Apple przegrało grę o bardzo wysoką stawkę, konsekwencje tego będzie odczuwać latami. Do poniedziałku rzekoma niemożność włamania się do iPhone’ów była dla wielu jednym z głównych argumentów przemawiających za wyborem właśnie urządzeń Apple. Zabezpieczenia Apple były jakoby nie do sforsowania, niczym mury Fort Knox – dzięki nim jabłka Apple nigdy nie miały toczyć robaki. FBI właśnie udowodniło, że to deklaracje bez pokrycia. W efekcie Apple, z tak szpetną szramą na wizerunku, niemal na pewno zapłaci za to udziałem w rynku.
Nie musiało tak się stać. Apple ponosi konsekwencje swojej kontrowersyjnej decyzji o odmowie współpracy z FBI w sprawie masakry w San Bernardino. FBI chciało uzyskać informacje zapisane w telefonie islamisty Syeda Rizwaba Farooka, który wraz z żoną zamordował 14 osób i wiele zranił. Apple odmówiło pomocy w złamaniu zabezpieczeń, tłumacząc się troską o ochronę prywatności swoich klientów – co korporacja uznała za ważniejsze od szansy na uzyskanie przez FBI informacji o innych potencjalnych zamachowcach.
Według anonimowych źródeł pomocy w złamaniu zabezpieczeń iPhone’a udzieliła FBI izraelska firma Cellebrite.
W konsekwencji sytuacja odwróciła się o 180 stopni i teraz to Apple jest w sytuacji petenta, domagając się od FBI szczegółowych informacji o tym, w jaki sposób zabezpieczenie zostało złamane. W opinii ekspertów prawnicy Apple mają mizerne szanse na wygranie tej sprawy.
Korporacja z Cupertino najpewniej też jest tego świadoma, a sądowa batalia ma znaczenie głównie propagandowe. Apple od początku sporu z FBI z premedytacją podbijało stawkę, próbując zyskać sympatię obecnych i potencjalnych klientów niezłomną postawą, która miała świadczyć, że dobro klienta jest dla korporacji najważniejsze.
Teraz próbuje wysłać do opinii publicznej sygnał, że sukces FBI to wynik znalezienia przeoczonej dziury w systemie, który – po załataniu – znów stanie się bezpieczny. W co jednak już chyba mało kto byłby dziś w stanie uwierzyć.