Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Nauka

Wypiękniały, bo zdziecinniały

Zagadka ewolucji: dlaczego kobiety są ładniejsze od mężczyzn?

Diana Feil / StockSnap.io
Panie to płeć piękna, a mężczyźni brzydsza. Tymczasem, zgodnie z logiką ewolucji, powinno być na odwrót. U innych gatunków zwierząt to panowie są urodziwi. Jak rozwiązać tę zagadkę?
Dlaczego mężczyźni są płcią brzydką, gdy powinno być odwrotnie?Sonja Pacho/Corbis Dlaczego mężczyźni są płcią brzydką, gdy powinno być odwrotnie?
U dżelad brunatnych samiec wyraźnie wyróżnia się atrakcyjnością.Anup Shah/Corbis U dżelad brunatnych samiec wyraźnie wyróżnia się atrakcyjnością.
Preriokury ostrosterne (głuszce). Od razu widać, że samcem jest ptak po prawej.Bob Steele/BIA/Corbis Preriokury ostrosterne (głuszce). Od razu widać, że samcem jest ptak po prawej.
Grzywa u lwów jest tym, co stanowi o urodzie. Grzywy jednak mają tylko samce.John Wilhelm/Getty Images Grzywa u lwów jest tym, co stanowi o urodzie. Grzywy jednak mają tylko samce.
Kaczki krzyżówki. Samiec jest wielobarwny, samice – szare.Glenn Traver/National Geographic/Corbis Kaczki krzyżówki. Samiec jest wielobarwny, samice – szare.
Niewygasłym dziedzictwem poligamii w naszym gatunku jest system zalotów i konkurencji między mężczyznami o kobiety.Yves Herman/Reuters/Forum Niewygasłym dziedzictwem poligamii w naszym gatunku jest system zalotów i konkurencji między mężczyznami o kobiety.

Tekst ukazał się w POLITYCE w lutym 2015 r.

Spośród wszystkich osobliwości, w jakie obfituje nasz gatunek (jak wyprostowana postawa, naga skóra czy wielki mózg), do najbardziej niezwykłych i frapujących należy z pewnością uroda kobiet. U wszystkich właściwie gatunków na świecie, jeśli jedna z płci odróżnia się estetycznie od drugiej, to jest nią zwykle samiec, nie samica. W dodatku powody, dla których tak się dzieje – konieczność zabiegania o względy drugiej płci – są w przypadku człowieka szczególnie ważne, więc i ta męska uroda powinna być szczególnie wyrazista. Dlaczego więc mężczyźni są płcią brzydką, gdy powinno być odwrotnie? To prawdziwy problem biologiczny, który zaczyna dopiero odsłaniać swe tajemnice. Zanim do tego przejdziemy, zastanówmy się jednak, skąd się te ludzkie osobliwości wzięły.

Mission impossible

Zauważmy najpierw, że wszystkie one, choć całkiem dla nas oczywiste (kto zastanawia się, dlaczego chodzi na dwóch nogach i musi się ubierać?), są z biologicznego punktu widzenia co najmniej zagadkowe, jeśli nie absurdalne. Żaden inny ssak, ba! żadne inne zwierzę, teraz i w przeszłości, nie chodzi w pozycji wyprostowanej z głową skierowaną ku górze. Żadna małpa ani żaden ssak nie ma nagiej i miękkiej skóry (futro ma dla ssaków podstawowe znaczenie, podobnie jak pióra dla ptaków). Od tych ogólnych stwierdzeń są co prawda ekstremalnie rzadkie wyjątki (np. pewne gryzonie, golce, są zupełnie nagie, a pingwiny – jak ludzie – chodzą wyprostowane). Jednak przy bliższej analizie potwierdzają one tylko absurdalność naszych rozwiązań – golce żyją bowiem w podziemnych klimatyzowanych tunelach i nie wychodzą na powierzchnię, a pingwiny znaczną część życia spędzają w wodzie.

Golce nie przetrwałyby długo na powierzchni, pingwiny nie miałyby szans poza wodą. Na ekstrawagancje nie ma miejsca, gdy opuszcza się bezpieczne środowisko. A człowiek zdecydował się na nie, gdy kilka milionów lat temu opuszczał bezpieczne lasy, wychodząc na jedno z najgroźniejszych miejsc świata – afrykańską sawannę. To, patrząc ex post, było przedsięwzięcie najwyższego ryzyka, prawdziwa biologiczna mission impossible.

Ale nie powinniśmy się dziwić, że wybraliśmy tak nietypową drogę. Idąc utartymi (dla małp, ssaków i w ogóle kręgowców lądowych) ścieżkami, nie doszlibyśmy do miejsca, które dziś zajmujemy – najbardziej niezwykłego gatunku na Ziemi (o ile nie we Wszechświecie). Próbując zgłębić tajemnice naszej ewolucji, powinniśmy przyjąć – jako dobrą zasadę ogólną – by nie dziwić się wtedy, kiedy napotykamy absurdy, tylko wtedy, gdy wszystko wydaje się oczywiste. Niezwykły gatunek nie mógł powstać w zwykły sposób.

Niebezpieczne piękno

Teraz możemy wrócić do kwestii urody kobiet. Zastanówmy się najpierw, skąd w ogóle bierze się piękno w przyrodzie? Uroda bowiem to cecha, która w świecie zwierząt nieczęsto się zdarza. Powód jest prosty – piękno jest kosztowne i niebezpieczne. Jakkolwiek je zdefiniujemy, jest to przekaz skierowany do innych, wyraźny i łatwo rozpoznawalny. A z tym zawsze trzeba uważać, bo każdy przekaz może być wykorzystany przez „niepowołanych”, którzy zamiast się nim zachwycić potraktują go jako zachętę do realizacji nieprzyjaznych celów.

Stąd dla wczesnych ewolucjonistów jedynym zrozumiałym ubarwieniem i zachowaniem zwierząt było raczej unikanie niż eksponowanie swojej obecności. Owszem, zdarzają się przypadki szczególnie wyrazistego i nierzadko pięknego (również dla nas) wyglądu, jak np. ubarwienie ostrzegawcze czy tzw. ubarwienie rozpoznawcze. Ale piękno – jeśli powstaje – jest tu tylko produktem ubocznym, a nie celem samym w sobie. W tym pierwszym przypadku chodzi wprawdzie o przyciągnięcie uwagi potencjalnego napastnika, ale i zarazem o odwrócenie jego zainteresowania. Ten przekaz mówi bowiem: nie próbuj mnie nawet, bo pożałujesz. Zaś w drugim przypadku barwy i desenie to po prostu rodzaj kodu gatunkowego, dzięki któremu zwierzęta mogą się łatwo odnajdywać i unikać przykrych pomyłek.

Istnieją jednak cechy, które powstały właśnie po to, by jedną płeć uczynić atrakcyjną dla drugiej, a jedne osobniki piękniejsze od innych. To tak zwane drugorzędne cechy płciowe, a więc takie, które nie uczestniczą bezpośrednio ani w akcie zapłodnienia, ani w prokreacji. Ich funkcje są najwyraźniej estetycznej natury. Na obecność takich cech jako jeden z pierwszych zwrócił uwagę Karol Darwin, który poświęcił temu zagadnieniu – jako najważniejszemu odstępstwu od zasady doboru naturalnego – wiele lat swego życia i odrębną książkę: „Dobór płciowy i pochodzenie człowieka” (dlaczego pochodzenie człowieka powiązał z doborem płciowym, dowiemy się dalej, bo jest to problem łączący się wprost z interesującym nas tutaj zagadnieniem).

Darwin zauważył, że wiele ze szczególnie rzucających się w oczy cech zwierząt nie spełnia zwykłych funkcji przystosowawczych, a nawet utrudnia ich właścicielom życie: wielkie poroże łosi jest dodatkowym i niewygodnym obciążeniem głowy, długi ogon pawia czy wielu rajskich ptaków utrudnia poruszanie się w powietrzu, a jaskrawe kolory szaty godowej zachęcają drapieżników. Wszystkie te cechy są więc niekorzystne, a jednak powstały, a nawet mają najwyraźniej dla ich nosicieli specjalne znaczenie, skoro urządzają one specjalne pokazy czy turnieje, na których cechy te prezentują ze szczególną gorliwością. Co więcej, cechy te występują zawsze tylko u jednej płci – prawie wyłącznie męskiej – są więc nie tyle przypisane do gatunku, co do płci i pełnią jakieś funkcje w kojarzeniu się partnerów. Ale jakie?

Wstydliwość samic

Darwin zwrócił uwagę, że rozród jest u wielu gatunków dużo kosztowniejszy dla samic niż dla samców: te pierwsze produkują znacznie większe i znacznie mniej liczne od plemników komórki jajowe, z nich później – po zapłodnieniu – wytwarzają jeszcze większe i jeszcze „droższe” jaja. Potem zaś nierzadko (u ptaków) muszą te jaja wysiadywać lub – u ssaków – nosić w sobie przez długi czas rozwijające się płody, karmione później mlekiem, które samica też musi sama wyprodukować. Rozród to dla samicy ogromna i bardzo kosztowna inwestycja, prowadzona w dodatku w interesie obojga partnerów – tyle że ten drugi nie inwestuje praktycznie niczego.

Samice spełniają więc biologicznie nieporównanie ważniejszą rolę niż samce, są swego rodzaju zasobem, o którego zdobycie trzeba szczególnie zabiegać i walczyć. Dlatego dla samicy znalezienie partnera nie stanowi zwykle problemu, bo każdy samiec jest w zasadzie chętny – problemem za to jest znalezienie odpowiedniego partnera, a tu już same chęci z jego strony nie wystarczą.

Każdy samiec może zapłodnić praktycznie nieograniczoną liczbę samic – w hodowlach wystarcza zwykle jeden buhaj, by pokryć całe stado krów, czy jeden ogier (a nawet samo jego nasienie), by zapłodnić wszystkie klacze. Ponieważ jednak w przyrodzie rodzi się zwykle tyle samo samic co samców, więc ogromna większość tych drugich staje się poniekąd „nadliczbowa”. Stąd właśnie ta typowa w przyrodzie asymetria płci – samce zawsze muszą się czymś wykazać, samice, zwykle skryte, niepozorne i „nieśmiałe”, muszą tylko wybrać odpowiedniego kandydata. Tzw. wstydliwość samic ma w biologii jak najbardziej wymierny sens: tylko powściągliwość daje im szanse na dokonanie naprawdę dobrego wyboru. To jemu się śpieszy, nie jej.

Zastanawiając się, jak dochodzi do wyboru odpowiedniego samca, Darwin zauważył, że może to odbywać się na dwa sposoby: albo poprzez walki między samcami (wygrany „zgarnia wtedy pulę”, co może – choć nie musi – prowadzić do powstania haremów, np. u goryli), albo przez aktywną selekcję dokonywaną przez samice, przed którymi samce prezentują swoje walory. Jak to się odbywa?

Różnie. Na przykład u gatunków terytorialnych samiec może zainteresować potencjalną partnerkę zasobnością swego obszaru lub bezpieczeństwem gniazda. U innych może zaś przynieść jej jakiś podarunek (zwykle pożywienie), a w skrajnych przypadkach, jak u modliszek, potrafi nawet złożyć samego siebie w ofierze (co ma sens, o ile wcześniej zdąży zadbać o przekazanie genów).

Reklama genów

Wszystko to jednak nie prowadzi do powstania piękna, a już na pewno nie pięknych samic, które nas tu interesują. Musimy szukać dalej. Dlaczego samica miałaby wybierać pięknego samca, z którego nie ma żadnego pożytku? Jego uroda może przecież zaszkodzić nie tylko jemu – wystawiając na atak ze strony drapieżnika – ale też ich dzieciom, które zostałyby sierotami, dziedzicząc przy okazji po swym pięknym ojcu jego zgubne geny próżności.

Czasem zdarza się, że samiec nie może się wymigać od opieki nad potomstwem (lub/i samicą), jeśli chce się doczekać przychówku. Tak jest np. u wielu ptaków, które muszą dostarczać rozwijającym się zarodkom ciepła, bo ptaki – inaczej niż np. gady – są „ciepłokrwiste”. Wysiadująca jaja samica jest bezbronna – samiec nie może jej porzucić, nie ryzykując utraty potomstwa. Stąd tak częsta u ptaków monogamia (prawie nieznana u ssaków, u których ciąża nie ogranicza zbytnio mobilności samicy) i wspólne inwestowanie obu partnerów w rozród. Bądź przez opiekę samca nad samicą, bądź przez dzielenie się obowiązkami wysiadywania jaj, a później wyżywienia piskląt. Tyle że monogamia nie prowadzi do urody, bo wtedy samiec staje się równie ważny jak samica, a jego biologiczne obowiązki wymagają od niego przede wszystkim zapobiegliwości, a nie urody.

Na 8700 znanych gatunków ptaków 8615 żyje w parach monogamicznych. Ale u pozostałych 85 (to mniej niż procent całej awifauny) króluje poligamia bez haremów. Ich miejsce zajęły u nich konkursy piękności. W niektórych przypadkach doprowadziło to do powstania najprawdziwszych naturalnych arcydzieł, takich jak rajskie ptaki, a nawet – u altanników – prawdziwych artystów, budujących dla swych wybranek fantastycznie dekorowane budowle, które służą wyłącznie do ich oczarowania (takie altanki, gdy odkryto je po raz pierwszy w Australii, uważane były za rytualne budowle Aborygenów!).

W toku trwającej miliony lat ewolucji samice zachowywały się więc jak selekcjoner, wzmacniając cechy, które uważały za pożądane, eliminując te, które im się nie podobały. Tyle też sugerował Darwin, gdy pisał o wyborze samicy, i była to konkluzja, z którą każdy hodowca gołębi, kur czy kanarków musiał się zgodzić. Ta sama rozrzutność kształtów i kolorów, to samo czyste piękno, które w hodowli i w naturze wynikać miało z wrażliwości patrzącego. Tyle tylko, że te sztucznie wyhodowane osobniki zdane są zawsze na łaskę hodowców; gdy zabraknie pomocy z ich strony, muszą zginąć lub – w najlepszym razie – „zdziczeć”, by po kilku pokoleniach stracić wszystkie te upiększenia, które z takim trudem zostały osiągnięte. W przypadku doboru płciowego jest inaczej i tak powstałe piękno nie ginie, a nawet narasta w toku ewolucji.

Wybór samicy, tam gdzie się pojawia, zawsze zdaje się więc iść na przekór zdrowemu rozsądkowi: wszystkie samice we wszystkich gatunkach faworyzują, gdy tylko mogą, samce piękne, atrakcyjne i narażające się na ryzyko. Dlaczego?

Jest kilka odpowiedzi na to pytanie, ale najbardziej popularna, autorstwa izraelskiego biologa Amotza Zahaviego, głosi, że piękno jest reklamą genów samców. Według tej koncepcji, zwanej hipotezą upośledzenia (handicapu), samica wybiera tak naprawdę nie samca, ale jego geny, bo tylko te przekazywane są potomstwu. Genów jednak nie widać, a to, co widać, więc poniekąd opakowanie, nie zawsze dobrze odpowiada „zawartości”. Samiec musi zatem jakoś swe geny zareklamować i to w sposób wiarygodny – kiepski to nabywca, co ufa każdej reklamie. W tych właśnie kategoriach ujmuje swą biologiczną koncepcję Zahavi – przy wyborze samicy mamy kupującego, sprzedającego, towar i opakowanie, a także reklamę, która ma przekonać nabywcę. Racjonalna taktyka kupującego polega na zmuszeniu sprzedawcy do pokazania prawdziwej natury towaru, a tę można sprawdzić tylko w ekstremalnych warunkach. Rzetelny test samochodu odbywa się podczas rajdu przez pustynię, nie w czystych przestrzeniach salonu samochodowego.

Czy samica, której kontakt z samcem bywa krótkotrwały, może – przenośnie mówiąc – wysłać go na rajd przez pustynię, by sprawdzić, w jakim wróci stanie? Zdaniem Zahaviego może, jeśli skorzysta z pomocy wszechobecnego ryzyka, które w przyrodzie istnieje: zarazków, pasożytów i drapieżników. To ryzyko dotyka wszystkich w równym stopniu, w pewnym sensie więc każdy, który osiągnął wiek dojrzały, ma już za sobą taki rajd; chodzi więc tylko o to, by wrócił w możliwie jak najlepszym stanie. Rozsądek podpowiada, by wybrać tego, który tego dokonał pomimo dodatkowego obciążenia (handicapu), jakie wziął sobie na głowę. I to jest konkluzja Zahaviego: by zmusić samca do uczciwej reklamy, samica wybiera takich, którzy ryzykują najwięcej, którzy dojechali do mety mimo upośledzenia, jakie wzięli sobie na głowę.

Selekcja wzajemna

Teraz, gdy wiemy już, skąd bierze się dyktowane seksualnością piękno w przyrodzie, pozostaje tylko odpowiedzieć na pytanie: dlaczego to kobiety, a nie mężczyźni, są piękne w naszym gatunku? Pamiętajmy, że reklamuje się ta strona seksualnej gry, której bardziej zależy, druga jest selekcjonerem. W przypadku człowieka sprawa okazuje się zagmatwana, bo mężczyźni – jak samce u innych gatunków – zabiegają o względy kobiet, ale pięknem obdarzone są jednak kobiety, nie oni. To bardzo dziwne.

Darwin, który całą książkę poświęcił kwestii piękna w świecie zwierząt, czuł się bardzo nieswojo, chcąc przenieść te obserwacje na stosunki panujące u ludzi, a nawet zaczął wątpić w samą realność tego zjawiska, podkreślając, że u większości tzw. ras prymitywnych to mężczyźni, a nie kobiety, malują swe ciała. W końcu, zrezygnowany, doszedł do wniosku, że u człowieka żadna z płci nie jest stroną wybierającą, a raczej, że wybierają obie strony. I że jest to niepojęty ewenement w świecie istot żywych.

Być może za tym sekretem ludzkiej urody i naszego nietypowego dymorfizmu stoją powikłane losy naszego gatunku. U zarania tej historii wybraliśmy bardzo nietypową i ryzykowną drogę i różne nasze osobliwości muszą być konsekwencjami tych wyborów. Wychodząc na sawannę bez żadnego biologicznego uzbrojenia (a nawet pozbywając się tego, które wcześniej istniało), mogliśmy przetrwać tylko poprzez skupienie się w zwarte i solidarne grupy społeczne.

Na tym etapie rywalizacja o samice przebiegała jeszcze wedle utartych małpich wzorców. Ale potem zaszło coś nieoczekiwanego – rosnąca inteligencja (wynikająca z owej socjalizacji i ze zmiany diety) i towarzyszący jej wzrost mózgu doprowadziły do nowych kłopotów związanych z porodem. Coraz większa główka dziecka z trudem przeciskała się przez kanał rodny matki, a ten – wskutek dwunożności – nie mógł się rozszerzać bez narażania na szwank naszej zdolności do szybkiego biegu. W efekcie dobór zaczął spychać moment porodu na coraz wcześniejsze etapy rozwoju dziecka, co sprawiło, że nasze noworodki wcześniaki stawały się coraz bardziej niedołężne i wymagały uciążliwej oraz dłuższej opieki. Nakładało to na samice (a może już kobiety?) coraz to nowe i cięższe obowiązki, z czasem za duże, jak na możliwości pojedynczego rodzica. Z konieczności pojawił się ojciec, a nie tylko dostarczyciel plemników.

By przeżyć, kobiety uzależnione zostały od swych partnerów, i aby ich zdobyć, musiały ich jakoś ze sobą związać, i to na długo. Jak? Poprzez swą seksualną atrakcyjność i trwałość związku zapewnianą przez dwa nowe i rzadkie wynalazki: skrytą owulację i stałą gotowość na seks. No i urodę. Pojawiło się nieznane dotąd uczucie – miłość, i nowy, specyficzny wzorzec piękna, który określić można jako wzmocnienie dziecięcych cech anatomii i zachowań. Gładka, bezwłosa skóra, małe nosy, duże oczy, wysoki tembr głosu to cechy wyzwalające u osobników dorosłych uczucia opiekuńcze. Chcąc zyskać męską opiekę, kobiety „zdziecinniały” – ich dzisiejsza pedomorfia byłaby więc ewolucyjną odpowiedzią na warunki, które uzależniły ludzkie samice od samców, a nie tylko odwrotnie.

Niewygasłym dziedzictwem poligamii w naszym gatunku jest zatem system zalotów i konkurencji między mężczyznami o kobiety, a także specyficznie męski typ urody, oparty na kanonie siły, stanowczości i zdecydowania. Całkiem nowym i zarazem głęboko ludzkim atrybutem byłaby zaś uroda kobiet, powstała jako próba narzucenia monogamii na tę biologicznie starszą, poligamiczną strukturę. Ofiarowując swą urodę (i całą biologiczną atrakcyjność, która za nią stoi) jako długotrwały element stałego związku, kobieta wzbogacałaby go o nowy, oryginalny element dwustronnego i rozciągającego się na liczne sfery ich wspólnego życia uczucia. Obie płcie stały się więc dla siebie atrakcyjne, obie też – tu Darwin chyba się nie mylił – selekcjonowały się nawzajem.

Polityka 7.2015 (2996) z dnia 10.02.2015; Nauka; s. 68
Oryginalny tytuł tekstu: "Wypiękniały, bo zdziecinniały"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną