Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Nauka

Pozbyć się C

HCV: większość nie wie, że choruje

Do zakażeń wirusem HCV dochodzi często w salonach tatuażu. Do zakażeń wirusem HCV dochodzi często w salonach tatuażu. Reza Estakhrian / Getty Images
Z wirusowym zapaleniem wątroby trudno walczyć, bo przez długi czas przebiega bezobjawowo.
Wirus zapalenia wątroby typu C widziany w mikroskopie elektronowym.PhD. Dre/Wikipedia Wirus zapalenia wątroby typu C widziany w mikroskopie elektronowym.

Jak większość Hiszpanów, dr Rafael Bengoa, nie przeoczy żadnego meczu Realu Madryt ani FC Barcelony. Prawdopodobnie jest jednak jedynym kibicem, któremu w trakcie ostatnich rozgrywek pucharowych rzuciła się w oczy nie tylko gra piłkarzy, ale też ich wygląd. – Wypatrzyłem tylko jednego bez tatuażu. Czy pozostali kiedykolwiek zrobili sobie test na wirusa HCV? – pytał podczas konferencji specjalistów zajmujących się wirusowymi zapaleniami wątroby.

Dr Bengoa jest współautorem raportu poświęconego epidemii HCV (hepatis C virus). Wynika z niego, że aż 75 proc. zakażonych o tym nie wie. To nie tylko narkomani stosujący niejałowe igły i strzykawki, ale na przykład amatorzy upiększeń ciała, którzy w salonach tatuażu lub piercingu nieświadomie padają ofiarą infekcji. – Za większość zakażeń wirusowym zapaleniem wątroby typu C odpowiada nieostrożność, więc walka z tą epidemią powinna się zaczynać od profilaktyki – grzmiał na europejskim zjeździe lekarzy chorób zakaźnych Rafael Bengoa. W przeszłości był ministrem zdrowia Kraju Basków, a obecnie kieruje wydziałem zdrowia w Deusto Bussines School w Bilbao i San Sebastian. To właśnie pod auspicjami tej uczelni powstała biała księga na temat zakażeń wirusem HCV, uwidoczniając różnice, jakie dzielą świat w podejściu do tego problemu.

Co więc zrobiłby dr Bengoa na miejscu polskiego ministra zdrowia, aby poprawić sytuację? A nie wygląda ona dobrze: według statystycznych szacunków u ok. 230 tys. osób występuje aktywne zakażenie, jednak 85 proc. nie zdaje sobie z tego sprawy. Naszą specyfiką jest też to, że w przeciwieństwie do Europy Zachodniej, gdzie do zakażeń HCV dochodzi dziś najczęściej wśród osób przyjmujących narkotyki drogą dożylną, za większość zakażeń odpowiada służba zdrowia, w której nieprzestrzegane są procedury higieny. – Polska należy do krajów, gdzie do tej pory nie ma narodowej strategii walki z wirusem HCV – mówi Bengoa. – Więc od tego bym zaczął, bo bez zaplanowanej kontroli zakażeń i świadomości, na co warto wydawać pieniądze, nic w polityce zdrowotnej się nie uda.

Hiszpański doradca być może nie wie, że Polska Grupa Ekspertów HCV, zawiązana w czerwcu 2004 r., już 10 lat temu przygotowała Narodowy Program Zwalczania Zakażeń HCV, który przekazano Ministerstwu Zdrowia. Przy okazji przewietrzania ministerialnych gabinetów był aktualizowany i uzupełniany. I choć w pierwotnej wersji jego finał zaplanowano na 2013 r., jeszcze się nie rozpoczął!

Nie mam wątpliwości, że realizacja strategii zwiększyłaby wykrywalność zakażeń – mówi Barbara Pepke, która jest liderką koalicji hepatologicznej, grupującej pięć organizacji pacjentów zmagających się z infekcjami HCV. – Dziś swój status zna jedynie 30 tys. chorych. Pozostali żyją w nieświadomości, choć pewnie wielu z nich wymagałoby już leczenia. Tego właśnie boi się ministerstwo, wstrzymując uruchomienie programu: jak zapewnić terapię wszystkim potrzebującym?

Gdzie jest narodowy program?

Narodowe programy walki z HCV mają m.in. Brazylijczycy, Chińczycy, Australijczycy, Kanadyjczycy, Amerykanie, a w Europie: Czesi, Austriacy, Szkoci, Francuzi i Hiszpanie, którzy swoją strategię przygotowali niedawno w ekspresowym tempie trzech miesięcy. Tym śladem chce pójść teraz Rumunia – kraj, jak wiadomo, dość biedny, z niedoinwestowaną ochroną zdrowia, gdzie potrzebę szybkiego przygotowania narodowego programu uzasadnia się… koniecznością wyhamowania wzrostu wydatków. – Nas po prostu nie stać na to, by w 2030 r. koszty rozpoznawania i leczenia HCV podwoić – argumentują rumuńscy eksperci. – A takie są prognozy, jeśli nie zainwestujemy i nie zaczniemy racjonalnie mierzyć się z tym problemem.

Polscy decydenci mówią, przeciwnie, że nie ma strategii, bo nie mamy na nią pieniędzy. Który minister potrafi cokolwiek zaplanować w perspektywie 15 lat, skoro interesuje go wynik najbliższych wyborów? Tymczasem, gdyby dziś zlikwidować bariery w dostępie do kuracji i leczyć po 15 tys. osób rocznie (a nie, jak obecnie 7 tys., co stanowi tylko 3 proc. zakażonych HCV), to według niektórych opracowań Polska w 2030 r. mogłaby się uwolnić od tej choroby. Być może jaskółką zmian są wprowadzone w maju korekty w programach lekowych, zwiększające dostępność kuracji, oraz zapowiedź, że jeszcze tej jesieni zaczną być refundowane najnowsze terapie, dużo bezpieczniejsze i niemal w 100 proc. skuteczne (pisaliśmy o nich w artykule „Celowanie w C”, POLITYKA 27/14). – Musimy jeszcze zwiększyć wykrywalność – dodaje Barbara Pepke. – Od 2007 r. naciskamy na ministra i lekarzy rodzinnych, aby testowanie HCV mogło być finansowane w podstawowej opiece zdrowotnej. Bez odzewu.

Wydawać by się mogło, że wprowadzony w tym roku pakiet onkologiczny zmieni to podejście, ponieważ rozszerzono listę badań zlecanych przez lekarzy rodzinnych mogących pomóc przy diagnozowaniu chorób nowotworowych. A wirus HCV jest akurat jednym z najbardziej onkogennych: najpierw prowadzi do marskości wątroby, a jeśli stan się pogarsza – do raka tego narządu. 60 proc. nowotworów wątroby spowodowanych jest w Polsce właśnie przez HCV! Niestety, taką filozofię myślenia odrzucono. I nadal za badanie trzeba zapłacić w prywatnym laboratorium ok. 30 zł albo wydobyć skierowanie od specjalisty (czas oczekiwania na wizytę – pół roku). – To zniechęca – twierdzi Barbara Pepke. – Gdybyśmy mieli narodowy program, te kwestie można by rozwiązać inaczej i 80 proc. zakażonych nie żyłoby w nieświadomości. Nie zakażaliby innych niechcący!

Wirus HCV przenosi się przez krew, więc do infekcji dochodzi wyłącznie wtedy, gdy zarazek przez drobne skaleczenie lub otarcie naskórka dostanie się do krwiobiegu. Nie może się to zdarzyć podczas codziennych kontaktów, pod warunkiem że domownicy nie używają wspólnych szczoteczek do zębów, maszynek do golenia ani akcesoriów do manicure. W rodzinach, w których żyje ktoś z HCV i o tym wie, podstawowe standardy higieniczne są restrykcyjnie przestrzegane. Ale tam, gdzie infekcja tli się skrycie (przez wiele lat nie daje żadnych objawów), może być różnie. Np. chory na cukrzycę użycza aparatu do badania poziomu cukru i najbliżsi niefrasobliwie kłują się w palec po kolei tym samym niewyjałowionym narzędziem, wprowadzając HCV do swojego organizmu.

Do zakażeń dochodzi też często we wspomnianych już salonach tatuażu. Pan Dariusz wybrał renomowany gabinet, w którym – jak sądził – pracownicy będą myć ręce, zmieniać rękawiczki, używać sterylnych igieł. – W pewnym momencie zauważyłem, że wykonujący zabieg bawi się metalowym pokrętłem maszynki w tej samej rękawiczce, którą wcierał wazelinę w ranę poprzedniego klienta – opowiada. – Gdy zwróciłem mu na to uwagę, usłyszałem, że maszynka nie była używana od 12 godzin. Okazało się, że w gabinecie nie mają autoklawu, tylko stosują jakieś „mydło chirurgiczne”.

Nawet jednorazowy sprzęt do nakłuwania skóry może nie gwarantować bezpieczeństwa! Do zakażeń HCV dochodzi bowiem przy używaniu wspólnego tuszu, jeśli po staremu maczane są w nim wysterylizowane igły.

W salonie lub w szpitalu

Jak jednak wymagać ostrożności od właścicieli salonów tatuażu, skoro za 84 proc. zakażeń w Polsce odpowiada wykwalifikowany personel medyczny? 20-letni Maciek urodził się jako wcześniak i musiał być poddany po porodzie rozmaitym zabiegom ratującym życie – ktoś na oddziale nie zadbał o to, by odpowiednio wyjałowić sprzęt. Dorota ma za sobą poród kleszczowy, podczas którego przeniesiono na nią zakażoną krew matki – w tym wypadku winny jest ginekolog, który podczas ciąży zapomniał sprawdzić u niej ewentualne zakażenie HCV.

I wreszcie trzecie, najczęstsze źródło epidemii: gabinety zabiegowe (stomatologiczne, chirurgiczne, dermatologiczne), w których nie dba się o reżim sanitarny w stopniu praktykowanym na salach operacyjnych. Podanie środka znieczulającego niedostatecznie wyjałowioną igłą przed wycięciem pieprzyka lub wyrwaniem zęba może być dużo niebezpieczniejsze od krwawej operacji. Podobne zagrożenie niosą niewysterylizowane endoskopy, za pomocą których lekarz ogląda od środka żołądek, jelita lub drogi oddechowe. Poradnia, która dysponuje tylko jednym lub dwoma takimi aparatami, a ma do przebadania 100 chorych w ciągu dnia, nie wysterylizuje dokładnie sprzętu, bo po prostu brak na to czasu. To pytanie do NFZ: dlaczego w swoich umowach wymaga odpowiedniej liczby specjalistów, a nie egzekwuje norm dotyczących sprzętu? Gdyby endoskopów było 10 zamiast dwóch, wszystkie zdążyłyby przejść staranną sterylizację przed kolejnym użyciem.

Zakażeni HCV, oczekujący w wielomiesięcznych kolejkach na terapię, mają prawo spodziewać się od państwa rekompensaty za chorobę, skoro nabawili się jej w placówkach medycznych. Barbara Pepke nie ma wątpliwości, że odmawianie im skutecznego leczenia jest po prostu niesprawiedliwe.

Tym bardziej że dzięki rynkowej konkurencji koszty kuracji spadają. – Jeszcze trzy miesiące temu na trójlekową terapię trzeba było wydać 130 tys. zł, dziś połowę mniej – informuje prof. Robert Flisiak, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku. Najnowsze specyfiki są nadal drogie, ale Ministerstwo Zdrowia twardo negocjuje z producentami i jest nadzieja, że jeśli zainwestowałoby w kuracje większej liczby chorych, ceny również spadną.

Na szczęście przy powolnym przebiegu zakażenia nie trzeba natychmiast u wszystkich rozpoczynać leczenia. Ponieważ jednak w Polsce nie funkcjonuje (poza doraźnymi akcjami i programem finansowanym przez rząd szwajcarski) system badań przesiewowych, zakażeni HCV dowiadują się o tym na ogół dopiero wtedy, gdy wymagają już pomocy z powodu zaawansowanych zmian w wątrobie. – Dlatego warto wydać 15 mln zł na sfinansowanie badań w podstawowej opiece zdrowotnej – zachęca prof. Flisiak. To jedyna konkretna kwota, jaką można dziś podać, szacując koszty programu. Nawet gdyby po doliczeniu kosztów terapii jego budżet miał wynosić kilkaset milionów złotych, może się to opłacać ekonomicznie (obecnie program lekowy, hospitalizacje i transplantacje wątroby pochłaniają co roku 234 mln zł, ale po dodaniu kosztów utraconej pracy i wypłacanych rent sumę tę należy podwoić).

Oprócz pieniędzy potrzeba politycznej odwagi, aby wzorem innych krajów zainwestować w strategię i kuracje ze świadomością, że w 15–20 lat uda się niemal całkowicie wyeliminować wirusa. Zapewne nie pokonamy go tak jak polio, ale po wielu latach odkryto wreszcie skuteczną amunicję. W chorobach zakaźnych to już coś, zwłaszcza gdy na horyzoncie nie widać szczepionki. Zresztą coraz więcej naukowców odradza inwestowanie w kosztowne badania nad poszukiwaniem takiego antidotum, odkąd można się pozbyć HCV w ciągu ośmiu tygodni. Bez ciężkich powikłań, jak bywało w przypadku leczenia interferonem (po którym dobre efekty odczuwało najwyżej 40 proc. chorych), i bez strachu, że przeciągające się zakażenie doprowadzi do marskości wątroby i raka.

Polityka 25.2015 (3014) z dnia 16.06.2015; Nauka; s. 72
Oryginalny tytuł tekstu: "Pozbyć się C"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną