Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Nauka

Wścibska sieć

Internet a prywatność

Edward Snowden ujawnił Europejczykom niedostatek legislacji chroniącej prywatność obywateli Unii w epoce cyfrowej. Edward Snowden ujawnił Europejczykom niedostatek legislacji chroniącej prywatność obywateli Unii w epoce cyfrowej. Pavel Ignatov / PantherMedia
Międzynarodowa afera szpiegowsko-podsłuchowa zakończyła bezpowrotnie romantyczny okres rozwoju Internetu. Unia Europejska i Brazylia biorą się za porządkowanie Dzikiego Cyfrowego Zachodu. W pierwszej kolejności chcą chronić prywatności swoich obywateli.
Biznes internetowych korporacji polega na tym, żeby wiedzieć o swoich klientach jak najwięcej.Danil Melekhin/Getty Images/FPM Biznes internetowych korporacji polega na tym, żeby wiedzieć o swoich klientach jak najwięcej.

Służby specjalne Stanów Zjednoczonych nigdy nie polubią Edwarda Snowdena. Zepsuł im robotę, ujawniając zakres i mechanizmy elektronicznego podsłuchu, choć przecież potwierdził i tak tylko to, czego obserwatorzy Internetu domyślali się od dawna, a wyobraźnia pisarzy zamieniła w konkretne opowieści. Wystarczy sięgnąć po książkę „Mały brat” Corry’ego Doctorowa. Kanadyjski autor, bloger i aktywista opisuje świat totalnej elektronicznej kontroli po kolejnym zamachu terrorystycznym, tym razem w San Francisco. Barwnie przedstawia świat, w którym wolność i prywatność zostają przehandlowane za pragnienie bezpieczeństwa – koszt tej transakcji okazuje się zbyt wysoki.

Rekomendacja

Koszt ten w życiu realnym uświadomił Edward Snowden, swoimi rewelacjami wywołując mniej i bardziej szczere oburzenie polityków z całego świata. Gniew nie jest jednak najskuteczniejszym narzędziem polityki, więc w ruch idą rozwiązania praktyczne. Z letargu obudziła się Unia Europejska, która przez dwa lata robiła, co mogła, żeby jak najbardziej spowolnić prace nad zasadami ochrony prywatności użytkowników Internetu. Sztandarowy projekt Viviane Reding, komisarz sprawiedliwości, praw podstawowych i obywatelstwa, był skutecznie blokowany przez lobbystów reprezentujących interesy wielkich korporacji internetowych, które każde ograniczenie swobody zbierania danych o użytkownikach ich usług traktują jako zamach na wolność robienia biznesu.

Bo rzeczywiście, biznes Facebooka, Google, Amazonu, Apple oraz rzeszy mniejszych i większych graczy cyfrowej gospodarki polega na tym, żeby wiedzieć o swoich klientach jak najwięcej. Wiedza ta to najważniejszy towar Nowej Ekonomii, bo umożliwia cudowną przemianę konsumentów w wiązki mierzalnych parametrów, elektroniczne profile, które można łączyć precyzyjnie z ofertą handlową dostawców usług i produktów. Każdy, kto korzysta z Google, spotkał się z tym procederem. Wystarczy zapytać np. o aparat fotograficzny konkretnej marki, by potem już nie tylko w wyszukiwarce Google, lecz także w witrynach współpracujących z nią zaczęły pojawiać się reklamy tego produktu.

Dosyć niewinna zabawa, która nawet wielu, jeśli nie większości użytkowników sieci się podoba. W zamian za utracone osobiste dane dostają konkretną ofertę, nie tylko reklamę – np. klient księgarni Amazon może liczyć, że nie pominie ważnej książki, bo system sam mu podpowie tytuły na podstawie utworzonego profilu. Nawet prof. Zygmunt Bauman korzysta z tych rekomendacji.

Internetowe koncerny przekonywały, że nie należy się obawiać kolekcjonowania danych, bo w istocie nie chodzi w tym procesie o konkretnych ludzi, tylko o ich pieniądze. Im więcej danych, tym więcej pieniędzy. I na odwrót, każda próba ograniczania dostępu do osobistych informacji przez regulacje chroniące prywatność to ograniczanie rozwoju gospodarczego, przekonują lobbyści.

W czasach kryzysu to skuteczny argument na polityków pragnących za wszelką cenę wykazać się, że to za ich rządów gospodarka wróciła na tory wzrostu. Nic więc dziwnego, że Viviane Reding ze swym projektem była dość osamotniona. Czy mogło być inaczej, skoro np. wśród osobistych doradców premiera Davida Camerona wścibska prasa wypatrzyła Erica Schmidta, do niedawna prezesa Google, dziś szefa rady nadzorczej tej firmy?

Infiltracja

Edward Snowden otworzył nowe rozdanie, bo pokazał inną, złowrogą twarz świata Big Data, wielkiego kolekcjonowania danych. Facebook, Amazon i Google nie interesują się być może konkretnymi ludźmi, jednak właśnie ludzie, a nie ich pieniądze są obiektem zainteresowania służb specjalnych. Te same dane i powstałe na ich podstawie profile można wykorzystać zarówno do zarabiania, jak i do tropienia. Sprawa staje się pikantna, gdy dane gromadzone przez amerykańskie korporacje internetowe są wykorzystywane przez amerykańskie służby specjalne.

Przedstawiciele korporacji zastrzegają się z pełną mocą, że ze służbami nie współpracowały, tylko padły ofiarą rządowych hakerów pracujących dla amerykańskiego NSA i brytyjskiego GCHQ. Francuzi nie wierzą tym zapewnieniom. W „Le Monde” ukazał się artykuł przekonujący, że Amerykanie z pełną świadomością i zaangażowaniem, również biznesu, wykorzystują swoją dominację w cyfrowym świecie. Infrastruktura sieciowa, mikroprocesory, oprogramowanie systemowe to furtki, przez jakie można zaglądać nie tylko w prywatne życie konkretnych ludzi, lecz także podglądać tajemnice firm.

Francuzi zdają się wiedzieć, co piszą, bo w tym samym „Le Monde” ukazał się inny artykuł pokazujący praktyki francuskich firm informatycznych, które z kolei, korzystając z cichej politycznej aprobaty, zaopatrywały m.in. libijski reżim Muammara Kadaffiego w systemy monitoringu sieci. Obsługi nowego narzędzia uczyli Libijczyków emerytowani oficerowie służb specjalnych. Ujmując rzecz wprost, przynajmniej Francuzów współpraca biznesu ze służbami nie powinna dziwić.

To, czy amerykańskie korporacje współpracowały ze służbami, nie ma jednak znaczenia, ważniejsze jest pytanie podstawowe: czy po prostu powinny mieć prawo do kolekcjonowania, często bez świadomości zainteresowanych, informacji o swoich klientach? Pytanie wróciło na europejskie forum dzięki Snowdenowi.

Amerykanizacja

Komisja wolności obywatelskich, sprawiedliwości i spraw wewnętrznych Parlamentu Europejskiego (LIBE) przyjęła 21 października poprawki do pakietu legislacyjnego reformującego ochronę danych osobowych w UE. – To przełom, projekt poparły wszystkie parlamentarne frakcje, były tylko cztery głosy sprzeciwu – komentuje Wojciech Wiewiórowski, generalny inspektor ochrony danych osobowych. Decyzja LIBE popiera w istocie propozycję Viviane Reding i przewiduje ostre sankcje wobec firm łamiących regulacje – kary mogą sięgać 5 proc. obrotów lub 100 mln euro. Europarlamentarzysta Rafał Trzaskowski komentował, że na zdumiewającą zgodność ponad podziałami miała niewątpliwie wpływ ujawniona przez Snowdena afera PRISM. Najważniejsze jednak, że Parlament Europejski zapalił zielone światło dla trilogu, czyli faktycznego procesu stanowienia prawa, który polega na żmudnych negocjacjach z Komisją Europejską i Radą Unii Europejskiej.

Kolejny etap dramatu rozegrał się podczas szczytu Unii 24–25 października, który przyjął dość enigmatyczne stanowisko w sprawie ochrony prywatności, łącząc tę kwestię z regulacjami dotyczącymi otwartego rynku cyfrowego. W komunikacie Rady Europejskiej pojawia się data 2015 r., którą każdy interpretuje, jak chce. Optymiści, jak Wojciech Wiewiórowski, twierdzą, że data ta oznacza koniec prac nad otwartym cyfrowym rynkiem europejskim, co z kolei wymusza wcześniejsze przyjęcie regulacji umożliwiających to otwarcie, a więc właśnie przepisów chroniących dane osobowe.

Nie chodzi wcale o akademicki spór – w maju przyszłego roku odbędą się wybory do Parlamentu Europejskiego, a następnie zostanie powołana nowa Komisja Europejska. Jeśli przepisy chroniące naszą prywatność w sieci nie zostaną przyjęte do tego czasu, cały proces przeciągnie się do nie wiadomo kiedy. – Najprawdopodobniej Rada Europejska zostawiła sobie furtkę umożliwiającą zajęcie konkretnego stanowiska podczas kolejnego, grudniowego szczytu UE – komentuje Katarzyna Szymielewicz, prezeska Fundacji Panoptykon. I dodaje, że w tej chwili trudno zbilansować rachunek sił. Viviane Reding twierdzi, że reforma ochrony danych osobowych wywołała niespotykaną w historii Unii ofensywę lobbystyczną.

Rzecznicy korporacji internetowych nacierają na wszystkie miejsca procesu decyzyjnego: Parlament Europejski, Komisję Europejską i poszczególne rządy. Jednocześnie też trwa ofensywa dyplomatyczna Stanów Zjednoczonych, europejskie prace nad reformą ochrony danych osobowych zbiegły się z negocjacjami umowy o wolnym handlu między USA i UE. Sylvie Kauff­mann, redaktorka naczelna francuskiego „Le Monde”, w komentarzu dla „New York Timesa” przytacza opinię, że amerykańsko-europejski dialog, zwłaszcza gdy odnosi się do spraw cyfrowych, coraz bardziej przypomina rozmowę kolonizatorów z ludami w trakcie kolonizacji.

Rzeczywiście, Edward Snowden ujawnił Europejczykom nie tylko niedostatek legislacji chroniącej interesy i prywatność obywateli Unii w epoce cyfrowej. Pokazał boleśnie, że Europa nie ma także armat – infrastrukturę cyfrowego świata, od sieci po oprogramowanie, kontrolują niepodzielnie USA. Sprzedaż fińskiej Nokii, przez wiele lat symbolu europejskich technologicznych ambicji, amerykańskiemu Microsoftowi można potraktować w kontekście analizy Kauffmann jako ostatni akt podboju. A jeśli tak, to musimy pożegnać się z naszą prywatnością, tak jak kiedyś Inkowie musieli pożegnać się ze swoim złotem. Zostanie przehandlowana w nowym gospodarczym i politycznym podziale świata.

Bałkanizacja

Możliwe są wszakże inne scenariusze. Jeden z nich próbuje realizować Brazylia, która zamierza twardo chronić swoje prawa w Internecie. Brazylijczycy zaczynają więc budować niezależną infrastrukturę sieciową, na komputerach administracji publicznej instalują oprogramowanie wyprodukowane w Brazylii, a nowe prawo chroniące prywatność ma zobowiązywać zagraniczne firmy internetowe do tego, by dane o obywatelach brazylijskich były przechowywane na serwerach znajdujących się w Brazylii.

Można powiedzieć, że nic nowego – taką samą metodę stosują z powodzeniem Chiny, chroniące swój Internet Wielkim Cyfrowy Murem. Jest wszakże różnica – Brazylia to pierwszy kraj demokratyczny, który pragnie zdefiniować suwerenność w Internecie, posługując się społecznym mandatem, a nie kierując interesem autorytarnej władzy. Co ciekawe, do pewnego stopnia brazylijskie podejście kopiują niektóre stany USA, zirytowane nonszalancją rządu federalnego i nadmiernym zapałem inwigilacyjnym firm internetowych oraz służb specjalnych. Jak donosi „New York Times”, w 10 stanach przyjęto już ponad 20 regulacji chroniących prywatność obywateli.

Trudno przewidzieć wynik tej wielowymiarowej konfrontacji. Jednym z jej efektów może być „bałkanizacja” Internetu, czyli jego podział na fragmenty chronione państwową suwerennością nie tylko w sensie prawnym, lecz także fizycznym. Ten proces już trwa, zainicjowany przez kraje niedemokratyczne. Stany Zjednoczone przeciwstawiały się mu, używając argumentów moralnych – jedną ze sztandarowych inicjatyw Hillary Clinton w roli sekretarz stanu był projekt Internet Freedom zapoczątkowany w 2010 r. Po Snowdenie można już tylko kpić, że USA walczą o wolność w Internecie z podobnym wdziękiem, z jakim Związek Radziecki walczył o światowy pokój.

Wojciech Wiewiórowski jest jednak dobrej myśli, przekonuje, że wbrew obawom nie przegraliśmy wcale batalii o prywatność, lecz tak naprawdę dopiero się ona zaczyna. Wcześniej po prostu nie była ważnym tematem, teraz wszyscy odkrywamy jej znaczenie i wartość. Dlatego dobrze, że polska debata na ten temat między władzą, biznesem i siłami społecznymi prowadzona jest z otwartością, jakiej zazdroszczą inne społeczeństwa europejskie. To niewątpliwa zasługa Michała Boniego, ministra cyfryzacji i administracji, który przekonał się, że skuteczność w cyfrowej rzeczywistości wymaga siły argumentów, bo argument siły nie sprawdza się zupełnie. Sprawdzianem tej skuteczności w szerszym wymiarze okaże się europejski proces legislacyjny. Polska ma szansę odegrać w nim istotną rolę.

Polityka 46.2013 (2933) z dnia 12.11.2013; Nauka; s. 64
Oryginalny tytuł tekstu: "Wścibska sieć"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną