w kwaterze "Ł" na Powązkach zidentyfikowano szczątki części ofiar zamordowanych przez komunistów w latach 1945 -56. Wśród odnalezionych są między innymi legendarni dowódcy podziemia: major Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka”, oraz cichociemny - pułkownik Hieronim Dekutowski "Zapora". Szczątki żołnierzy zidentyfikowano dzięki badaniom DNA.

***

[Poniższy tekst został opublikowany w POLITYCE w sierpniu 2012 roku]

Wokół pomnika na Łączce, na warszawskich Powązkach, rozpięta jest taśma i metalowa siatka. Kawałek dalej, tuż pod murem cmentarnym, stoi wiata, pod którą leżą ułożone na stołach w porządku anatomicznym szczątki ludzkie wydobyte z grobów. Wszędzie kręcą się członkowie ekipy ekshumacyjnej. Wszyscy, zgodnie ze standardami pracy na miejscu zbrodni, noszą rękawiczki, choć nie chodzi tu o pozostawianie odcisków palców, lecz o niebezpieczeństwo zanieczyszczenia materiału genetycznego własnym DNA.

Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, która przy wsparciu naukowym IPN organizuje i finansuje ekshumację na Powązkach, zadbała o to, by badania przebiegały profesjonalnie, w końcu chodzi o jedno z ważniejszych miejsc pochówku ofiar represji w powojennej Polsce.

Nie ma innego miejsca, w którym na tak małej przestrzeni znajdowałyby się ciała tylu bohaterów narodowych – mówi wrocławski historyk z IPN i koordynator projektu dr hab. Krzysztof Szwagrzyk.

Na pomniku odsłoniętym 1 listopada 1990 r. widnieje 241 nazwisk. Badacze szacują jednak, że na Łączce pochowano nawet 350 albo i więcej osób, bo wielu nazwisk nie wprowadzono na listy. Trafiały tam ciała więźniów politycznych skazywanych i traconych w więzieniu na Rakowieckiej lub w Urzędzie Bezpieczeństwa. Grzebano ich potajemnie i nie prowadzono żadnej ewidencji miejsc pochówków. Po 1956 r. na Łączce był śmietnik, a od 1964 r. pojawiły się nowe groby.

Jedną z przyczyn, dla których na Powązkach pracują specjaliści z Wrocławia, jest ich doświadczenie zdobyte podczas ekshumacji ofiar powojennych represji na cmentarzu Osobowickim.

Zidentyfikowaliśmy wówczas ponad 80 proc. ofiar, ale tak wysoki odsetek trudno nam będzie osiągnąć na Łączce, dlatego że we Wrocławiu dysponowaliśmy księgami cmentarnymi z numerami grobów oraz nazwiskami ofiar. Po za tym ubrane i obute ofiary chowano pojedynczo, a na Powązkach do jednego grobu trafiały po dwa lub trzy ciała – wyjaśnia Szwagrzyk. – Dla potwierdzenia tożsamości ofiar ze szczątków pobieramy materiał genetyczny, dlatego też tak bardzo zależy nam na dotarciu do jak największej liczby krewnych ofiar, od których możemy uzyskać niezbędny do identyfikacji materiał porównawczy.

Namierzyć miejsce

Przyczyn ekshumacji jest wiele. Najczęściej mają one związek z pracami archeologów na starych nekropoliach, z wymuszonymi inwestycjami budowlanymi, przenosinami cmentarzy lub likwidacją grobów. Kryminolodzy dokonują ich, gdy w grę wchodzi podejrzenie morderstwa. Jednak najwięcej emocji wzbudza przenoszenie zmarłych z masowych mogił, gdyż te wiążą się z mordami wojennymi lub przez lata zatajanymi zbrodniami dyktatur i rządów totalitarnych.

Na świecie ekshumowano już ofiary masakr wojen światowych (m.in. w Katyniu), wojny w Bośni (w Srebrenicy) czy w Rwandzie, ale najbardziej podobne do prowadzonych obecnie w Polsce są badania masowych pochówków w Hiszpanii (POLITYKA 44/08). Tam w wyniku wojny domowej (1936–39) i powojennych represji za rządów generała Franco zginęło 55 tys. zwolenników prawicy i może nawet 180 tys. republikanów, socjalistów i komunistów. Podczas gdy frankiści po wojnie zadbali o ekshumację swoich bohaterów, ofiary ich zbrodni pozostały w setkach masowych grobów rozrzuconych po całej Hiszpanii.

Przez lata rodziny ofiar walczyły o przywrócenie godności ich bliskim. Dopiero w 2000 r. stowarzyszenie na rzecz przywrócenia pamięci historycznej dokonało pierwszej ekshumacji w Piaranza del Bierzo. Od tego momentu ruszyły poszukiwania na masową skalę. Namierzono prawie 200 masowych grobów, ekshumowano i zidentyfikowano tysiące ofiar. Nie obyło się przy tym bez narodowej dyskusji, bo część Hiszpanów twierdziła, że czas rozliczyć się z przeszłością, inni widzieli w tym niepotrzebne rozdrapywanie ran i dzielenie społeczeństwa.

W Polsce trwa podobna dyskusja wokół celowości poszukiwań miejsc pamięci ofiar okresu stalinizmu i ekshumacji ich ciał, ale i tu, podobnie jak w przypadku Hiszpanii, na działania czeka część rodzin akowców zabitych w okresie powojennym, które od lat starały się ustalić, gdzie leżą ich bliscy.

Archeolodzy już w pierwszym otworzonym wykopie natrafili na zwłoki kobiety z przestrzeloną głową, potem okazało się, że ofiary wrzucano po dwie lub trzy do jednego grobu, bardzo chaotycznie, bo czasami leżą one na boku, innym znowu razem twarzą do ziemi. Po miesiącu prac odnaleziono 70 szkieletów.

Dziś prowadzimy badania w kwadracie 18×18 m, ale to dopiero początek, bo wiadomo, że skazańców chowano na znacznie większej przestrzeni – mówi Szwagrzyk.

Szkielet podpowiada

Oględzinami znalezionych szczątków zajmują się antropolog sądowy Agata Thannhäuser i dr Łukasz Szleszkowski z Zakładu Medycyny Sądowej Akademii Medycznej we Wrocławiu. Określają płeć ofiar, wzrost, urazy (bo niektóre rodziny podały informacje o przebytych złamaniach) oraz przyczynę śmierci.

Większość szkieletów ma wyraźne ślady postrzałów. – Ofiary zabijano strzałem w tył głowy oddawanym na pograniczu karku i potylicy, przez co czasami otwór wlotowy z charakterystycznym kraterem do wewnątrz czaszki jest słabo widoczny. Strzelano prawdopodobnie z przyłożenia, bo energia i rozprężające gazy prochowe spowodowały rozkawałkowanie wielu czaszek. Wyniki oględzin wskazują, że mogły być stosowane pociski o kalibrze 7,62 mm.

Jako biegły sądowy nie pozwalam sobie na żadną nadinterpretację, więc jeśli nie mam pewności co do charakteru obrażeń, jedynie sugeruję, że nie można wykluczyć śmierci w wyniku postrzału. Gorzej jest z powieszeniem, bo choć z dokumentów wiadomo, że niektóre ofiary, m.in. gen. August Fieldorf, zostały powieszone, śladów takiej śmierci nie widać na kościach – tłumaczy Szleszkowski.

Zanim pojawiły się badania DNA (ale także teraz, gdy brakuje materiału genetycznego), oględziny medyka sądowego i antropologa stanowiły podstawę identyfikacji. Wskazówką są informacje o zaleczonych uszkodzeniach, ale najwięcej można wyczytać z czaszki (POLITYKA 13/11). To na jej podstawie rekonstruuje się wygląd zmarłego, co bywa pomocne przy ustalaniu jego tożsamości, w sytuacji gdy istnieje zdjęcie zaginionej osoby. W identyfikacji wyjątkowo przydatne są zęby – rozmieszczenie ubytków i plomb można porównać z kartą dentystyczną, DNA służy do badań porównawczych, a badanie izotopów mówi o miejscu, gdzie badany zmarły spędził dzieciństwo, bo ich skład w szkliwie jest taki, jak w miejscu, w którym kształtowały się zęby stałe. W zachodniej Europie oraz w USA odontologia to podstawowa, najtańsza i najszybsza metoda identyfikacji ofiar.

Amerykanie swoich żołnierzy czy ofiary katastrof w 90 proc. identyfikują po zębach – mówi dr Andrzej Ossowski, genetyk z Zakładu Medycyny Sądowej Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie. – My nie dysponujemy bazą odontologiczną, dlatego zdani jesteśmy w naszej pracy na znacznie droższą genetykę.

Informacje wyczytane z kości to tylko pierwszy etap identyfikacji, bo nawet jeśli szczątki zmarłego znaleziono w odpowiednim miejscu, zdają się odpowiedniej płci oraz wzrostu, to trochę mało, zwłaszcza jeśli oględziny wykonuje osoba niedoświadczona. Głośna była sprawa przeniesienia ciała Stanisława Ignacego Witkiewicza z cmentarza w Jeziorach na Polesiu do Zakopanego. Gdy pod koniec lat 80. ekshumowano jego domniemane szczątki, lekarz na miejscu błędnie zidentyfikował ich wiek oraz płeć. Wykonane w 1994 r. ponowne badania wykazały, że szczątki należą do młodej kobiety.

Takie sytuacje, jak mylenie płci szczątków kostnych czy błędne określenie przyczyny zgonu przy oględzinach, niestety się zdarzają, ponieważ mamy tylko garstkę specjalistów, a część biegłych proszonych przez prokuraturę o ekspertyzy to lekarze, którzy nie mają nic wspólnego z medycyną sądową. To duża słabość naszego systemu – mówi Szleszkowski.

DNA z marginesem błędu

Najskuteczniejsze jest badanie DNA, ale też nie stuprocentowe. Jedną z najgłośniejszych spraw była identyfikacja genetyczna ciał carewicza Aleksego i jego siostry Marii (lub Anastazji) Romanowów w 2007 r. – Do dziś toczą się dyskusje na temat tej identyfikacji, gdyż badania DNA mitochondrialnego były niedoskonałe, a sekwencjonowanie w powijakach. Teraz mamy lepsze metody analizy DNA w laboratoriach oraz urządzenia i zestawy markerów STR certyfikowane przez Scotland Yard i FBI specjalnie dla medycyny sądowej. Margines błędu jest mniejszy – mówi Ossowski.

Fakt, że ekshumacja na Łączce zaczęła się dopiero teraz, ma tę dobrą stronę, że nauka jest do niej o wiele lepiej przygotowana. W tym momencie ekipie najbardziej zależy na dotarciu do dawców materiału porównawczego, ale są dobrej myśli, bo po miesiącu prac udało się zebrać materiał genetyczny od prawie 60 rodzin, w tym od członków rodzin generała Augusta Fieldorfa, rotmistrza Witolda Pileckiego, majora Hieronima Dekutowskiego i majora Zygmunta Szendzielarza.

Najlepszym materiałem porównawczym dysponuje matka, potem są dzieci i rodzeństwo. Im bliższe pokrewieństwo, tym lepiej, ale można też szukać po dalszych liniach, np. dzieciach siostry (bo mają po matce to samo DNA mitochondrialne) oraz po linii męskiej (badając DNA chromosomu Y, które mężczyźni w rodzinie mają takie samo).

Co prawda znacznie przydatniejsze do badań jest DNA jądrowe, jednak w tym przypadku genetycy dysponować muszą materiałem od blisko spokrewnionych osób. Od członków rodzin, którzy mogą mieć wspólne geny ze zmarłym, pobiera się próbkę śliny, która wyschnięta i przechowana w odpowiednich warunkach może służyć jako materiał porównawczy przez lata.

Dr Ossowski zbierając DNA od rodzin osób leżących na Łączce rozpoczął tworzenie Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmów. – To ostatni moment, bo za 10–15 lat nie będzie już ludzi, od których będzie można go pobrać, a ofiary mogą być nadal znajdowane.

Genetyk pilnuje, by nikt – ani archeolodzy w trakcie odsłaniania, ani lekarz sądowy w trakcie oględzin – nie dotykali kości gołymi rękami. Czas goni wszystkich, bo po wydobyciu ciała próbka musi być pobrana w ciągu 24 godz. i w ciągu kilku dni umieszczona w temperaturze minus 20 st. C, inaczej istnieje duże prawdopodobieństwo, że materiał genetyczny się zdegraduje.

W przeciwieństwie do materiałów prehistorycznych, gdzie nie zawsze zachowują się kości długie i trzeba korzystać z tkanki pobranej spod szkliwa zębów, ze szczątków znalezionych na Łączce próbki DNA są pobierane z kości udowej. W laboratorium najpierw zdejmowana jest warstwa wierzchnia kości i tak uzyskana próbka trafia pod lampę UV, która likwiduje przypadkowe zanieczyszczenia i drobnoustroje. Potem wycięty kawałek czystej kości jest miażdżony w środowisku ciekłego azotu, dopiero powstały w ten sposób proszek nadaje się do analiz.

– Do sprawnej pracy przy identyfikacji potrzebujemy próbek od rodzin co najmniej połowy ofiar, które najprawdopodobniej spoczywają na Łączce. Nie chodzi przecież o rozkopanie mogił, policzenie czaszek i przeniesienie ich w inne miejsce, tylko znalezienie konkretnych osób – mówi Ossowski.

Ekshumacja i badania genetyczne są drogie, wiele osób uważa też ten rozdział naszej historii za zamknięty, dlatego część społeczeństwa niespecjalnie interesuje się pracami poszukiwawczymi na Łączce. Dr hab. Krzysztof Szwagrzyk zauważa jednak, że choć na początku badań wielu ludzi podważało ich sens, teraz powoli wycofują wątpliwości. – Tu nie chodzi o zwykłą ciekawość naukową, ale o odnalezienie szczątków bohaterów i pochowanie ich ciał w grobach z honorami.

Polityka 34.2012 (2871) z dnia 22.08.2012; Nauka; s. 60
Oryginalny tytuł tekstu: "Odzyskiwanie bohaterów"
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną