W najbliższą niedzielę wypadają Zielone Świątki, więc obowiązywać będzie ustawowy zakaz handlu. A co by się stało, gdyby dwa dni wcześniej, czyli w piątek (22 maja), kiedy obchodzony jest Europejski Dzień Walki z Otyłością, pozamykać wszystkie fast-foody, pizzernie, oberże i cukiernie?
Natychmiast podniósłby się lament, że to zamach na konsumencką wolność i dyskryminacja osób wagi ciężkiej, niepotrafiących się obejść bez wysokokalorycznego obżarstwa. No i jeszcze kłopot dla rodziców, którzy zmuszeni byliby wyjaśniać swoim pociechom, dlaczego nie można kupić hamburgera, coca-coli ani słodkiego batonu. Tak, rozumiem, pomysł jest niewykonalny…
I nie łudzę się, że jednodniowy zakaz sprzedaży śmieciowego jedzenia zdołałby przyhamować narastającą epidemię otyłości. Jeden czy nawet dwa BigMac’i z porcją frytek nie uczynią nikogo natychmiast grubasem ani nie spowodują trwałych zmian w organizmie, które są konsekwencją nadwagi.
Chodzi o tendencję, która w Polsce stała się już normą – nasze dzieci tyją bowiem najszybciej w Europie, co piąty uczeń w wieku szkolnym boryka się z solidnym nadmiarem kilogramów! W czasach, gdy wszyscy upominają się o równouprawnienie i niech nawet nikomu na myśl nie przyjdzie wytykanie czyjegoś wyglądu, małe grubaski nie wzbudzają w nikim politowania. A nikt ich rodzicom nie zwróci uwagi, że chowają je na ludzi chorych – gdy dorosną, będą miały cukrzycę, nadciśnienie, udary, zawały serca, kamicę żółciową, a nawet zwiększone ryzyko niektórych nowotworów.
Nie można problemu uogólniać i mam świadomość, że otyłe maluchy to niekiedy ofiary poważnych chorób metabolicznych lub genetycznych – należy im się szacunek i pomoc. To samo odnosi się do dorosłych, którzy z niezamierzonych powodów cierpią na tzw. otyłość olbrzymią, wymagającą bardzo profesjonalnego leczenia. Ale to naprawdę ułamek populacji z nadwagą, która tyje na własne życzenie, z winy fatalnego stylu życia i niezdrowego odżywiania. A złe nawyki zaczynają się już w szkole, a nawet wcześniej.
Europejski Dzień Walki z Otyłością to niejedyna akcja, która ma nam uzmysłowić powagę sytuacji związaną z niebezpiecznymi dla zdrowia konsekwencjami obżarstwa. Zresztą nie uważam tej nazwy za fortunną – walka z otyłością to jak nieudana walka z rakiem lub alkoholem; bardziej potrzebna nam zmiana świadomości i złych przyzwyczajeń.
Niestety otyłość, a wcześniej nadwagę, większość Polaków uważa za problem jedynie estetyczny. Tymczasem warto na nie spojrzeć przez pryzmat własnego zdrowia, a właściwie wielu chorób, do których usposabiają – i które trzeba leczyć za niemałe pieniądze. Na ten aspekt obywatelskiej wolności („jem, co chcę, tyję, ile mogę, a jeśli zachoruję – państwo mnie wyleczy”) mało kto zwraca u nas uwagę.
Może gdyby w piątek, 22 maja, pozamykać niektóre restauracje i zakazać sprzedaży wysokokalorycznych trucizn, ktoś zrozumiałby, że można bez nich się obyć? Takie ćwiczenie silnej woli. I przy okazji egzamin z dojrzałości.