Młodzi zaskakują nie tylko swoimi politycznymi wyborami. To, że w Polsce zagłosowali w swej masie na Pawła Kukiza, da się wyjaśnić. Jak jednak wyjaśnić, że w Stanach Zjednoczonych gwałtownie maleje odsetek nastolatków robiących prawo jazdy? Jeszcze w 1983 r. blisko połowa amerykańskich 16-latków mogła pochwalić się statusem kierowcy, w 2010 r. udział ten spadł do poniżej 30 proc. W grupie 16–19 lat zmalał z 72 proc. w 1983 r. do 50 proc. dziś. Trend na tyle wyraźny i silny, że Amerykanie musieli radykalnie zmodyfikować prognozy dotyczące zużycia paliwa w przyszłości.
Co się jednak stało? Wszak samochód to synonim amerykańskiej cywilizacji, atrybut wolności, bez którego trudno sobie wyobrazić współczesną kulturę popularną. Bo jak np. Jack Kerouac napisałby „W drodze”, gdyby jako nastolatek nie dokonał obowiązkowego rytuału przejścia i nie zaopatrzył się w prawo jazdy? O czym śpiewałby Bruce Springsteen i rzesza innych piosenkarzy? Zanim jednak badacze zaczęli wyjaśniać przyczyny narastania młodzieżowej samochodofobii w Stanach Zjednoczonych, odkryli, że zjawisko ma charakter epidemii opanowującej inne kraje. W Wielkiej Brytanii odsetek osób w wieku 17–19 lat robiących prawo jazdy zmalał o 18 punktów procentowych od 2007 r., wśród 20-latków zainteresowanie kierowaniem zmalało o 10 punktów. Francja, Kanada, Niemcy, Japonia – podobne tendencje.
Pierwsze wyjaśnienie – kryzys, który najbardziej dotknął właśnie zachodnią młodzież. Bezrobocie, prekaryzacja zatrudnienia, rosnące ceny paliwa i ubezpieczeń wystarczą aż nadto, żeby zniechęcić do czterech kółek. Wyjaśnienie bardzo racjonalne, zapewne częściowo prawdziwe, ale zbyt proste. Największy spadek zainteresowania samochodami występuje przecież u nastolatków, którzy jeszcze się uczą i problemy z szukaniem zatrudnienia mają przed sobą, a o koszty utrzymania auta także nie muszą się raczej martwić, pozostawiając ten ból rodzicom.